Królowa Grenlandii
Usha Vance szuka sobie miejsca na dworze Trumpa. Rola drugiej damy Ameryki to za mało
Plan zakładał, że na podbój Grenlandii wyruszy najmniej skompromitowana osoba ze ścisłego kręgu prezydenta Donalda Trumpa. Żonę jego zastępcy Ushę Vance (czyt. Uszę) lubią kamery i wszyscy, którzy się z nią zetknęli. Miała zajrzeć na wyścigi psich zaprzęgów, odwiedzić miejsca ważne dla tożsamości wyspy, uścisnąć kilka dłoni i zdobyć malownicze kadry ilustrujące postępy ekspansji. Nic z tego nie wyszło. Amerykanie musieli się wprosić. W skład delegacji wchodził jeszcze m.in. Mike Waltz, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, a właśnie bezpieczeństwem – w tym energetycznym i każdym innym – ekipa Trumpa uzasadnia konieczność przejęcia arktycznego terytorium.
Rwetes podniósł grenlandzki rząd. Zaprotestowała kontrolująca Grenlandię Dania. Urzędnicy z amerykańskiego konsulatu w Nuuku chodzili od drzwi do drzwi i nie znaleźli nikogo, kto chciałby gościom podać rękę. Mieszkańców nie skusiło to, że wobec gwarantowanego fiaska eskapady do Ushy zdecydował się dołączyć mąż, wiceprezydent J.D. Vance. Ostatecznie, w geście ratowania topniejącej reputacji supermocarstwa, marszrutę skrócono jedynie do pobytu w bazie wojskowej należącej do Stanów Zjednoczonych.
To nie pierwsza kontrowersja wokół Ushy. Dwa tygodnie wcześniej Vance’ów wybuczano w waszyngtońskiej sali koncertowej Kennedy Center. Pewnie za wywołanie awantury w Gabinecie Owalnym z udziałem Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego, przywódcy broniącej się przed rosyjskim najazdem Ukrainy. Nastroje mógł zaostrzyć repertuar i spekulacje, że swoją obecnością w loży akurat tego wieczoru Vance wysyła sygnał sympatii do Moskwy – grała amerykańska Narodowa Orkiestra Symfoniczna, w programie byli wyłącznie kompozytorzy rosyjscy Dmitrij Szostakowicz i Igor Strawinski.
Stołeczni melomani i rzucający angażami artyści mają za złe Ushy, że jako nominatka Trumpa dołączyła do rady powierniczej Kennedy Center.