Co powie Putin? Najważniejsza jest wypowiedź Putina!
Już na wiele dni przed przyjazdem Putina na uroczystości związane z rocznicą 1 września 1939 r. rozpoczęły się w Polsce domniemania i spekulacje na temat przyszłej wypowiedzi premiera Rosji. Z niemałym zdumieniem i rozbawieniem patrzyłem na defilujących w TVN kolejnych specjalistów i ekspertów, z których każdy coś przypuszczał, wyrażał przypuszczenie, że przypuszczalnie, a w każdym razie można tak przypuścić, Putin powie to właśnie, a nie co innego. Owe przypuszczenia często dość radykalnie się między sobą różniły, więc też średniej przypuszczalności absolutnie nie dawało się ustalić. Padało dramatyczne pytanie, czy Putin będzie mówił „do Polaków”, czy też „pod rosyjską publiczność”. Czy będzie przepraszał, a jeśli tak, to za co, czy nie obrazi naszej polskiej historycznej i rocznicowej wrażliwości. Czy będzie wzniosły i butny, czy pokorny i pojednawczy... Wszyscy przypuszczali i przypuszczenie goniło za przypuszczeniem. Każde zaś z przypuszczeń uczone było i padało z ust znawców stosunków polsko-rosyjskich i Wschodu w ogóle.
A potem przyjechał premier Putin i przemówił. No i co? No i nic. Wszystkie przypuszczenia okazały się płonne, gdyż wytrawny polityk zachował się tak dokładnie, jak zachowują się wszyscy wytrawni politycy. Skoro przyjeżdżał do Rzeczpospolitej, to nie po to, żeby obrażać jej obywateli. Z drugiej strony, nie odszedł o krok od rosyjskiej wykładni dziejów, acz prezentował ją delikatnie i starając się unikać emocjonalnych akcentów, które mogłyby urazić gospodarzy. Innymi słowy, nie powiedział nic nowego, co było całkowicie wystarczające, żeby wypaść dobrze w kontekście histerii rozpętanej wcześniej przez polskie media z powodu jakichś nieodpowiedzialnych wypowiedzi paru rosyjskich historyków.
Tymczasem społeczność naukowa (w tym, oczywiście, także grupa zawodowa dziejopisów) w każdym kraju liczy w swoich szeregach i ludzi tzw. nawiedzonych, i maniaków, i oszołomów. Zwracanie na nich uwagi to tylko przyczynianie im niepotrzebnego rozgłosu. Skądinąd tym wszystkim, którzy oburzyli się tezą, że Polska z Hitlerem wspólnie spiskowała przeciwko ZSRR, przypomnieć należy, że u nas znaleźli się historycy, i to z uniwersyteckimi tytułami, którzy głosili, że tak właśnie powinno było być i nasz sojusz z Hitlerem byłby dla Rzeczpospolitej błogosławieństwem. Wart Pac pałaca. Natomiast z oficjalnymi, podręcznikowymi wykładniami historii dyskutować, oczywiście, można i czasami, choć jest to z reguły beznadziejne, nawet należy.
Rosyjska wizja II wojny światowej ma dwa aspekty, z których pierwszy nazwałbym cyniczno-politycznym, a drugi martyrologiczno-sentymentalnym. W ramach tego pierwszego odnaleźć można między innymi tezę, którą podtrzymuje wielu znawców tematu na całym świecie, że Zachód robił wszystko, żeby pchnąć Hitlera na wschód. Stalin więc, kosztem Polski, odwrócił wektory i zyskał na tym dwa bezcenne lata. Co więcej, zbrodniczo wbijając nóż w plecy walczącej Rzeczpospolitej, przesuwał swoje granice na zachód o tyle właśnie kilometrów, ilu zabrakło później Niemcom w marszu na Moskwę.
Bez względu na pełną niemoralność takiego rozumowania, stanowi ono a posteriori jakieś wytłumaczenie. Drugim elementem są straszliwe straty, ponad 20 mln istnień ludzkich, jakimi opłacone zostało zwycięstwo. Ta rzeka krwi zmyła i wyrzuciła na odległe brzegi wiele spraw. Wszyscy obywatele ZSRR, a przynajmniej ogromna ich większość, byli świadomi zbrodni reżimu, toteż z początku niektórzy przyjmowali Niemców z nadzieją. Szybko się zrazili. Byli też tacy, którzy zostali u boku najeźdźców do końca. Ale był to margines. Ta wojna bowiem szybko stała się naprawdę ojczyźniana. Ludzie wychodzili z łagrów: bez wahania, z całą ofiarnością szli do walki. Iluż żołnierzy radzieckich miało za sobą taką przeszłość, w tym i tych najwyższych rangą, jak na przykład smutnej dla Polaków pamięci marszałek Konstanty Rokossowski.
Kiedy zapomina się o własnych krzywdach, mniejsze ma się zrozumienie dla cudzych. Nie jest to słuszne, nie jest sprawiedliwe, ale przecież w jakiejś mierze psychologicznie zrozumiałe. I w tym kontekście należałoby rozpatrywać również sprawę katyńską. Nie po to, żeby wybaczyć albo zapomnieć, ale żeby zrozumieć to, co poczytujemy za względną obojętność Rosjan. 20 mln rozrzuconych po Europie Wschodniej grobów przysłoniło cmentarz katyński. I jeszcze jedno: ogromna większość tych żołnierzy, którzy spod Stalingradu ruszyli na zachód, wierzyła najgłębiej, że niosą światu dumne wyzwolenie. I potem padają pytania: wy się upominacie o waszych poległych, a sami niszczycie pomniki naszych ojców, którzy z NKWD ani Kremlem nie mieli nic wspólnego... Oczywiście, nie ma tu żadnej równoważności, w niczym to nie zmienia specyfiki i horroru zbrodni katyńskiej. Jeżeli jednak chcemy Rosjan zrozumieć, i to też musimy wziąć pod uwagę.
Tyle że premier Putin tak tego powiedzieć nie mógł. Inny jest język Rosjanina z sanktpetersburskiej ulicy, a inny język politycznych zaklęć na wysokim szczeblu. Żaden jednak rosyjski polityk nie może zlekceważyć tej wrażliwości historycznej swojego narodu. Kogo jak kogo, ale nas, Polaków, to akurat nie powinno w najmniejszym stopniu dziwić. Toż trwa u nas nieustanna licytacja na symbole, martyrologię, pamięć narodową i kolejne przegrane powstania. W końcu ta chociażby uroczystość, na którą zaproszony był premier Putin, czym była innym niż grą na narodowej świadomości pokoleń, które z tamtymi dniami, po 70 latach, nie mają już nic wspólnego. Pomimo to zbierają się wspólnie i czczą wspomnienie kolejnej klęski swoich przodków.
Można sobie tylko wyobrazić, jakie byłoby to święto, gdyby upamiętniało wielkie zwycięstwo (już się boję, co też się będzie u nas działo w sierpniu przyszłego roku). Więc nam wolno, a oni mają wspominać tylko czarne grzechy swojej historii? „Nie będzie wątpliwości – powiedział przed uroczystościami premier Tusk – kto był najeźdźcą, a kto ofiarą”. Odpowiedziałbym, zdając sobie w pełni sprawę z niepopularności takiego zdania, że po 70 latach ma to już coraz mniejsze znaczenie. Najpierw byliśmy ofiarami my, potem 6 mln Żydów, potem 20 mln Rosjan, wreszcie stali się ofiarami i sami Niemcy. Minął jednak nareszcie ten parszywy XX w.
– Co nam o nim może powiedzieć premier Putin?
– Nic nowego.