Rosja twierdzi, że nie prowadzi żadnej wojny z Ukrainą, jeno realizuje operację militarną, uzasadnioną względami własnego bezpieczeństwa wobec zagrożeń z Zachodu (bo jakże inaczej). Ukraińcy, a także wiele państw trzecich, określają rosyjską akcję jako niczym niesprowokowaną agresję, a przeto działanie sprzeczne z prawem międzynarodowym, nawet jeśli pominąć to, co zdarzyło się w Buczy, Kramatorsku czy Mariupolu, zdaniem wielu komentatorów zasługujące na miano zbrodni wojennych. Są też tacy, np. Orbán czy Marine Le Pen, którzy bagatelizują wydarzenia, powiadając, że cały konflikt jest zbędny i powinien być szybko zakończony jakimś „rozsądnym” kompromisem.
Czytaj też: Ukraina jako pionek. Dlaczego media drukują narrację Putina?
Wojna? Spisek, panie dzieju
Już powyższe kilka zdań wskazuje na silne osadzenie rzeczonej wojny w dość rozległym kontekście polityczno-propagandowym. Rosjanie powiadają o denazyfikacji Ukrainy (od „banderowców”), Ukraińcy o planach Rosji dotyczących podboju całej Europy, a krytyka Macrona przez p. Morawieckiego uchodzi za sprzyjanie Le Pen w kampanii prezydenckiej. Pojawiają się rozmaite, mniej lub bardziej fantastyczne opinie, także otoczone ideologicznymi sympatiami. Pan Stala, radykalny prawicowiec, ujawnia: „To jest naiwna wiara w to, że tu chodzi o konflikt ukraiński i tylko o teren Ukrainy, a nie o jakąś większą światową rozgrywkę.