Znamy go już prawie 30 lat. Polak, o którym słyszał cały świat, robotnik, który rozwalił komunizm, laureat Nobla, pierwszy prezydent wolnej Polski. Ale też dumny cwaniaczek, który wszystkie swoje wypowiedzi zaczyna od zaimka ja i który przez całe życie szedł, pozostawiając za sobą kolejne i zużyte już ludzkie zderzaki.
Wielki i zarazem mały, mądry i prostacki, wspaniałomyślny i małostkowy. Każdy bez większego kłopotu rozwinie swoje myśli i opinie, aż po skrajne i ostateczne: bohater albo zdrajca. Łatwo o nie tym bardziej, że życie Wałęsy nadal jest po prawdzie nieopisane, choć poświęcono mu miliony słów. Ale to ledwie przyczynki. A jego biografia kryje tajemnice, może i ciekawsze niż „sprawa Bolka”.
Z Popowa w świat
Wiosna 1967 r., 24-letni Lech Wałęsa wysiada z pociągu na dworcu kolejowym Gdańsk Główny. Właśnie podjął bodaj pierwszą w życiu ważną decyzję: o opuszczeniu rodzinnego domu w Popowie, maleńkiej wsi na Pojezierzu Dobrzyńskim. Tam się wychował (z sześciorgiem rodzeństwa) pod okiem matki i ojczyma (ojciec zmarł, gdy Lech miał półtora roku). W pobliskim Lipnie skończył zawodówkę w klasie mechanizacji rolnictwa, a po odsłużeniu wojska, w stopniu kaprala, wrócił do swojej wsi i naprawiania traktorów w Państwowym Ośrodku Maszynowym. Ale gdy do szarości takiej egzystencji dochodzi urażona ambicja porzuconego przez dziewczynę, postanawia – dosłownie z dnia na dzień – wszystko zmienić. W domu mówi tylko, że chce się przewietrzyć.
Tuż po wyjściu z pociągu spotyka kolegę z zawodówki, który pracuje w Stoczni Gdańskiej i radzi mu zrobić to samo. Wałęsa zgłasza się tam 30 maja. Dostaje pracę elektryka okrętowego na wydziale W-4. Warunki socjalne są okropne. Pracuje się często pod gołym niebem, a za szatnie służą stare wagony.