Klasyki Polityki

O co biega? – O szpiega

Anglików bawiło to, że złamana została święta zasada służb: tajemnica sięgająca za grób.

Zapamiętałem rysunek zamieszczony kiedyś w „Punchu”: gwarny bankiecik, tłumek eleganckiej publiczności. Lokaj odbiera telefon i zwraca się do uczestników przyjęcia:
– Tajny agent X-567 proszony jest pilnie do telefonu!

Anglików bawiło to, że złamana została święta zasada służb: tajemnica sięgająca za grób. Tam bowiem nie dekonspiruje się agentów, nie udostępnia akt wywiadu i kontrwywiadu politykom, dziennikarzom tropiącym, historykom specjalizującym się w archiwizowaniu cudzych grzechów. Do tej pory niecierpliwimy się i utyskujemy, że nie odtajniono akt dotyczących katastrofy w Gibraltarze, w której zginął generał Sikorski. Rola, jaką odegrał w tym wydarzeniu Kim Philby, radziecki agent, dotąd jest niejasna. Podobnie jak ewentualny udział innych postaci, jeśli katastrofa była zamachem, nie zaś wypadkiem. Ale brak zgody na przekazanie teczek i danych to nie żadna biurokratyczna ociężałość, niechęć do prawdy, lecz reguła. Sprawiająca, że zwerbowani mogą spać spokojnie. Bez względu na to, czy kierowały nimi pobudki patriotyczne, kiedy wyrażali zgodę na współpracę, czy też dali się zwabić forsą – wiedzą jedno: nie przeczytają o sobie na pierwszych stronach gazet. Ich nazwiska, funkcje, twarze nie będą popularyzowane w mediach. Mogą najwyżej po latach wspomnieć sami o epizodzie w życiorysie, unikając konkretów. Tak jak Graham Greene czy David Cornwell (John le Carre). O tajemnicach wiemy właśnie dlatego, że są tajemnicami. A nieprzedawniona mądrość przestrzega, że nie rozmawia się na polu, gdzie sterczą wypiętrzone pagórki.

Nas rysunek w „Punchu” raczej by nie rozbawił. Taki kraj, taka faza demokratycznych przemian. Nad notatkami wywiadowców pochylają się mózgowcy szarzy jak jedna szara komórka telepiąca się w ich łepetynach. Szefowie służb specjalnych (a więc tajnych) promenują korytarzami sejmowymi pod okiem kamer i fotoreporterów, chociaż w niektórych państwach obowiązuje ochrona wizerunku szefów służb. Ba, nawet nazwisko Głównego Koordynatora nigdy nie pada. Ma to dość oczywisty sens – względy bezpieczeństwa, strefa prywatności, możliwość późniejszej pracy po zakończeniu tego, co u nas z nadwyżką określa się mianem misji. W III RP wygląda to inaczej. A co w tym dziwnego, jeżeli bodajże już w dwóch miastach ich włodarze rządzą, siedząc w kryminale. Wyobrażam sobie, że taki posadzony nie ma lekko. Cela to nie gabinet. Krążąc między pryczą a kiblem burmistrz wzdycha:
– I po co te kraty w oknach? Czy ja tu coś ukradnę.

Nie tylko sytuacja, prosząca się o pióro Gogola, określa naszą odmienność. Także kwalifikacje przesądzające, że ktoś zostaje członkiem komisji parlamentarnej dopuszczonym do sekretów. Kłębiących się za drzwiami na Wiejskiej, otwierającymi się dopiero po naciśnięciu przycisku. Te drzwi są dziś sławniejsze, bardziej znane niż Drzwi Gnieźnieńskie, tyle razy pokazywane były w telewizjach.

– Chcę zostać zawodowym politykiem – zwierza się typek w lokalu partyjnym.
– A jakie pan ma kwalifikacje?
– Mogę przemawiać.
– I co jeszcze?
– Mogę nie przemawiać.

To wystarczy. Potem oglądamy Wtajemniczonego naszeptującego dziennikarzom, że on, prawda, zna więcej tajnopisów, niż dotąd ujawniono. Sufity pomieszczeń, gdzie obradują zatroskani fachowcy, całe są w przeciekach; swojska odmiana szpiegomanii sprawia nielichą frajdę zagranicznym obserwatorom. Tyle się naczytali o przezroczystym państwie, a jakoś na to nie wpadli, że ta przezroczystość zaczęła się od wywiadu – odkopywania źródeł informacji, nietrudnych do zidentyfikowania, bo przecież da się ustalić, czyja była Druga Ręka, dzięki której w tej Pierwszej znalazła się kartka z raportem. Czy po podobnych incydentach absolwenci akademii w Kiejkutach skłonią do współpracy kogokolwiek? Gdzie znajdą udomowionego Klossa? Bezpieczniej zapisać się na żywą torpedę, bo torped pewnie też nie mamy.

Wyuczona naiwność sprawia, że trwa sezon na odkrywanie Ameryk. Sądząc z relacji prasowych i telewizyjnych ogromne zdumienie wywołało to, że z czasem agenci wędrują na eksponowane stanowiska w biznesie. Nie tylko w Rosji; wszędzie, w każdym kraju. Szkoda bowiem, by marnowały się talenty. Jedna poprawka: w realu, w normalności rzadko zdarza się, by tym samym agentem można było trzy razy zabawić się w prowokację, wykorzystując jego wąsatą buźkę, zawsze zauważaną obecność, prawdziwy bądź udawany pociąg do kieliszka skłaniający do wyznań. Szczerych jak pole, w które wyprowadza się frajerów.

Zastanawiałem się, skąd wzięła się afera tak dziś nagłośniona. Trudno być prorokiem we własnym kraju. Trzeba skorzystać z importu, wtedy idzie łatwiej. Sam zaś pomysł, podstawa scenariusza z gwiazdorską obsadą... Przypomniała mi się utrwalona w „Białej księdze” wysokoprocentowa rozmówka podkomendnych Milczanowskiego werbujących ruskiego dyplomatę. Czym chcieli go przekabacić, co mu zaproponowali w resortowej polszczyźnie:
„– Kolego, jest nowy film, który nazywa się »Ekstradycja«. W dwóch częściach, to znaczy dwie kasety. »Psy« to jest jeszcze małe piwo. U nas teraz wszyscy uważają, że to jest jeden z najlepszych filmów, jaki kiedykolwiek był nakręcony. Jest oparty na wydarzeniach, jak narkotyki, różne upowskie akcje. Świetny film, świetny... Ja ci to daję, te filmy, se zobacz... Jak zobaczysz, to mi zwrócisz. OK?”.

Werbowany zanim zwrócił kasety, najwidoczniej przegrał je i dyplomatyczną pocztą wysłał do Centrali. Tam umiano docenić wartość serialu. Specjalna komórka uznała fabułę za nieocenione źródło inspiracji, złamanie szyfru duszy polskiej. W rezultacie doczekaliśmy się intrygi o równie wysokim stopniu komplikacji. Serial dał szansę aktorom: grają ofiarnie, posługując się własnym tekstem.

Są tacy (nie brak u nas jędrków-mędrków), którzy całą aferę uważają za próbę ośmieszenia RP. Udowodnienie Europie, że prawdziwym rządcą kraju nad Wisłą jest chaos. Jeszcze inni twierdzą, że chodzi o przekreślenie kandydatury Aleksandra Kwaśniewskiego, aspirującego do kariery w organizacjach międzynarodowych. Jeśli taki cel przyświecał organizatorom prowokacji, wybrali dobry moment: prezydent jest dziś tarczą strzelniczą, do której pretendenci do władzy walą z odpustowych korkowców i ze straszaków: „Niestety, na razie prezydent i prezydentowa wydają się zsuwać po równi pochyłej – w ostatnich tygodniach coraz szybciej” – diagnozuje Jan Maria Władysław Rokita, państwowiec całą gębą. W tym samym wywiadzie dla „Faktu” znalazła się fraza: „Pod znakiem zapytania stanie również przydatność Kwaśniewskiego dla kraju...”. O przydatność Rokity jestem spokojny. Nigdy dosyć Katonów kieszonkowego formatu. A że ich marzenia o władzy pewnie staną się jawą? Jeszcze w Ludowej zauważył Ryszard Krynicki:

Władza cierpi na lęk wysokości:
Im wyżej się wspina,
Tym bardziej boi się zejść na ziemię.
Wygodniej siedzieć na drzewie, drzewie – wyłącznie złych wiadomości.

Ryszard Marek Groński

Polityka 45.2004 (2477) z dnia 06.11.2004; Groński; s. 112
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną