USA nie zostawiają złudzeń. Europa musi wcisnąć gaz do dechy, jeśli nie chce poddać się Rosji
Donald Trump nie zmienia swojej strategii, choć nieco łagodzi metody jej realizacji. W lutym poprzez wysłanników zakomunikował na forum NATO, że USA przestają myśleć o Europie jako o priorytecie własnej obrony. Potem odbył kilka rozmów z sekretarzem generalnym Markiem Ruttem, w czasie których szerokie uśmiechy, uściski rąk i klepanie się po ramionach maskowały wyznaczony kierunek – ku wyjściu z Europy. Pentagon nie zaprzeczył, gdy w marcu w prasie pojawiły się przecieki o rezygnacji USA ze stanowiska głównodowodzącego NATO, i do dziś tej obawy zdecydowanie nie rozwiał.
Jednocześnie zamiast gróźb padały zapewnienia, że Stany Zjednoczone pozostają w NATO, tylko „proszą”, by europejscy sojusznicy na poważnie wzięli na siebie obowiązki konwencjonalnej obrony kontynentu. Tę nuklearną Ameryka ma zostawić sobie – co jest paradoksem zasługującym na osobną analizę.
Przemówienie prezydenta USA w czasie jego pierwszej wizyty zagranicznej – do wojsk z dowództwa Bliskiego Wschodu – dawało nawet nadzieję, bo Trump zdawał się odrzucać przypisywany mu nie bez powodu izolacjonizm. Ale gdy na nieformalnym – a zatem lepszym do swobodnej wymiany poglądów – forum ministrów NATO do głosu doszedł nowy ambasador USA w Sojuszu Matthew Whitaker, stało się jasne, że Ameryka pod rządami Trumpa kursu nie zmienia. Z Europy zamierza się stopniowo wycofywać, a w związku z tym żąda od niej radykalnego zwiększenia nakładów na obronę.
Niby wszystko było do przewidzenia, ale to może być moment przełomowy – bardziej dla Europy niż USA. Moment otrzeźwienia, urealnienia i oby przyjęcia do wiadomości konsekwencji.
Czytaj też: