Mission impossible Kosiniaka-Kamysza? Szef MON w Pentagonie po gwarancje dla Polski
Przed wylotem nie usłyszeliśmy niczego nowego ani niespodziewanego. Władysław Kosiniak-Kamysz pochwalił się świetnymi relacjami ze swoim amerykańskim odpowiednikiem i dodał oczywiste oczywistości: polskie wydatki obronne, listę zakupów zbrojeniowych i sojusz z Ameryką, który „z dnia na dzień się umacnia”. Hasła, mniej więcej takie same jak za poprzednich rządów, to też dowód kontynuacji w polityce obronnej, w której Polska skazana jest na USA. Jednak to zrządzenie geopolityki przyjmuje nie jak wyrok, a jako wybór.
Nie oznacza to jednak, że między MON a Pentagonem nie ma spraw do załatwienia, omówienia lub choćby zasygnalizowania. Z punktu widzenia Warszawy idealnie byłoby, gdyby dało się zagwarantować nie tylko przychylność, ale i zaangażowanie Ameryki. Problem w tym, że administracja Trumpa nikomu niczego gwarantować nie chce, tym bardziej zaangażowania. A już szczególnie w Europie. Czy Kosiniak-Kamysz wybiera się w „mission impossible”?
Czytaj także: USA nie zostawiają złudzeń. Europa musi wcisnąć gaz do dechy, jeśli nie chce poddać się Rosji
Polska lojalna, hojna i niewybredna
Po pierwsze: warto wspomnieć, że to rewizyta. W lutym, niecały miesiąc po inauguracji Trumpa, do Warszawy przyjechał kontrowersyjny sekretarz obrony Pete Hegseth. Do tej pory był to jego jedyny przystanek na wschodniej flance NATO. Choć w przekazie dominowały jego pompki i przebieżka z żołnierzami po ośnieżonej Warszawie, to symbolicznego i praktycznego wymiaru tej wizyty nie wolno nie doceniać.