Rada Ministrów Ukrainy ogłosiła stan wyjątkowy na terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego.
Ma to być zapewne odpowiedź na eskalację walk, atak separatystów na Mariupol, w którym śmierć poniosło 30 osób, oraz terrorystyczny atak – wybuch samochodu pułapki na jednym z blokpostów, gdzie zginął żołnierz sił rządowych, a kilku poniosło rany. Pewnie również na decyzję separatystów z republik donieckiej i ługańskiej, że teraz zjednoczą siły i wyrównają front.
Ale to pewnie też jest reakcja na wczorajszy wiec w Kijowie, gdzie domagano się od władz zdecydowanego działania, pytano, dlaczego wciąż nie wprowadzono na Ukrainie stanu wojennego, chociaż na wschodzie wojna się toczy, znów giną ludzie, cywile i dzieci. Dlaczego zatem trwa mobilizacja, skoro nie ma stanu wojennego? – pytano retorycznie. To nie był wiec poparcia dla władzy, raczej wiec ostrzegawczy.
Jeszcze latem i jesienią Ukraińcy spodziewali się, że konflikt na wschodzie zostanie rozwiązany lada dzień, że powróci normalność, że nowe władze, prezydent – spełnią nadzieje, jakie w nich pokładano. Dziś optymizmu jest o wiele mniej, coraz więcej natomiast zmęczenia. Widać wyraźnie, że optymizm był nieuzasadniony i złudny, że konflikt zapowiada się na długie miesiące, może nawet lata. Że giną ludzie, wschód Ukrainy popada w coraz większą biedę, przybywa uchodźców. A separatyści wciąż mają poparcie na zajętym terytorium, nieustannie otrzymują wsparcie z Rosji. Może nawet mają dziś lepsze uzbrojenie niż regularna ukraińska armia. I lepiej przeszkolonych dowódców.
Jeszcze nie oskarżono otwarcie władzy o bezradność, ale nastroje społeczne wyraźnie się pogorszyły.