W piątek od izraelskich bomb zginęła prawie cała palestyńska rodzina, napisał dziennik „Le Monde”. Jahija (12 lat), Rakan (10), Ewa (9), Dżubran (7), Raslan (7), Rifan (5), Sidine (3), Lukman (1) i Sidra (7 miesięcy). Przeżył tylko 11-letni Adam, ale jest w ciężkim stanie. Podobnie jak ich ojciec Hamdi al-Nadżdżar, lekarz, który w momencie ataku był z dziećmi w domu. Matka Alaa, pediatra w pobliskim szpitalu, gdy tylko usłyszała wybuch, natychmiast przybiegła. Widziała, jak ratownicy wyciągają z ruin dziewięcioro jej dzieci, kawałek po kawałku.
Izrael twierdzi, że w pobliskim domu znajdowała się kwatera Hamasu. Palestyńskie władze przekonują, że armia izraelska z rozmysłem poluje na palestyńskich lekarzy. Tylko w poniedziałek rano od izraelskich bomb zginęło kolejnych 46 Palestyńczyków, większość w ataku na szkołę zamienioną w schronisko. Wzmożenie bombardowań ma być elementem ogłoszonego w niedzielę przez premiera Beniamina Netanjahu planu, który zakłada bezpośrednią izraelską kontrolę nad 75 proc. terytorium Strefy Gazy (dziś to 40 proc.). Palestyńczycy mają się zmieścić na pozostałych 25 proc., a najlepiej wyjechać. Pod wieloma względami jest to wdrożenie projektu „riwiery” w Strefie Gazy, zaproponowanego przez prezydenta Donalda Trumpa. Przy czym Netanjahu nazywa to zbrojne wypychanie Palestyńczyków „dobrowolną migracją”.
Jednocześnie po dwumiesięcznej blokadzie zagranicznej pomocy (żywności, wody, leków, paliwa) dla Palestyńczyków Izrael w poniedziałek otworzył cztery punkty dystrybucji żywności w Stefie Gazy, którymi mają zarządzać amerykańscy „kontraktorzy”, ponieważ międzynarodowe organizacje pomocowe odmówiły udziału. Alarmują, że rozmieszczenie punktów w strefie działań zbrojnych Izraela stanowi ogromne zagrożenie dla potencjalnych beneficjentów (każda rodzina ma wydelegować po jednym przedstawicielu, który co pięć dni może odebrać pakiet pomocowy).