W ostatni weekend siły ukraińskie wycofywały się z rosyjskiego obwodu kurskiego. Ich ofensywa na tym zaskakującym kierunku, rozpoczęta latem 2024 r., miała dać Ukraińcom wytchnienie w Donbasie, odciągając część napierających tam sił rosyjskich. A także stanowić kartę przetargową w negocjacjach z Rosjanami. Gdy jednak na początku marca Amerykanie wstrzymali pomoc sprzętową i wywiadowczą, Ukraińcy zaczęli się cofać. W pewnym momencie kontrolowali ponad 70 proc. obwodu kurskiego, a w poniedziałek, po w miarę uporządkowanej ewakuacji, został im tylko skrawek ziemi po rosyjskiej stronie granicy.
Tak, ale w zasadzie nie
A to wszystko w kontekście kluczowego tygodnia, który miał się rozpocząć od telefonicznej rozmowy prezydentów Donalda Trumpa i Władimira Putina (planowana była na wtorek, czyli już po zamknięciu tego numeru „Polityki”). Preludium do niej było porozumienie o warunkach zawieszenia broni, wynegocjowane przez Ukraińców i Amerykanów w Arabii Saudyjskiej, i wstępne reakcje rosyjskie, które nie napawały optymizmem. Sam Putin zareagował po swojemu: powiedział „tak”, ale w zasadzie nie… Oświadczył, że Rosja popiera porozumienie, ale „wszystko zależy od niuansów”.
Ostatnie dni uwypukliły różnice w stylach negocjacyjnych Trumpa i Putina. Ten pierwszy przygotowuje swoją ofertę z wyprzedzeniem, a potem naciska na tych, na których ma przełożenie (Ukraińcy), aby zaakceptowali jego warunki. I dopiero na końcu przedstawia je stronie, na którą ma umiarkowany wpływ (Rosja). Putin z kolei od początku ukrywa swoje kluczowe warunki w gąszczu innych, z których w trakcie negocjacji może zrezygnować.
Przykład: Rosja w odpowiedzi na amerykańsko-ukraińską ofertę zażądała międzynarodowego uznania dla faktu, że całe ukraińskie obwody krymski, doniecki, ługański, zaporoski i chersoński są częścią Rosji.