Linie podziałów w kwestii aborcji i kary śmierci przestają się pokrywać ze sztywnymi podziałami amerykańskiej sceny politycznej. W Ameryce, tak jak w Polsce, stosunek do aborcji i kary śmierci jest ważnym wyznacznikiem postawy politycznej. Ale ostatnio i w tej kwestii wszystko zaczyna się tam mieszać.
Nie wykonują legalnych zabiegów przerwania ciąży, nawet gdy tego wymaga zdrowie i życie matki lub dziecka. Nie kierują pacjentek na badania prenatalne. Nie przepisują środków antykoncepcyjnych. Nie informują pacjentek o ich prawach. Za to działają w zgodzie z własnym światopoglądem, powołując się na artykuł 39 ustawy o zawodzie lekarza, zwany klauzulą sumienia.
Nasi prenataliści, a przynajmniej ci spośród nich występujący pod religijnymi sztandarami będą mieli ciężki orzech do zgryzienia.
W niemieckim życiu publicznym obowiązuje niepisane przykazanie: nie będziesz używał porównania z Hitlerem nadaremnie. Niejeden z miejscowych polityków przewrócił się już na takich porównaniach, a ostatnio pośliznął się na nim arcybiskup Kolonii kardynał Joachim Meisner.
Zwolennicy legalnej aborcji w najczarniejszych snach nie przypuszczali, że będą musieli walczyć nie tyle o złagodzenie restrykcyjnej ustawy z 1993 r., ile o respektowanie jej zapisów.
Termin „polskie sprawy” zrobił w Szwecji karierę w latach 60., kiedy to Szwedki zaczęły do nas jeździć, żeby poddać się zakazanej u siebie aborcji. Polskie przepisy przyczyniły się wtedy do rewolucji obyczajowej u zamorskich sąsiadów. A sformułowania „polskie sprawy” lub „polska podróż” stały się synonimami obchodzenia prawa.
Dziesięć kobiet wzięło urlopy z pracy i ruszyło w świat z pomocą. Dopłynęły do Władysławowa.
Wolność nie znosi tabu. Nie lubi, ale też sama przez się nie likwiduje białych plam czy czarnych dziur w zbiorowej świadomości i naszym narodowym autoportrecie. Na początku lat 90. rozpisaliśmy ankietę na temat polskich tabu. Dziś zapytaliśmy ponownie o to samo.