Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Kreml udaje Greka: „Nie ma dowodów, że to nasze drony”. Przejedzie się na tej strategii?

Władimir Putin i jego rzecznik Dmitrij Pieskow w Anchorage po spotkaniu z Donaldem Trumpem, 16 sierpnia 2025 r. Władimir Putin i jego rzecznik Dmitrij Pieskow w Anchorage po spotkaniu z Donaldem Trumpem, 16 sierpnia 2025 r. Gavriil Grigorov / Zuma Press / Forum
Kluczową sprawą dla Rosji są konsekwencje „incydentu”, jak określają atak dronowy na Polskę. Moskiewscy eksperci rozumieją, że naturalną pierwszą reakcją jest wzmożenie polityczne nad Wisłą.

W zasadzie Kreml oficjalnie nie skomentował zarzutów o naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej. Dmitrij Pieskow, rzecznik Putina, stwierdził, że „przywódcy UE i NATO codziennie oskarżają Rosję o prowokacje, najczęściej bez próby przedstawienia dowodów”. Formalnie sprawy nie ma, ponieważ „Kreml nie otrzymał od polskich władz żadnej prośby o kontakt w sprawie dronów, które naruszyły przestrzeń powietrzną kraju” – stwierdził i przekierował zainteresowanych dziennikarzy do ministerstwa obrony. Generalnie – jak podkreślał – incydent z dronami „nie leży w naszych kompetencjach”.

A gdzie dowody?

Wywołany do odpowiedzi resort Biełousowa oświadczył, że podczas nocnych ataków na Ukrainę „nie planowano zniszczenia żadnych celów na terytorium Polski”. Jednocześnie zadeklarował, że ministerstwo obrony jest gotowe do przeprowadzenia stosownych konsultacji z polskim odpowiednikiem. Wyjaśnienia złożył również charge d'affaires rosyjskiej placówki w Warszawie Andriej Ordasz. Zanim pojawił się na Szucha, dokąd został wezwany w środę przez polski MSZ, udzielił komentarza agencji RIA Novosti. Powtórzył w nim za oficjalną linią Kremla, że Warszawa nie przedstawiła dowodów na rosyjskie pochodzenie bezzałogowców. Według niego jedynym zidentyfikowanym pociskiem, jaki spadł na terytorium Polski, okazał się ukraiński. Chodzi o wydarzenia z

  • drony
  • NATO
  • Rosja
  • Wojna w Ukrainie
  • Reklama