Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w grudniu 1998 r.
Dr Kevorkian, który już cztery razy stawał przed sądem za ułatwianie pacjentom śmierci, przekroczył kolejną granicę. Tym razem osobiście wstrzyknął truciznę, a kasety z nagraniem zabiegu przesłał do telewizji. Zapewne korzysta z faktu, że większość Amerykanów popiera legalizację eutanazji.
Właśnie umiera
„Teraz podaję mu środek usypiający. Za chwilę nic nie będzie czuł”. Głos zza kadru należy do doktora Jacka Kevorkiana, którego widzimy na ekranie ze strzykawką w ręku, pochylającego się nad siedzącym bezwładnie w fotelu mężczyzną w okularach. „Następny zastrzyk rozluźnia mięśnie uniemożliwiające oddychanie” – wyjaśnia doktor jak na wykładzie z medycyny. Oglądamy program telewizji CBS „60 minutes”, w którym Kevorkian prezentuje wideo–nagranie z ostatnich minut życia 54–letniego Thomasa Youcka. „Teraz chlorek potasu na wstrzymanie pracy serca”. Cierpiący na chorobę Lou Gehriga pacjent odchyla głowę do tyłu, po chwili nieruchomieje. „Czy on już nie żyje?” – pyta reporter. „Właśnie umiera” – informuje Kevorkian tym samym rzeczowym tonem.
Śmierć Toma Youcka oglądało 15 milionów Amerykanów. Telewizji CBS dostało się za naruszenie tabu. Producentów oskarżono o cyniczną eksploatację umierania dla wskaźników oglądalności. Autorzy widowiska odpowiadają, że Youck i jego rodzina zgodzili się na emisję nagrania. Zwracają też uwagę, że „60 minutes” – jeden z najpopularniejszych i najbardziej zasłużonych programów publicystycznych w amerykańskiej TV – nie potrzebuje uciekać się do taniej sensacji. CBS argumentuje, że chodziło o wywołanie wstrząsu i dyskusji nad eutanazją. Ten sam cel przyświeca Jackowi Kevorkianowi, znanemu jako Doktor Śmierć.
Bez opłaty
Ameryka usłyszała o nim w 1990 r., kiedy po raz pierwszy pomógł w popełnieniu samobójstwa. Zmarłą była chora na Alzheimera Janet Adkins. Od tego czasu asystował w przejściu na drugą stronę 130 osobom; większość wyprawiła się na tamten świat za pomocą wynalezionej przez niego maszyny zwanej Thanatronem, w której naciśnięcie guzika powoduje wdychanie trującego gazu. Niemal wszyscy „pacjenci” doktora chorzy byli na nieuleczalne lub powodujące przewlekłe cierpienia choroby. Wszyscy – czego dowodzą skrupulatnie nakręcone filmy wideo – wyrazili chęć skończenia ze sobą i podpisali zgodę na pomoc Kevorkiana. Ich decyzje miały poparcie rodzin, które dziękowały za ulżenie cierpieniom bliskich. Dr Śmierć nie pobiera opłat za swoją usługę – twierdzi, że żyje z datków swoich sympatyków.
Prawo okazywało się dotąd wobec Kevorkiana bezsilne – odebrano mu tylko licencję medyczną. W stanie Michigan, gdzie uprawia swój proceder, cztery razy stawał przed sądem, z czego trzy razy został uniewinniony, gdyż nie było w kodeksie odpowiedniego artykułu. Uniewinnieniem zakończyła się też sprawa wytoczona mu o zabójstwo. Tym razem jego sytuacja jest trudniejsza. We wrześniu wszedł w życie zakaz pomocy przy samobójstwie, a poza tym Kevorkian posunął się dalej – przekroczył granicę „biernej” eutanazji. Prokuratura oskarżyła go o morderstwo z premedytacją, wykluczając zgodę ofiary na śmierć jako okoliczność łagodzącą. Kevorkian sam rzucił władzom rękawicę mówiąc: „Jeżeli mnie nie wsadzą, to znaczy, że nie uważają tego za przestępstwo”. Zagroził też, że w więzieniu będzie prowadził głodówkę aż do końca.
Kliniki samobójstw
Dr Śmierć od dawna prowokuje aparat sprawiedliwości i atakuje dogmaty o sprawach ostatecznych. Swoim oskarżycielom zarzuca wstecznictwo i tłumienie postępu. Na rozprawy sądowe przychodzi zakuty w dyby albo w XVIII–wiecznym kostiumie, przebrany za Thomasa Jeffersona – ojca amerykańskich swobód obywatelskich. Swoją działalność przedstawia jako krucjatę w imię wolności dysponowania swoim życiem. W wywiadach proponuje założenie sieci „klinik samobójstw”. Przeciwnicy Kevorkiana oskarżają go o autoreklamę, ale muszą przyznać, że jego kampania odczarowała przemilczany dotąd temat. Rzecz w tym, że Kevorkianów – tyle że nie szukających rozgłosu – jest w USA dużo więcej, prawdopodobnie ich nawet przybywa.
W przeprowadzonych dwa lata temu na Uniwersytecie Pensylwania badaniach pielęgniarek pracujących na reanimacji i intensywnej terapii, jedna na pięć przyznała się do umyślnego skrócenia życia pacjenta. Większość działała na życzenie pacjenta lub jego rodziny. Środowisko medyczne kwestionowało metodologię badań, ale nie przeczyło, że ich wyniki mogą odpowiadać rzeczywistości. Potwierdzały je sondaże wśród lekarzy. Badania onkologów w Nowej Anglii wykazały, że jedna siódma pomagała swym pacjentom w odebraniu sobie życia. W San Francisco połowa spośród 100 lekarzy opiekujących się chorymi na AIDS podała swym pacjentom środki uśmierzające.
Ruch na rzecz prawa do umierania
Przyzwolenie na eutanazję jest w dużej mierze ubocznym skutkiem postępów medycyny. Ściślej – postępów w ratowaniu i sztucznym przedłużaniu życia za pomocą przeszczepów, wyrafinowanej aparatury reanimacyjnej, sztucznych płuc itp., które często przewlekają jedynie proces umierania i przeciągają cierpienia ludzi przykutych do łóżek i zdanych całkowicie na innych. Ludzi pragnących nieraz umrzeć – wbrew woli lekarzy, ściśle kontrolujących wydawanie im morfiny i środków nasennych. W ostatnich latach przetoczyła się nawet przez Amerykę fala pozwów sądowych kierowanych przez rodziny przeciw lekarzom i szpitalom zaskarżanym o ignorowanie woli chorych, którzy chcą odejść z tego świata.
Od lat działa w USA ruch na rzecz prawa do umierania (Right to Die), popierający legalizację pomocy przy samobójstwie. Założone przez Dereka Humphry Hemlock Society w stanie Michigan mówi o prawie do „godnej śmierci” – bez niepotrzebnego bólu, cierpienia i degradacji człowieczeństwa. Wolność jednostki ludzkiej powinna się rozciągać na swobodę dysponowania własnym życiem – argumentują działacze Right to Die, powołując się na te same artykuły amerykańskiej konstytucji co rzecznicy prawa do aborcji. Według sondaży, legalizację pomocy w odebraniu sobie życia popiera od 50 do 75 proc. Amerykanów. Eutanazja zdaje się zyskiwać obrońców.
Najzagorzalszych przeciwników ma tymczasem w środowiskach religijnych. Życie jest darem od Boga i tylko On może je odebrać – upominają duchowni. W publicznych debatach teologiczne argumenty słyszy się rzadziej. Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne (AMA) odrzuca pomoc przy samobójstwie powołując się na przysięgę Hipokratesa, która nakazuje leczyć, a nie zabijać. Legalizacja zabójstwa z litości – ostrzega się – grozi złowrogimi skutkami dla samych pacjentów. 39–letnia Rebecca Badger, której Kevorkian podsunął swoją maszynę z gazem, była rzekomo chora na SM, ale autopsja nie potwierdziła tej diagnozy. Co najmniej kilkoro chorych przywiodła do Doktora Śmierć nie śmiertelna choroba, lecz skłonności samobójcze. Gdzie jednak leży granica między uleczalną przejściową depresją a chorobą psychiczną czyniącą życie udręką? „Czasami myślimy, że chcemy umrzeć, ale potem zmieniamy zdanie” – zauważa Richard Carpentier, bioetyk z Ottawy.
Oponenci eutanazji powołują się na rządowy raport opracowany w Holandii – jedynym kraju, w którym pomoc przy samobójstwie jest legalna. Odnotowano w nim około 5000 przypadków, kiedy lekarze próbowali uśmiercić pacjentów bez ich zgody. „Znane są wypadki nadużyć, kiedy wyraźnie zmuszano ludzi do zejścia z tego świata” – mówi Carpentier. Opieka nad przewlekle chorym bywa straszliwym ciężarem dla rodziny, w tym i finansowym. „Tak zwane prawo do umierania wkrótce stanie się obowiązkiem umierania” – ostrzega Burke Balch z National Right to Life Committee. Jak daleko od zabójstwa z litości do eksterminacji kalek i umysłowo upośledzonych, mającej w dziejach ludzkości bogatą tradycję?
Ruch na rzecz Życia uważa, że tym, czego nieuleczalnie chorzy potrzebują, nie jest maszyna Kevorkiana, lecz poprawa opieki zapewniająca naprawdę godną śmierć. A więc stała obecność bliskich, dostępność środków przeciwbólowych, hospicjum jako alternatywa dla zdehumanizowanego szpitala. Kłopot w tym, że nawet w USA jest to luksus – ubezpieczalnie oferują pobyt w hospicjum tylko 10 procentom Amerykanów.
Zielone światło
Prowokacje Kevorkiana skłoniły ustawodawców w USA do prób prawnego uregulowania eutanazji. W 1994 r. stan Oregon – jako jedyny dotąd – zalegalizował pomoc w popełnieniu samobójstwa. Większość innych stanów postąpiła odwrotnie, wprowadzając mniej lub bardziej wyraźne zakazy biernej bądź czynnej eutanazji. Dwa federalne sądy apelacyjne, obejmujące w sumie kilkanaście stanów, uchyliły te ustawy jako sprzeczne z konstytucją. W 1997 r. sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który orzekł, że konstytucja nie gwarantuje prawa do pomocy przy samobójstwie. Legislatury stanowe, na ogół konserwatywne, dostały zielone światło do delegalizacji.
Zwolennicy „prawa do godnego umierania” ponieśli więc porażkę, o którą obwinia się m.in. samego Kevorkiana. Dr Śmierć nie jest kimś, kogo – jak ktoś się wyraził – chciałoby się zaprosić do domu na świąteczny obiad. Jak powiada Derek Humphry, Kevorkian stał się „złym rzecznikiem słusznej sprawy” i szkodzi obecnie ruchowi Right to Die.