16 grudnia 1981 r. podczas pacyfikacji kopalni „Wujek” od strzałów z broni maszynowej na miejscu zginęło sześciu górników, a trzech kolejnych zmarło w szpitalu od ran postrzałowych. Kilkudziesięciu zostało rannych. Jeżeli Mieczysław F. Rakowski uznał później tragedię „Wujka” za nieszczęśliwy wypadek na drodze stanu wojennego, to dlaczego władze z perfidną premedytacją podejmowały działania zmierzające do wymazania tego wydarzenia z naszej świadomości? Natychmiast rozpoczęły idiotyczną, trudną do wytłumaczenia, a w rezultacie samobójczą walkę z symboliką krzyża.
Czytaj też: Dlaczego dramat „Wujka” wciąż obrasta legendą
Pierwsze krzyże
Pierwszy krzyż pojawił się już wieczorem w miejscu krwawych wydarzeń, tuż po wywiezieniu zabitych i rannych. Przyniesiono go z łaźni łańcuszkowej. To tam strajkujący uczestniczyli wcześniej w zaimprowizowanej podczas tej szczególnej sytuacji mszy. Zniknął kilka dni później.
Postawiono drugi krzyż. Już solidniejszy – stał do nocy z 26 na 27 stycznia 1982 r. Wtedy to pod kopalnię podjechał milicyjny lub wojskowy pojazd z doczepioną liną. Z okien okolicznych mieszkań widziano, jak drugi koniec liny został zarzucony na krzyż. Próbowano go wyrwać, ale mocno tkwił w zamarzniętej ziemi. Został tylko złamany. Jego połamane resztki porzucono w osiedlowym śmietniku.
Wtedy w „Wujku” zawrzało.