Oksana (27 lat, z zawodu szwaczka) podczas ostatniej wizyty w domu policzyła, że z jej wsi wyjechało do Polski ponad sto osób.
– U nas ciężko – tłumaczy. – Szczególnie ciężko, kiedy chłop pije. A piją wszyscy.
Gdy przyjechała do Polski, zdziwiły ją trzy rzeczy: – Ciągle: przepraszam i przepraszam, w sklepie, w autobusie, a nie: odejdź, jak u nas. Drugie, to krany z dźwignią zamiast kurka, a trzecie, że mężczyźni przychodzą po pracy trzeźwi – wylicza.
Przystanek
Mąż Oksany też pije, ale jest tu z nią w Polsce, znalazł pracę u kamieniarza, dobrze zarabia, więc Oksana znosi to jego picie z łagodnym fatalizmem, bo wiadomo, że wódka jest dla mężczyzny jak powietrze. Razem z innym ukraińskim małżeństwem wynajęli malutki domek pod Warszawą. Zimą śpią w swetrach, bo szkoda pieniędzy na opał, więc grzyb grubym kożuchem pokrył już ściany i zaczyna wchodzić na sufit. Dla grzyba Oksana także ma wyrozumiały uśmiech. – To i tak luksus – mówi. – Nasi mieszkają tu po dziesięciu w jednym barakowozie. Nie ma co narzekać.
Od rana do 16 opiekuje się dzieckiem, popołudniami sprząta. Co parę miesięcy jeździ do domu odwiedzić dwuletniego synka, którym zajęła się teściowa. Wracając do Polski, żeby zaoszczędzić, wiezie kompoty, słoiki smalcu, wódkę i zamrożone mięso.
– To blisko, pięć godzin autobusem – tłumaczy. – Może i to mięso trochę pocieknie, ale da się zjeść.
Zarobione złotówki zmienia na dolary i wiezie do siebie. Stawiają duży, dwupiętrowy dom. – Skończyć jak najszybciej i wracać do synka, bo tęskno – planuje.