Midas zabiera złoto
Midas zabiera złoto. Ukraina mierzy się z korupcyjną gigaaferą w najgorszym z możliwych momentów
Zaczęło się od Hermana Hałuszczenki – to jeden z najważniejszych podejrzanych w antykorupcyjnej operacji „Midas”. Śledztwo w tej sprawie od półtora roku prowadzi Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy, NABU. Nieprzypadkowo, bo Hałuszczenko, zanim został ministrem sprawiedliwości, kierował resortem energetyki.
Znawcy ukraińskiej polityki nie mają wątpliwości, że jednym z jego zadań było umożliwienie wyprowadzania pieniędzy z państwowych spółek energetycznych i zasilanie nimi politycznych kręgów tworzących system władzy. Władza w Ukrainie dziś koncentruje się w rękach jednego człowieka – prezydenta. A linia prowadząca od Hałuszczenki do otoczenia Wołodymyra Zełenskiego jest krótka.
System
Formalnie Ukraina ma ustrój parlamentarno-prezydencki. W rzeczywistości najważniejsze decyzje nie są podejmowane w jednoizbowej Radzie Najwyższej, która np. zgodnie z przepisami jest niezależna od prezydenta i sama powołuje rząd. Również teoretycznie od niego niezależny. Ukraiński parlament, w którym większość ma prezydenckie ugrupowanie Sługa Narodu, wykonuje dziś polecenia z Bankowej – to nazwa ulicy, przy której urzęduje Zełenski.
Jak działa ten system, można było się przekonać 22 lipca, kiedy Rada Najwyższa w jeden dzień zmieniła ustawę o NABU i o Specjalnej Prokuraturze Antykorupcyjnej, SAP. Rano z Bankowej przyszedł projekt, po południu było głosowanie, wieczorem prezydent złożył podpis, mimo że Bruksela przestrzegała go, by powstrzymał się przed tak brutalnym demontażem systemu walki z korupcją. Ustawa podporządkowywała niezależne instytucje prokuratorowi generalnemu, który jest politycznym nominatem.
Tydzień później – znów w ciągu jednego dnia, znów z inicjatywy prezydenta – Rada cofnęła wszystkie zmiany.