Piszę to i przed rozmowami ministra Radosława Sikorskiego z amerykańskim sekretarzem stanu Marco Rubio, i przed wizytą Karola Nawrockiego w Białym Domu. To bardzo dobrze, że naszego prezydenta przyjmują wcześnie w Waszyngtonie, ale źle, że jego doradcy ujawniają i lekceważą rządowe rekomendacje, osłabiając prestiż rady ministrów. Oczywiście rywalizacja doradców Nawrockiego, takie ich kogucenie w stosunku do rządu, to didaskalia, a nie meritum polityki, jednak z pewnością te zachowania nie budują autorytetu naszego kraju na arenie międzynarodowej.
Dzisiejszą scenę w Waszyngtonie przedstawił niespełna dobę temu amerykański sekretarz skarbu USA Scott Bessent. W wypowiedzi dla telewizji Fox przypomniał, że Putin po „historycznym spotkaniu” na Alasce nasilił bombardowania Ukrainy, czyli zrobił coś odwrotnego od tego, co zapowiadał. W tej sytuacji – powiedział Bessent – Trump wobec Putina „ma wszystkie opcje na stole”. Zaznaczył też, że będą one szczegółowo analizowane w tym tygodniu, a więc również podczas wizyty Nawrockiego w Białym Domu. Co to znaczy wszystkie opcje? Dodaję od siebie: nasilenie sankcji wobec Rosji i zwiększenie pomocy dla Ukrainy, ale przecież równie dobrze – kontynuowanie dotychczasowej polityki, czyli lepsze traktowanie agresora niż ofiary.
Złe duchy w otoczeniu Nawrockiego
Teraz o tych nieprzyjemnych didaskaliach. Z jednej strony, mimo że Nawrocki jest żółtodziobem w polityce, możliwe, iż w nim i w jego otoczeniu kiełkuje myśl, że należałoby politykę prowadzić „po bożemu”: prezydent dokładnie uzgadnia z rządem swoje działania wobec ekipy Trumpa, nasz rząd wspomaga go w tych działaniach, a jednocześnie prezydent pozostawia politykę europejską koalicji, a także nie przeszkadza i nie krytykuje jej poczynań w procesie legislacyjnym w Unii Europejskiej.