Kiedy arcyksiężniczka Maria Antonina Habsburg przybyła do Francji w 1770 r. jako narzeczona następcy tronu (przyszłego Ludwika XVI), nie wszyscy byli tym zachwyceni. Dla większości Francuzów ładna piętnastoletnia blondynka była przede wszystkim córką władczyni Austrii, tradycyjnego wroga Francji. Obmyślone przez ministra Choiseula małżeństwo miało być gwarancją pokojowych stosunków pomiędzy Francją a imperium Habsburgów sprzymierzonym z coraz potężniejszą Rosją. Choiseul miał jednak przeciwko sobie silną partię antyaustriacką i aktualną faworytę króla Ludwika XV – panią du Barry.
Młodziutka Habsburżanka stąpała więc od chwili przyjazdu do Wersalu po grząskim gruncie. Była zbyt niedojrzała i zbyt zadowolona z wyrwania się spod kontroli matki, aby uczynić świadomy wysiłek dostosowania się do sytuacji; wkrótce uznano, że lekceważy wersalską etykietę i pogardza wszystkim co francuskie. Po dymisji Choiseula była jeszcze bardziej osamotniona. Na jej stosunki z Ludwikiem XV rzutował fakt, że nie doszła do porozumienia z panią du Barry – trudno zresztą sobie wyobrazić córkę pryncypialnej Marii Teresy zaprzyjaźnioną z prostytutką z plebsu. Nie miała wsparcia w mężu: cnotliwy, flegmatyczny, dość ograniczony następca tronu nie interesował się innymi kobietami, ale też przez kilka lat nie potrafił skonsumować małżeństwa; zresztą kładł się spać, gdy jego żona dopiero zaczynała się bawić przy karcianym stoliku lub na balu w Operze.
Przez długie siedem lat Maria Antonina, jedna z szesnaściorga dzieci Marii Teresy, nie zaszła w ciążę. Tego nikt się nie spodziewał; przodkowie jej męża – uwielbiany Henryk IV, wielki Ludwik XIV, Ludwik XV – mieli całe gromady dzieci ślubnych i nieślubnych. Mąż Marii Antoniny miał pięcioro rodzeństwa, w tym dwóch braci, którzy teraz w jego bezdzietności dojrzeli swą szansę na tron – i to z ich apartamentów w Wersalu zaczęły się rozchodzić plotki o rozrzutnej Marii Antoninie i o Ludwiku tak nieudolnym, że nie potrafi nawet utrzymać w ryzach własnej żony. O tym, że ona wydaje fantastyczne sumy na karty, wymyślne stroje i wielopiętrowe fryzury, wiedział cały dwór, a poprzez służbę wiedza ta rozchodziła się po Paryżu i dalej po kraju. A wyjątkowo długi okres gospodarczej prosperity, trwający przez całe niemal panowanie Ludwika XV, czas dobrych zbiorów, wzrostu demograficznego i rozwoju przemysłu, pnących się w górę wskaźników skolaryzacji wśród ludu i rosnących ambicji burżuazji – właśnie się kończył. Ludwik XVI, wstępując w 1774 r. na tron, odziedziczył pustą kasę i poddanych po raz pierwszy w historii skłonnych swego władcę oceniać i krytykować – efekt wzrostu alfabetyzacji i rozwoju piśmiennictwa.
Młody król był pobożny, skromny i oszczędny. Cóż z tego, skoro jego żona marnowała pieniądze za ich dwoje, grając, strojąc się, a co gorsza – obdarowując swe przyjaciółki, zwłaszcza panią de Polignac. Nie było takiej kwoty czy synekury, jakiej królowa nie potrafiłaby uzyskać dla jej nienasyconych krewnych. Jej spontaniczne objawy czułego przywiązania do przyjaciółek i brak śladu ciąży, intrygi młodszych braci króla i złe języki dam i dworzan nie dopuszczanych do kręgu ulubieńców królowej dały rezultat: do opowieści o rozrzutności królowej dołączyły plotki o jej upodobaniu do własnej płci.
Kiedy w 1778 r. pojawiło się pierwsze dziecko pary królewskiej, córka, plotki przypisały ojcostwo bratu Ludwika XVI. Podobnie było w 1781 r. po narodzinach syna. Jednak król, mając długo oczekiwanego następcę, promieniał radością.
Pięćset diamentów i ambitny kardynał
Właśnie po narodzinach królewicza dwaj paryscy jubilerzy Boehmer i Bassenge zaoferowali królewskiej parze wyjątkowy klejnot: naszyjnik zrobiony z ponad pięciuset diamentów. Zbierali je latami, wierząc, że Ludwik XV kupi wspaniały klejnot dla pani du Barry. Ale Ludwik XV zmarł, zanim wykonali naszyjnik. Ludwika XVI odstraszyła zaś cena – ponad półtora miliona liwrów. Jubilerzy nie znaleźli też nabywcy na obcych dworach. Kiedy więc w końcu 1784 r. dowiedzieli się, że ich znajomy zna niejaką hrabinę de La Motte, cieszącą się względami królowej, natychmiast obiecali owej damie solidną gratyfikację za nakłonienie Marii Antoniny do kupna klejnotu. Wkrótce hrabina zapewniła ich, że królowa bardzo chce mieć naszyjnik, ale ze względu na stan finansów królewskich mogłaby go kupić tylko na raty i przez pośrednika. Miał nim być kardynał Louis de Rohan, dysponujący olbrzymimi sumami.
Książę Louis de Rohan urodził się w 1734 r. w jednym z najświetniejszych rodów arystokratycznych Francji, wywodzącym się od władców Bretanii. W wieku 16 lat został biskupem, rok później członkiem Akademii Francuskiej. W końcu został też mianowany ambasadorem w Wiedniu. W styczniu 1772 r. zaczął urzędowanie; wkrótce Maria Teresa zauważyła z niesmakiem, że biskup nie okazuje ani krzty pobożności, pozwala się adorować damom, żyje w niesłychanym przepychu i pozwala personelowi ambasady zajmować się przemytem. W dodatku do cesarzowej dotarły słuchy, że ambasador niepochlebnie wyraża się o jej córce Marii Antoninie. Co najgorsze, list Rohana do ministra spraw zagranicznych d’Aiguil[unknown_code]lona, w którym była mowa o dwulicowym zachowaniu cesarzowej w kwestii rozbiorów Polski, trafił do rąk pani du Barry. Maria Antonina doszła do wniosku, że Rohan wraz z królewską nałożnicą ośmielają się szydzić z jej matki. Od tej chwili nienawidziła go serdecznie.
Zaraz po objęciu tronu przez Ludwika XVI, w sierpniu 1774 r., Rohan stracił stanowisko ambasadora, a po powrocie do kraju odkrył, że jest w niełasce. Wpływy Rohanów na dworze były jednak tak wielkie, że nawet sprzeciw królowej nie przeszkodził biskupowi zostać w 1777 r. wielkim jałmużnikiem Francji, a więc i kapelanem kaplicy królewskiej, oraz administratorem szpitala Quinze-Vingts, w 1778 r. kardynałem, w 1779 r. biskupem Strasburga, opatem bogatego Saint-Waast i prowizorem Sorbony. „A jednak wszystkie te delicje zatruwała gorycz, której źródłem była wrogość królowej” – pisał wierny sekretarz kardynała abbé Georgel. Rohan nie posiadał się więc z radości, gdy pewna dama z królewskiego rodu obiecała wpłynąć na królową, aby zmieniła zdanie. Dama zapewniała, że łączy ją z Marią Antoniną czuła przyjaźń. I miała wobec kardynała dług wdzięczności.
Pani de La Motte
Jeanne de Saint-Rémy de Valois, występująca jako hrabina de La Motte, naprawdę pochodziła z królewskiego rodu Walezjuszy. Urodziła się w 1756 r. pod Bar-sur-Aube (Szampania) jako córka ostatniego barona de Saint-Rémy – potomka nieślubnego syna Henryka II (1547–1559). Z pokolenia na pokolenia ród podupadał i ojciec Jeanne, żonaty z chłopką, żył i umarł w zupełnej nędzy. Osierocił syna i dwie córki, które widywano żebrzące na gościńcu. Miejscowy proboszcz starał się im pomóc na miarę swych skromnych dochodów; wspierał go w tym pieniężnie mieszkający w Bar-sur-Aube zamożny prawnik Beugnot. W końcu księdzu udało się zainteresować losem sierot biskupa Langres i markizę de Boulainvilliers – umieszczono je wtedy na różnych pensjach, później dziewczynki miały uczyć się krawiectwa. Kiedy zaś królewski genealog Chérin stwierdził, że cała trójka to faktycznie potomkowie Henryka II, król dał im skromne pensje, chłopca posłano do Szkoły Marynarki, a dziewczęta do klasztoru Longchamps, gdzie za odpowiednią opłatą wychowywano dobrze urodzone panny.
W 1779 r. Jeanne i jej siostra uciekły z klasztoru i pojawiły się w Bar-sur-Aube bez grosza przy duszy. Zaprosiła je do siebie pani de Surmont, pragnąc zaszczytu goszczenia krewnych króla. Panny zostały u niej cały rok, nadużywając bez skrupułów jej dobroci i prowadząc bujne życie towarzyskie wśród miejscowej młodzieży. Jednym z ich wielbicieli został młody Jacques-Claude Beugnot, początkujący prawnik. Jeanne nie była pięknością – wspominał po latach – ale miała zgrabną figurę, wyraziste błękitne oczy, piękną cerę i żywą inteligencję. Nie miała za to ani wykształcenia, ani szacunku dla praw i norm. Stary pan Beugnot, przerażony wizją takiej synowej, przyspieszył wyjazd syna do Paryża.
6 czerwca 1780 r. Jeanne poślubiła krewniaka Surmontów – Nicolasa de La Motte, oficera żandarmerii, nie mającego nic prócz długów. W lipcu urodziła bliźniaki. Dzieci wkrótce zmarły, a Jeanne pojechała do Paryża zaopatrzona przez starego pana Beugnot w 1000 liwrów i list do syna z prośbą, by pomógł jej w zabiegach o odzyskanie ziem, jakie niegdyś były w posiadaniu rodu, a obecnie należały do króla. Młody Beugnot zaczął więc przetrząsać archiwa w poszukiwaniu potrzebnych dokumentów. Zapraszał też Jeanne na obiady, aby zaoszczędzić jej wydatków. Pewnego dnia pożyczył jej powóz i służącego, bo dzięki markizie de Boulainvilliers miała okazję złożyć wizytę kardynałowi de Rohan. Wizyta okazała się owocna – kardynał obiecał poprzeć roszczenia Jeanne, a niedługo potem sam zaprosił w odwiedziny. Wtedy oświadczyła Beugnotowi, że już nie potrzebuje jego pomocy.
Jeśli liczyła na wpływy kardynała na dworze, szybko zrozumiała, że nie będzie to takie proste: „Jego eminencja – relacjonuje Georgel – poradził jej zwrócić się bezpośrednio do królowej, przypuszczając, że ta szczodra władczyni, uderzona kontrastem pomiędzy jej aktualną sytuacją a urodzeniem, na pewno znalazłaby środki, aby ją wydobyć z tak trudnego położenia. Przyznając, że nie był w stanie załatwić jej spotkania z królową, kardynał, w trakcie kilku kolejnych rozmów, przesadził z zaufaniem, opisując głębokie zmartwienie, jakiego doświadczał z powodu nienawiści królowej”.To dało pani de La Motte do myślenia. Wkrótce oświadczyła kardynałowi, że udało jej się dotrzeć do Marii Antoniny, zdobyć jej przyjaźń i możliwość wchodzenia do jej prywatnych apartamentów sans étiquette, aby tam „zasłużyć na jej życzliwość”. Rohan chciał wierzyć, że królowa da się przekonać swej intymnej przyjaciółce i zmieni wobec niego nastawienie.
Liściki, Cagliostro, lasek Wenus
W rzeczywistości pani de La Motte do królowej nie dotarła. Kardynał jednak o tym nie wiedział. Wkrótce Jeanne przyniosła mu liścik, napisany jakoby przez królową, oświadczającą, że już nie uważa kardynała za winnego, ale jeszcze nie czas na audiencję. Te kilka zdań, które uszczęśliwiły Rohana, napisał kolega pana de La Motte z żandarmerii – Marc Rétaux de la Villette. Wkrótce Jeanne przyniosła kardynałowi następne jego dzieła, w tym list z prośbą, aby kardynał pożyczył 60 tys. liwrów, potrzebnych pilnie królowej na cele dobroczynne. „Pieniądze – relacjonuje Georgel – zostały przekazane pani de La Motte, która wkrótce przyniosła list z podziękowaniami. Od tej chwili zaczęła żyć na wyraźnie wyższej stopie. Kardynałowi, którego ta zmiana mogła uderzyć, zwierzyła się, że zawdzięcza ją codziennym dobrodziejstwom królowej”. W ten sam sposób dostała kolejne 60 tys.
Efekt opisuje Beugnot: Jeanne pojawiła się w Bar-sur-Aube ze służbą, z pięknymi końmi, srebrną zastawą, wspaniałymi sukniami i diamentową biżuterią. Kupiła wielki dom, płacąc dwa razy więcej, niż był wart, i wydawała w nim przyjęcia, ale miejscowa śmietanka nie kwapiła się jej odwiedzać. Powszechne odczucie wyraził szwagier La Motte’ów pan Latour: „Małżonka naszego władcy nie należy do rozsądnych, ale, litości! Nie jest aż tak szalona, aby zadawać się z takimi, jak oni”.
W listopadzie Jeanne wróciła do Paryża. Beugnot dowiedział się, że zaprzyjaźniła się z hrabią Cagliostro, który przybył do stolicy jako gość kardynała de Rohan. Hrabia, podający się wnuka namiestnika Mekki, popisujący się umiejętnościami uzdrowiciela i jasnowidza, nazywał się naprawdę Giuseppe Balsamo i był plebejuszem z Palermo. Ale Rohan, podobnie jak wielu innych, wierzył w jego nadprzyrodzone talenty i nie skąpił pieniędzy. W zamian Cagliostro przepowiadał mu przyszłość – wspaniałą przyszłość, dzięki odzyskaniu łask królowej.
Oprócz przepowiedni Cagliostra Rohan miał jeszcze jeden dowód na to, że zbliża się dzień jego tryumfu: pewnego dnia Jeanne powiedziała mu, iż królowa pragnie osobiście zapewnić go, że już nie jest on w niełasce. Dyskretne spotkanie miało się odbyć w Wersalu, w tzw. lasku Wenus, sierpniową nocą. Oczywiście kardynał nie spotkał się tam z Marią Antoniną, lecz z przebraną za nią panną Leguay, prostytutką z twarzy podobną do królowej, której Jeanne kazała wypowiedzieć kilka wyuczonych, dwuznacznych zdań i wręczyć różę. Rohan był w siódmym niebie.
Operacja naszyjnik
Zimą 1784 r. Jeanne powiedziała kardynałowi, że ma okazję zasłużyć się królowej, pomagając jej kupić słynny diamentowy naszyjnik. Kolejne listy podpisywane „Maria Antonina Francuska” zawierały konkretne propozycje: naszyjnik miał być przekazany hrabinie de La Motte 1 lutego i spłacony przez królową za pośrednictwem kardynała w czterech ratach po 400 tys., od 31 lipca 1785 r. poczynając. Jubilerzy przyjęli te warunki, a Cagliostro, w zastawionym świeczkami salonie kardynała, wywróżył mu pełen sukces przedsięwzięcia. W ostatnich dniach stycznia jubilerzy wręczyli kardynałowi kasetkę zawierającą klejnot. 1 lutego Rohan pojechał do Wersalu, do mieszkania wynajętego przez państwa de La Motte, aby czekać tam z Jeanne na człowieka królowej. Gdy drzwi pokoju się otwarły, męski głos rzekł: „Od królowej...”; przybysz miał na sobie strój lokaja królowej. Pani de La Motte z dygnięciem wręczyła mu kasetkę. Był to Rétaux de la Villette.
La Motte podzielił naszyjnik na pojedyncze kamienie i pojechał do Londynu, aby je sprzedać. Mylilibyśmy się jednak, że za uzyskane kwoty spróbuje się wraz z żoną urządzić za granicą. Pieniądze były potrzebne Jeanne głównie po to, aby olśnić w Bar-sur-Aube wszystkich tych, którzy pamiętali ją jako dziecko w łachmanach, uciekinierkę z klasztoru, pannę młodą w zaawansowanej ciąży. Kupowała więc angielskie powozy i najdroższe meble, kosztowne zegary i wspaniałą biżuterię. Ale ani nuworyszowska ostentacja, ani aluzje na temat bliskiego związku z królową nie wystarczyły, aby do salonu państwa de La Motte garnęli się miejscowi notable. W ich oczach Jeanne była po prostu utrzymanką kardynała. „Wszyscy zgadzali się, że koszty ich olśniewającej rozrzutności pokrywa kardynał de Rohan i podziwiali dobry użytek, jaki czyni Jego Eminencja z funduszy wielkiego jałmużnika” – pisze z przekąsem Beugnot.
Tymczasem zbliżał się termin spłaty pierwszej raty. Kardynał miał dostać stosowną sumę od królowej przed datą płatności, ale de La Motte przekazała mu, że powinien sam znaleźć pieniądze i założyć za Marię Antoninę, która chwilowo nie zdążyła zebrać potrzebnej kwoty. Kardynał chciał renegocjować warunki spłaty z jubilerami. To ich zaniepokoiło – zamroziwszy kolosalny kapitał w diamentach naszyjnika sami byli zadłużeni. Dlatego 12 lipca Boehmer napisał do królowej list, w którym próbował elegancko wyrazić nadzieję, że spłaci ona naszyjnik w terminie: jest szczęśliwy, że posiada ona „najpiękniejsze diamenty znane w Europie i prosi, aby o tym nie zapomniała”.
Wiemy ze wspomnień pani Campan, dworskiej lektorki, która wówczas pełniła funkcję pierwszej pokojowej królowej, co było dalej: królowa przeczytała liścik na głos i nie zrozumiała, czego Boehmer od niej chce. Spaliła więc list. 3 sierpnia lektorka spotkała Boehmera. Kiedy usłyszał, że list został spalony, krzyknął: „Ach, Madame, to niemożliwe, królowa wie, że winna mi jest pieniądze!”. W końcu wyjaśnił, że chodzi o należność za naszyjnik, który królowa nabyła w tajemnicy, za pośrednictwem kardynała de Rohan. Pani Campan zapewniła go, że kardynał jest w niełasce i że jubiler padł ofiarą intrygi. Ten pobiegł do kardynała ze złą nowiną; Rohan, jak zwykle, spytał Cagliostra o radę. Tym razem szarlatan nie udawał, że umie odgadnąć przyszłość, lecz rozsądnie doradził swemu mecenasowi, aby jak najszybciej wyznał wszystko królowi. Ale Rohan nie posłuchał.
3 sierpnia Jeanne wezwała do siebie drugiego jubilera – Bassenge’a. Wiedziała, że zniecierpliwieni jubilerzy mogą udać się na dwór z prośbą o zapłacenie raty na czas, więc postanowiła temu zapobiec: oświadczyła wprost, że listy królowej do Rohana były sfałszowane, więc nie ma sensu iść po pieniądze do Marii Antoniny. Trzeba za to dogadać się z kardynałem, który ma czym zapłacić, aby uniknąć skandalu. Manewr był inteligentny – ale już spóźniony. Jeanne nie wiedziała, że tegoż dnia Boehmer rozmawiał z lektorką.
„Aresztować pana kardynała!”
Dwa lub trzy dni później królowa wezwała panią Campan do siebie. Mówiła o różnych drobiazgach, zanotowała lektorka, a potem: „?Wie pani, że ten kretyn Boehmer przyszedł prosić o rozmowę, mówiąc, że pani mu to doradzała? Nie zgodziłam się go przyjąć – kontynuowała królowa. – Czego on chce ode mnie, czy pani to wie??. Wtedy oznajmiłam, co ten człowiek mi powiedział i o czym sądziłam, że nie powinnam milczeć (...), ale nie rozumiała, jaką rolę w tej sprawie grał kardynał; to było dla niej za wiele; gubiła się w tym. Posłała natychmiast po abbé de Vermond i barona de Breteuil. Boehmer nie powiedział mi nic o tej de La Motte, jej nazwisko wymówił po raz pierwszy kardynał, gdy go przepytywano u króla”.Przez kilka dni królowa uzgadniała z baronem i abbé, co należało czynić w tej sytuacji. Niestety, stara i nieubłagana nienawiść do kardynała uczyniła z nich najlepszych kandydatów do popchnięcia królowej w złym kierunku. Widzieli tylko swego wroga pogrążonego na dworze i zhańbionego w oczach całej Europy i nie zastanawiali się, jak postąpić w sprawie tak delikatnej. (...)
15 sierpnia, gdy kardynał miał już na sobie swe szaty pontyfikalne, został w południe wezwany do gabinetu króla, gdzie znajdowała się królowa. Król powiedział: „Kupił pan diamenty od Boehmera?”. „Tak, panie”. „Co pan z nimi zrobił?”. „Byłem przekonany, że zostały przekazane królowej”. „Kto panu zlecił to zadanie?”. „Dama, która nazywa się hrabina de La Motte-Valois i która pokazała mi list od królowej. Sądziłem, że przypodobam się Jej Wysokości podejmując się tego zadania”. Wtedy królowa mu przerwała i powiedziała: „Jak pan mógł uwierzyć, pan, do którego słowem się nie odezwałam od ośmiu lat, że wybrałam pana do prowadzenia tych negocjacji, i to za pośrednictwem takiej kobiety?”. „Widzę, odparł kardynał, że zostałem okrutnie oszukany. Zapłacę za naszyjnik. Chęć przypodobania się Waszej Wysokości zaślepiła mnie; nie dostrzegłem oszustwa, przykro mi”. Wyciągnął z kieszeni pugilares, w którym był list królowej do pani de La Motte ze zleceniem. Król go wziął i pokazując go kardynałowi powiedział: „To nie jest ani pismo królowej, ani jej podpis; jak książę z domu de Rohan i wielki jałmużnik Francji mógł wierzyć, że królowa podpisuje się Maria Antonina Francuska? Wszyscy wiedzą, że królowe podpisują się tylko imieniem. (...) Niech pan odejdzie”. Kardynał wyszedł z pokoju króla z baronem de Breteuil, który kazał go aresztować podpułkownikowi straży i odprowadzić do mieszkania”.
Scena, której pani Campan poświęciła jedno zdanie, wywarła piorunujące wrażenie na zebranych w Wersalu; okrzyk (zapewne pełen satysfakcji) ministra: „Aresztować pana kardynała!”, zabrzmiał w Galerii Zwierciadlanej wśród tłumów dworzan.
Do tej pory imię królowej nie zostało jeszcze związane z niejasnymi okolicznościami zakupu klejnotu. Skandal rozpoczął się w chwili, gdy Breteuil kazał aresztować księcia Kościoła na oczach całego dworu.
Kosztowne błędy
Jeanne de La Motte była wtedy w Bar-sur-Aube. 17 sierpnia wstąpiła do Clairvaux, gdzie Beugnot odwiedzał miejscowego opata. Opat ten – pisze Beugnot – traktował ją jak księżniczkę Kościoła, wiedząc o jej „intymnych związkach z kardynałem”. Zasiedli do kolacji. W chwilę później pojawił się spóźniony gość: abbé Maury z Paryża. Spytany o nowiny wybuchnął: „Na jakim świecie pan żyje? Jest nowina, jaka zdumiewa cały Paryż – kardynał de Rohan został w środę aresztowany, w dzień Wniebowstąpienia, w szatach pontyfikalnych, gdy wychodził z gabinetu króla. Mówi się o diamentowym naszyjniku, który kardynał miał kupić dla królowej, ale nie kupił. Nikt nie rozumie, dlaczego dla takiej bzdury aresztowano wielkiego jałmużnika Francji w szatach pontyfikalnych, słyszycie? W szatach pontyfikalnych!”.Jeanne zrywa się od stołu i wybiega. Beugnot jedzie z nią do jej domu, namawiając, aby natychmiast uciekała do Anglii, lecz Jeanne upiera się, że nie ma związku z problemami kardynała, więc nie musi się niczego obawiać. W końcu zgadza się spalić listy Rohana; ale najpierw trzeba je znaleźć w skrzyni pełnej papierzysk. Gdy Beugnot wychodzi z domu La Motte’ów, jest trzecia w nocy. O czwartej pojawili się tam ludzie króla.
Jeanne de La Motte popełniła błąd, nie uciekając natychmiast – ale największy błąd popełnił król. Po pierwsze, każąc aresztować wielkiego pana i księcia Kościoła. Po drugie, oddając sprawę paryskiemu sądowi, czyli parlamentowi; zatrudnieni tam prawnicy mieli od dawna ambicje uczestnictwa w polityce i byli zachwyceni, mogąc sądzić arystokratę i wyrokować o królowej. Sfrustrowany kryzysem gospodarczym i plotkami o niesłychanej rozrzutności królowej lud też był zachwycony, że w końcu jakieś łajdactwa tych na górze wyszły na jaw. A właśnie latem 1785 r. król kupił królowej pałac Saint-Cloud za sześć milionów, choć wart był trzy. W oczach ogółu zakup ten dowodził, że królowa wydaje miliony na swe zachcianki, kompletnie nie licząc się ani ze stanem budżetu, ani z opinią ogółu. Tu akurat mieli rację – tymi sprawami się nie przejmowała.
5 września król oficjalnie zarządził proces przed parlamentem oraz wydał dekret umożliwiający jego prawnikom przesłuchiwanie podejrzanych osadzonych w Bastylii. Oprócz Rohana, któremu zapewniono wszelkie wygody z trzema służącymi włącznie, w surowszych warunkach umieszczono tam Jeanne i Cagliostra oraz pannę Leguay (przywiezioną przez ludzi króla z Brukseli) i Rétaux de la Villette (porwanego w Genewie przez agentów francuskich). Rétaux i panna Leguay przyznali się – jedno do fałszowania listów dyktowanych przez Jeanne, drugie do odegrania scenki w lasku Wenus.
31 maja 1786 r. sąd paryski ogłosił wyrok: uznał panią de La Motte winną i skazał na chłostę, napiętnowanie rozpalonym żelazem i dożywotni pobyt w zakładzie Salp?triere. Rétaux de la Villette postanowiono wydalić z królestwa. Pan de La Motte (który tymczasem uciekł do Anglii i zniknął) został zaocznie skazany na dożywotnie galery. Cagliostra oraz pannę Leguay, która krótko wcześniej została matką, uwolniono. Kardynała sąd oczyścił z zarzutów.
W stronę rewolucji
W dniu ogłoszeniu wyroku pod Pałacem Sprawiedliwości zebrały się tłumy – to paryżanie przybyli okazać poparcie prawnikom, zaś kardynał zyskał nagle popularność jako ofiara królewskiego despotyzmu, niewinny więzień Bastylii, o której krążyły od lat mocno przesadzone ponure opowieści. Ludwik XVI odebrał mu urząd wielkiego jałmużnika i nakazał zamieszkać na stałe w opactwie La Chaise Dieu – i tu uczynił kolejny błąd, bo należało zadbać o poprawę stosunków z hierarchią kościelną i arystokracją, rozwścieczonymi aresztowaniem Rohana.
Na kim miał się w końcu król oprzeć, jeśli nie na tych dwóch grupach? Nie na elitach intelektualnych przecież, abonentach zakazanej cenzurą „Encyklopedii”, dyskutujących w salonach o wyższości angielskiego parlamentaryzmu nad francuskim despotyzmem i przewadze Fryderyka Wielkiego nad niezdecydowanym Ludwikiem. I nie na mieszczaństwie, coraz bardziej sfrustrowanym swą rolą podatnika-sponsora dworskiej rozrzutności oraz zamykaniem mieszczańskim synom dróg kariery w wojsku, Kościele i administracji. I na pewno nie na młodzieży z wyżu demograficznego, z pokolenia wykształconego najlepiej w dotychczasowej historii Francji, sfrustrowanego brakiem wizji kariery w dobie kryzysu, na absolwentach prawa bez szans na kancelarię i młodych literatach nękanych przez cenzurę.
Proces był zarazem demonstracją pragnienia klas zamożnych i wykształconych, z których wywodzili się paryscy prawnicy, aby uczestniczyć w życiu publicznym państwa. Paryski sąd od lat był namiastką reprezentacji narodu – to tu prawnicy perorowali przeciwko projektom zmian podatkowych, rzucając hasła obrony praw ludu i arbitralności władzy królewskiej. I często zyskiwali wyraźne oznaki sympatii paryskiego ludu, który tracił starą wiarę w dobrego króla zwodzonego przez złych doradców; bo jakim szacunkiem może cieszyć się król-rogacz, manipulowany przez królową biseksualną dziwkę, i to Austriaczkę?
Trzy lata później ten lud będzie śmiał się z karykatur grubego, ospałego króla i rozpustnej królowej, a za kolejne parę lat będzie oglądał ich proces i egzekucję. A osądzą i skażą ich, w procesie i na szpaltach gazet, prawnicy i dziennikarze: inteligencja, nowa warstwa, która najradykalniej zwróci się przeciwko władzy nie umiejącej zachować ani szacunku ludu, ani dobrych stosunków z tradycyjnymi elitami.
Spośród bohaterów tej historii ci, którzy mieli wykształcenie, a nie tytuły, zrobili po upadku tronu kariery: pani Campan, wyjątkowo wykształcona w owym czasie kobieta, po rewolucji założyła szkołę dla dziewcząt; nawet Napoleon, który edukację kobiet lekceważył, wypowiadał się o niej z szacunkiem. Prawnika Beugnota rodacy zrobili w czasie rewolucji deputowanym (1791 r.), Bonapartego – hrabią i ministrem, Bourbonów po powrocie do władzy – ministrem i parem Francji. Co do potomkini Walezjuszy – udało jej się uciec z więzienia. Zakończyła życie kilka lat potem w Londynie skokiem z okna.
Źródła: Wspomnienia sekretarza kardynała abbé Georgela; prawnika Beugnota; pani Campan; pana d‘Augeard, sekretarza królowej. Wszystkie w tłumaczeniach autorki.