Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Historia

Czas po „Wujku”. Zakłamywanie. Teorie spiskowe. Tajemnice

Materiały w Śląskim Centrum Solidarności Materiały w Śląskim Centrum Solidarności Roman Koszowski / Gość Niedzielny / Forum
Sądowe rozliczenia największej tragedii stanu wojennego trwały 16 lat. Z tą katastrofą zmierzyły się dwa wymiary sprawiedliwości: PRL i wolnej Polski. Były brawa po wyroku, były gwizdy po wyroku.

16 grudnia 1981 r. podczas pacyfikacji kopalni „Wujek” od strzałów z broni maszynowej na miejscu zginęło sześciu górników, a trzech kolejnych zmarło w szpitalu od ran postrzałowych. Kilkudziesięciu zostało rannych. Jeżeli Mieczysław F. Rakowski uznał później tragedię „Wujka” za nieszczęśliwy wypadek na drodze stanu wojennego, to dlaczego władze z perfidną premedytacją podejmowały działania zmierzające do wymazania tego wydarzenia z naszej świadomości? Natychmiast rozpoczęły idiotyczną, trudną do wytłumaczenia, a w rezultacie samobójczą walkę z symboliką krzyża.

Czytaj też: Dlaczego dramat „Wujka” wciąż obrasta legendą

Pierwsze krzyże

Pierwszy krzyż pojawił się już wieczorem w miejscu krwawych wydarzeń, tuż po wywiezieniu zabitych i rannych. Przyniesiono go z łaźni łańcuszkowej. To tam strajkujący uczestniczyli wcześniej w zaimprowizowanej podczas tej szczególnej sytuacji mszy. Zniknął kilka dni później.

Postawiono drugi krzyż. Już solidniejszy – stał do nocy z 26 na 27 stycznia 1982 r. Wtedy to pod kopalnię podjechał milicyjny lub wojskowy pojazd z doczepioną liną. Z okien okolicznych mieszkań widziano, jak drugi koniec liny został zarzucony na krzyż. Próbowano go wyrwać, ale mocno tkwił w zamarzniętej ziemi. Został tylko złamany. Jego połamane resztki porzucono w osiedlowym śmietniku.

Wtedy w „Wujku” zawrzało.

Reklama