NORBERT FRĄTCZAK: „The Economist” wydrukował ostatnio artykuł Johna Mearsheimera, profesora nauk politycznych na uniwersytecie w Chicago. Temat: dlaczego Zachód ponosi główną odpowiedzialność za kryzys ukraiński. Pan uważa, że ponosi?
BEN STANLEY: Słowo „główną” odgrywa tu kluczową rolę. System polityki międzynarodowej skonstruowany jest tak, że to, co robi jedno mocarstwo, wpływa na inne mocarstwo. Co za tym idzie, podejmowane decyzje wiążą się – do pewnego stopnia – z odpowiedzialnością za nie. Nie zgadzam się jednak z tezą, że Zachód ponosi „główną” odpowiedzialność za wojnę w Ukrainie. Nie stworzył sytuacji, w której Putin musiał podjąć decyzje, które podjął. Wybór należał do niego.
Mearsheimer przyznaje co prawda, że to Putin rozpoczął wojnę i odpowiada za jej przebieg, uważa jednak, że Rosja została sprowokowana przez „lekkomyślną ekspansję NATO”.
Teza Mearsheimera jest zgodna ze stworzoną przez niego teorią zwaną realizmem ofensywnym. Zakłada ona, że rywalizacja między mocarstwami w celu zadbania o swoje interesy odbywa się z wykorzystaniem stref wpływu. Jeżeli jedno mocarstwo jest zbytnio zaangażowane w sferę wpływu innego mocarstwa, prowadzi to do konfliktu. W tym przypadku konflikt miała wywołać Ameryka próbująca włączyć do swojej strefy wpływu Ukrainę, która – zdaniem Putina – należy do rosyjskiej strefy wpływu. Tak przynajmniej tłumaczy to ta teoria.
Zdaniem politologa problemy zaczęły się w 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie, gdy Bush forsował w Sojuszu, żeby Ukraina i Gruzja zostały jego członkami. Putin miał to odebrać jako egzystencjalne zagrożenie.
Myślenie Putina o polityce międzynarodowej w wielu miejscach pokrywa się z teorią Mearsheimera. Dla niego każdy krok w stronę tzw. sfery wpływu Rosji można rozumieć albo chociaż przedstawić jako egzystencjalne zagrożenie. Putin, tak jak Mearsheimer, nie zwraca uwagi na to, czego chce Ukraina – jej cele i priorytety nie mają znaczenia.
To także dało się zauważyć w tym artykule. Rewolucja z 2014 r. zakończona ucieczką prezydenta Janukowycza opisywana jest przez Mearsheimera tak, jakby nie były przejawem woli Ukraińców, tylko misternym planem Ameryki. Putinowi w tej narracji nie pozostawiono wyboru, musiał na taki afront odpowiedzieć aneksją Krymu i rozpętaniem wojny w Donbasie.
Bo teoria realizmu ofensywnego zakłada, że mniejsze państwa, jak Ukraina, nie mają za wiele do powiedzenia o tym, czy pójdą w stronę zachodniej demokracji, czy wschodniego autorytaryzmu. Z powodu swojego rozmiaru i siły są pozbawione głosu w takich sprawach. Nie są pełnoprawnymi uczestnikami gry międzynarodowej, a jedynie pionkami w rękach mocarstwa, czyli Rosji albo Ameryki.
A nie jest tak?
Reakcja Zachodu na wojnę w Ukrainie pokazuje, że świat liczy się z priorytetami i perspektywą mniejszych państw. W świecie Mearsheimera państwa Zachodu nie zaczęłyby tak zgodnie bronić Ukrainy. W tym świecie uznano by, że Ukraina leży w sferze wpływów Rosji i nie ma się co wtrącać. A jest inaczej. Kijów, który od lat podejmował starania, by stać się sprawną demokracją, zrobił dobre wrażenie na zachodnich przywódcach. Teoria Mearsheimera jest na naszych oczach obalana.
Realiści ofensywni powiedzą, że Zachód broni Ukrainy, bo ma w tym interes – chce ją włączyć do swojej strefy wpływu.
To jasne, że państwa mają swoje interesy i będą o nie dbały. Ale należy pamiętać, że Ukraina walczy nie tylko o swoją niezależność, walczy też o europejskie wartości. W tym aspekcie interesy Zachodu i Ukrainy są zbieżne, co oznacza, że wspierając Ukrainę, Zachód broni też swoich interesów.
Mearsheimer idzie w swojej logice dalej. Uważa, że nie ma dowodów na mocarstwowe zapędy Putina, że są mu one przypisywane przez Zachód.
Kompletnie nie zwraca uwagi na to, co kraje Europy Środkowo-Wschodniej mówiły od lat: że czują się zagrożone przez Rosję. Dla wielu z nich ważnym elementem transformacji było oderwanie się od Kremla i zwrot w kierunku Zachodu. Według Mearsheimera nie doszłoby do wojny, gdyby nie scenariusze poszerzenia NATO na Wschód. Nie zastanawia się, co by się stało, gdyby kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie przystąpiły do Sojuszu i Unii Europejskiej – czy w takim wypadku Putin nie wyciągnąłby po nie rąk? Nie bez powodu Rosja zaatakowała Ukrainę, a wcześniej Gruzję, które nie miały gwarancji ze strony NATO.
Dlaczego szanowane zachodnie media publikują głosy ekspertów, których zdanie jest zbieżne z putinowską narracją? Szczególnie teraz, w trakcie wojny w Ukrainie.
To efekt źle rozumianego pluralizmu. Myślenie typu: jest już bardzo wiele głosów proukraińskich, warto więc też zapytać kogoś, kto wyrazi odrębne zdanie. Taką tendencję mogliśmy obserwować także przed wojną, np. w udostępnianiu łamów negacjonistom Holokaustu, osobom, które mają opowiedzieć o zjawisku „z drugiej strony”, nawet jeśli ich poglądy są bezpodstawne.
Nawet w zachodnich mediach zawsze było miejsce dla osób o poglądach antyamerykańskich albo prorosyjskich. Dla nich wojna w Ukrainie to kolejna okazja, by pokazać, jak zły i zepsuty jest Zachód.
Skoro nie został sprowokowany, dlaczego Putin rozpoczął tę wojnę?
Żeby zrozumieć, dlaczego to się stało, trzeba zauważyć, że Putin jest klasycznym imperialistą. Uważa, że część krajów Europy Środkowo-Wschodniej, jak Ukraina, powinno należeć do Rosji albo chociaż być w jej sferze wpływu. Zręcznie wykorzystał to, że Ukraina chciała wyrwać się z jakiegokolwiek wpływu rosyjskiego, wykorzystując przy tym zachodnie wsparcie. Putin przedstawił to jako zagrożenie dla Rosji i wykorzystał jako pretekst do ataku. Tu właśnie pojawia się błąd w myśleniu Mearsheimera – to, co tak naprawdę było pretekstem do rozpoczęcia wojny, on przedstawia jako powód. Putin jako imperialista prędzej czy później podjąłby działania, by nienależącą do zachodnich sojuszy Ukrainę zaanektować albo chociaż włączyć do swojej strefy wpływu.