Gdyby słowa miały moc zatrzymywania wojen, pewnie zatrzymałyby i tę. Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres apeluje o natychmiastowe wstrzymanie ognia, by uniknąć ofiar i zniszczeń, jakie „niewątpliwie pociągnie za sobą operacja militarna przeciwko miastu Gaza”. Prezydent Francji Emmanuel Macron ostrzegał wczoraj, że plan zdobycia Gazy doprowadzi do katastrofy i „wciągnie cały region w permanentną wojnę”. Rozmawiał z prezydentem Egiptu Abdelem el-Sisim i królem Jordanii Abdullahem II o powołaniu międzynarodowej misji stabilizacyjnej. Wezwał też do rozejmu, uwolnienia izraelskich zakładników, udzielenia szerokiej pomocy humanitarnej mieszkańcom Gazy, rozbrojenia Hamasu i wzmocnienia Autonomii Palestyńskiej.
Są słowa, są rozwiązania, ale to wciąż za mało. Dlaczego?
Czytaj też: Nawet słowa giną w Gazie, Izrael jest bezwzględny. Nie ma już białych całunów, żeby zakryć ciała
Wiemy, jak miałoby to wyglądać
Tak naprawdę jest tylko dwóch ludzi na świecie, którzy mogą zatrzymać to szaleństwo. Jakże inaczej określić zaakceptowany właśnie przez izraelskiego ministra obrony plan zdobycia Gazy? Miasto Gaza to jedno z niewielu miejsc, gdzie wciąż stoją jeszcze budynki, chociaż dosłownie na każdym wolnym skrawku ustawione są też namioty, w których schronili się ludzie – uciekli z innych miejsc, a to z północy, a to z południa, niektórzy kilkukrotnie. O ile przed wojną w mieście mieszkało ponad pół miliona osób, dziś jest dwa razy tyle.