Na lwowskim dworcu, pod tablicą z rozkładem jazdy pociągów, emerytka z niewielką skórzaną torbą pyta, czy miałby kto odstąpić kilka torebek herbaty. W Czopie, wrotach Ukrainy od strony Węgier i Słowacji, na jedynej kolejowej trasie łączącej z południem Europy, kilkuletnia dziewczynka i niewiele od niej starszy chłopczyk podchodzą do podróżnych i proszą: – Dajtie kopijku. W okolicy wielkich moskiewskich dworców w tłumie spotkać można dorosłych bezdomnych – bomży – i niechciane przez nikogo dzieci – bezprizornych.
Ambicją prezydenta Władimira Putina wydaje się uratowanie, ile się da, z dawnego imperium, powiązanie tych wszystkich naderwanych nitek, które przez lata łączyły republiki – i mieszkańców – dawnego ZSRR.
W naszą ziemię wsiąkło już 30 miliardów dolarów, a proporcje zwolenników i przeciwników zagranicznych inwestycji od lat prawie się nie zmieniają. Jedno z dwojga: albo wyłaniające się z biegiem czasu pożytki i wady równoważą się, albo nasze uprzedzenia są na tyle silne, że nic ich nie przełamie.
Jak Polska zmieniła ustrój przed dziesięcioma laty - pisaliśmy wielokrotnie, ostatnio w Raporcie, zatytułowanym "10 lat na wolności" (POLITYKA 23). A co się działo w innych państwach ówczesnej komunistycznej Europy?
Rosja jako państwo się rozpada. Ale tę klęskę Rosjanie mogą przekuć w sukces. Stworzyć nową konstrukcję, federację zdrowych, samodzielnych regionów. Zastąpić państwo autorytetu państwem sieciowym, gdzie gospodarka nie będzie jedynie dodatkowym narzędziem kontroli społeczeństwa w rękach Centrum. W tym sensie obecny kryzys jest szansą na przetworzenie wielowiekowego modelu państwa rosyjskiego. Pod warunkiem, że nie powróci chęć poszukania nowej magicznej zwierchidei, idei naczelnej.