Ponad 800 generałów i admirałów, dowódców wszystkich wojsk amerykańskich na świecie, zebrało się we wtorek w bazie piechoty morskiej w Quantico w stanie Virginia na wezwanie sekretarza obrony Pete’a Hegsetha. Szef Pentagonu nakazał im przyjechać z kilkudniowym wyprzedzeniem, nie podając przyczyn ani tematu zgromadzenia, co wywołało lawinę domysłów. Obecność Donalda Trumpa to wyjaśniła – jego wystąpienie było kolejnym elementem kampanii o umocnienie lojalności i zwartości armii wokół niego. Można tylko spekulować, w jakich celach.
Koncentracja generałów
Przyjeżdżając nagle do kraju, dowódcy opuścili swoje placówki we wszystkich regionach świata, w tym najbardziej zapalnych, jak Bliski Wschód. Komentatorzy, politycy i emerytowani wojskowi zwrócili uwagę, że jeśli nie mamy do czynienia z sytuacją obcej agresji lub poważnego kryzysu międzynarodowego, zgromadzenia tego rodzaju zwołuje się normalnie z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Demokratyczni członkowie Kongresu wysłali do Hegsetha list z zapytaniem, czy liczył się z ryzykiem zagrożenia bezpieczeństwa wobec „bezprecedensowej koncentracji przywódców wojskowych w jednym miejscu”, i dlaczego „nie rozważono bezpiecznej alternatywy wirtualnej”.
Okazało się, że to, co Hegseth miał dowódcom do powiedzenia, mógł im bez problemu przekazać właśnie tak – zdalnie, na telekonferencji. W swym przemówieniu, jak parokrotnie poprzednio, uzasadniał zmiany wprowadzane w resorcie obrony, który na życzenie Trumpa ma powrócić do swej dawnej nazwy „Departament Wojny”.
Szef Pentagonu od początku urzędowania ruguje z niego wszelkie elementy „woke”, lewicowego programu wyrównywania szans zawodowych mniejszości rasowych i seksualnych, oraz kobiety – zdaniem Hegsetha w przeszłości awansowano nie zawsze kompetentne osoby ze szkodą dla obronności kraju.