Klasyki Polityki

Czarne dziury

Należy wystrzegać się tych, co w rubrykach „zawód” i „dorobek”, piszą – „młodzież”.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 4 października 2008 r.

Słabość ma zawsze ludzką twarz. Kupiłem kiedyś w antykwariacie „Ocalenie” Czesława Miłosza. Zbiór wierszy wydany w 1945 r. w Czytelniku. Na karcie tytułowej była dedykacja poety dla kolegi pisarza. Niestety, nie do odczytania: po decyzji Czesława M. o pozostaniu na Zachodzie obdarowany książką wyskrobał żyletką zapewnienia o łączącej ich przyjaźni. Z najwyższym trudem udało mi się odcyfrować poszczególne słowa i nazwisko kolegi przyszłego noblisty.

Ilekroć patrzę na wymazaną dedykację, świadectwo tamtej epoki, myślę o łatwości potępień, hurtowym ferowaniu wyroków. Dla Katonów ten, który wyrzekał się przyjaciela, to jedynie tchórz i kanalijka. Rewidenci przeszłości wolą nie pamiętać o starej prawdzie: droga do piekieł jest gładką, wielopasmową autostradą. Droga do nieba bywa wyboista i kręta. Zmusza do schodzenia na pobocze, błądzenia po omacku, podejmowania gry z losem. Łatwiej zadawać pytania Bogu niż policjantom. Zwłaszcza gdy są nimi, nazywani tak, ku ich świętemu oburzeniu – „policjanci pamięci”.

Zrozumieć tamten czas, to znaczy zrozumieć ludzi żyjących w zideologizowanej rzeczywistości. To przecież nie przypadek, że na czele ruchu likwidującego system stanął proletariusz. Krew z krwi i kość z kości klasy robotniczej, wspomagany przez swojską wersję Pelagii Własowej, matkę z powieści Gorkiego. Żaden intelektualista nie mógł ich podmienić, musiało być tak jak we wbijanych do głów strofach Majakowskiego: „Dziś jam subiektem, a jutro ścieram cesarstwa z mapy...”. Zrozumieć PRL (pisany przez badaczy cudzych grzechów zawsze z małej litery) to znaczy zobaczyć jedyną wówczas dostępną milionom rzeczywistość, gdzie nie zdumiewało, że awans społeczny polegał między innymi na tym, że jeden syn zostawał sekretarzem partii, drugi biskupem, trzeci zwerbowany na studiach szedł do służb. Efekt obcości, traktowanie komuchów jako przybyszy z Marsa? W powstających obecnie opracowaniach obowiązuje ta wersja. Tymczasem podobne dzieciństwo i młodość, zasób słów, te same braki w edukacji i nieznajomość świata sprawiały, że tyle stert zapisanego papieru segregują dziś pracownicy prezesa Kurtyki, w maskach na twarzy i gumowych rękawicach.

Donosy? Jakie donosy? Władza, cóż, że niekochana, ale jednak władza chciała informacji. No to Czesiek spotykał się z Franusiem na randce, zwykle w kawiarni czy wynajętym mieszkaniu. Wartość pozyskanej wiedzy na ogół odpowiadała klasie prezentów dla prymusów – alkohol, wędlina, słodycze dla dzieciaczków, kieszonkowe. Bardziej rozgarnięte obie strony zdawały sobie sprawę, że to rytuał, władza ludowa w działaniu podgląda wszystkich przez dziurkę od klucza. Poczucie ześwinienia, złamania charakteru... Chyba dosyć rzadko dałoby się zdiagnozować podobny stan. Dlatego przypierani dzisiaj do muru byli informatorzy mówią o tym z ironią, doprowadzającą do szału śledczych. Czekam, by któryś ze zdemaskowanych kapusiów zacytował słowa pomawianego o różne ciemne sprawki partyjnego aktywisty:

– O czym tu gadać. Mnie do partii zapisali w Jałcie panowie Churchill i Roosevelt. Jak tak się zastanowić, nie jest to głupie stwierdzenie. Wyjaśnia (zgoda, z pewną dozą cynizmu) czarne dziury w życiorysach przedstawicieli starszego pokolenia piętnowanego dzisiaj przez młodych badaczy. Przypomina się sentencja Aleksandra Bardiniego: – Należy wystrzegać się tych, co w rubrykach „zawód” i „dorobek”, piszą – „młodzież”.

Kara za chlapanie jęzorem – znam tylko jeden taki wypadek kary. Nie byłem świadkiem tej sceny. Dobrze jednak znałem rozgrywającego, który nie przeczuł, że będzie wielkim przegranym. Co tam ja, wszyscy go znali: chodził po redakcjach i wydawnictwach w asyście znanych piłkarzy, mistrzów boksu, zapaśników. Bywał zawsze tam, gdzie zieleniało od generalskich mundurów – witali się z nim robiąc niedźwiedzia nawet marszałkowie z Sojuza. – Koledzy z wojska, wyjaśniał. Wieczory spędzał w artystycznej knajpie, otoczony dworem – aktorki, nieźle się zapowiadający alkoholicy, dziennikarze, trenerzy, chałturnicy estradowi, tekściarze.

Kiedy zapraszał na premiery swojego kabaretu, przychodzili wszyscy. Kiedy napisał piosenkę, śpiewały ją gwiazdy. Liryczne wiersze (pisywał je także) recytowała jedna z największych aktorek, wybredna w wyborze ról i reżyserów. Recenzentom brakowało komplementów – pamiętali, że krytyczna recenzja kosztowała ich kolegę powołanie na ćwiczenia wojskowe.

I tak to się turlało aż do festiwalu Solidarności. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by zaprosić satyryka z cenzusem na spotkanie ze studentami w klubie Hybrydy. Przyszedł nastawiony na sukces, tsunami braw, wybuchy śmiechu. Zamiast tego były pytania. Wredne, dociekliwe. Dlaczego ślizgał się na wazelinie, uczestniczył na ochotnika w akcjach i kampaniach propagandowych, dlaczego biczyskiem satyry smagał wyłącznie wskazane obiekty. Atakowany opędzał się od tych pytań, obracał je w żarty. Wtedy usłyszał zarzut, że zwalczał ambitne kabarety, pomagał w ich likwidacji. – To nieprawda – tłumaczył coraz cichszym głosem. – Dlaczego pan donosił na kolegów? Bo donosił pan, prawda?

Co stało się dalej, wiem dzięki listowi przesłanemu na adres mojej poprzedniej redakcji. Uczestnik spotkania relacjonuje: „opadł głową na stolik, wymachując rękami. Myśleliśmy, że to greps, sztuczka z jego repertuaru. Ale on się już nie podniósł, powalony zawałem serca...”.

Nie wątpię, że tak udana lustracja zadowoliłaby 135 prokuratorów i 2065 pracowników IPN.

Polityka 40.2008 (2674) z dnia 04.10.2008; Groński; s. 112
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama