„Hamas musi odejść”. Mieszkańcy Gazy wyszli na ulice pierwszy raz od początku wojny
Kiedy w Jerozolimie zapadał zmrok, a ulice rozświetlały neony, na placu Syjonu uliczni grajkowie jak zwykle bawili publiczność izraelskimi i zachodnimi przebojami. W Strefie Gazy oddalonej o niespełna 100 km też robiło się ciemno. Mumen Al-Natur stał na dachu budynku w mieście Gaza i pokazywał widok za plecami – z każdą chwilą robiło się ciemniej. – W Gazie już nic nie ma, ani prądu, ani czystej wody, ani jedzenia. Kilogram mąki kosztuje na czarnym rynku 150 dol. Kto może sobie na to pozwolić? – pyta Mumen.
Jak twierdzi, cała pomoc, która trafia do Gazy, jest dystrybuowana kanałami Hamasu, co oznacza, że zamiast trafiać prosto do potrzebujących, produkty są sprzedawane po wysokich cenach. – Nie możemy poruszać się samochodami. Żeby przenieść rzeczy, trzeba wynająć osiołka za 1,8–2 tys. szekli (ok. 2 tys. zł). Za namioty, które trafiają tu w ramach pomocy międzynarodowej, też trzeba słono płacić. Ja za swój zapłaciłem 2 tys. dol. – dodaje. Przed wojną był prawnikiem, dziś jego głównym zmartwieniem jest przetrwanie. Często w środku nocy idzie na plażę, bo to jedyna możliwość, by złapać izraelski sygnał internetowy i mieć kontakt ze światem.
Czytaj też: Małe wojny i główny wróg, którego trzeba dopaść. Izraelczycy walczą już na wielu frontach
Gaza przeciw Hamasowi
Desperacja mieszkańców Strefy Gazy sięga zenitu. W zeszłym tygodniu pierwszy raz od początku wojny wyszli na ulice kilku miast, by zaprotestować