Alicja swój ból i cierpienie po śmierci Kamila opisała w kilku zdaniach. Że go kochała. Że pomagał w domu. Że gdy pracował w myjni w Warszawie, to zawsze rodzicom coś z pensji wrzucił. Jak to syn. Pierwszy, najstarszy. Cóż tu się rozpisywać?
Kamil to jedna spośród 18 ofiar tragicznego wypadku busa; w październiku 2010 r. mieszkańcy gminy Drzewica jechali zbierać jabłka, wszyscy zginęli. Kamil umarł ostatni, w szpitalu, dwie godziny po tym, jak wypchany ludźmi Volkswagen wjechał pod ciężarówkę.
Jak stwierdzić winę?
Szansa na zadośćuczynienie za krzywdę z powodu śmierci bliskiej osoby pojawiła się w polskim kodeksie cywilnym w sierpniu 2008 r.
O pieniądze za ból i cierpienie po stracie bliskiej osoby wystąpić może rodzina każdego zmarłego, za którego śmierć ktoś ponosi odpowiedzialność. Kto zatem stracił krewnego w wyniku uderzenia pioruna, zadośćuczynienia nie dostanie. Ale gdy krewny został porażony prądem, bo źle zabezpieczono przewody – rodzina ma szanse.
W 90 proc. spraw to wypadki komunikacyjne. Zadośćuczynienie wypłaca firma, w której ubezpieczony był od odpowiedzialności cywilnej właściciel pojazdu. Jeśli pojazd ubezpieczony nie był, zadośćuczynienie można dostać z Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego, a w szczególnych przypadkach, takich jak katastrofa rządowego samolotu – od Skarbu Państwa.
Symbolicznym zrządzeniem losu do przywrócenia w polskim prawie instytucji zadośćuczynienia doprowadził Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który poniósł śmierć pod Smoleńskiem. Podobno myślał m.in. o rodzinach ofiar wypadku wojskowej Casy (styczeń 2008 r.). Namówił go do tej inicjatywy Janusz Popiel, szef Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego. Nie jest to rozwiązanie całkiem nowe; przewidywał je przedwojenny kodeks zobowiązań. W latach 50. Sąd Najwyższy PRL uznał je za „moralnie niewłaściwe” i zniósł.
(Nawiasem mówiąc, mimo wprowadzenia instytucji zadośćuczynienia do polskiego prawa, rodziny związane z katastrofą Casy otrzymały po 250 tys. zł dopiero niedawno. Zrazu prawnicy strony rządowej twierdzili, że prawo nie może działać wstecz. Jednakże w 2010 r. Sąd Najwyższy zawyrokował, że każdy może starać się o rekompensatę za naruszenie dobra osobistego, jakim jest prawo do życia w pełnej rodzinie. Na to właśnie powołali się pełnomocnicy rodzin ofiar wypadku Casy).
Wcześniej zdarzało się, że osieroconym bliskim pieniądze czasem zasądzał sąd w procesie karnym. Nowe rozwiązanie miało zapewnić, że wszystko będzie toczyć się prościej, mniej boleśnie, najlepiej bez sądu – między rodziną ofiary a zakładem ubezpieczeniowym. Niejako z automatu.
Jak udowodnić ból?
Alicja, matka Kamila, swój lakoniczny list napisała do firmy Uniqa. Kilka dni po wypadku do Drzewicy przyjechała z tego zakładu ubezpieczeń sześcioosobowa delegacja. Pan w garniturze powiedział, że właściciel busa, który spowodował wypadek, miał u nich wykupioną polisę OC. I wytłumaczył, jak się starać o zadośćuczynienie. Ból i cierpienie, podobnie jak Alicja, opisał też jej mąż oraz Radek, Paweł i Kasia, rodzeństwo Kamila. I rodziny innych zabitych. Taki standard.
Wcześniej, już dzień po wypadku, do Alicji zadzwoniło siedem osób przestrzegających, że ubezpieczyciel wywiedzie ich w pole. I proponujących fachową pomoc. Też standard. Alicja ich przegnała. Reprezentacja pogrążonych w bólu rodzin w staraniach o pieniądze stała się intratnym źródłem dochodów nie zawsze uczciwych kancelarii odszkodowawczych.
Ile osób starało się w Polsce o zadośćuczynienia od 2008 r., nikt jeszcze nie zliczył. Do PZU, największej firmy ubezpieczeniowej, zgłosiło się ich ponad 2 tys. (700 spraw, w każdej trzy, cztery osoby). Wnioskujących przybywa. Po informacjach o pieniądzach dla rodzin smoleńskich – coraz szybciej.
Takie oświadczenia, jak to napisane przez Alicję, czytają likwidatorzy szkód osobowych. Czasem od razu wyczytają tam emocje. Czasem oglądają załączone zdjęcia – członkowie rodziny w objęciach. Ale czasem rozpoznają szablon, jakim posługują się kancelarie odszkodowawcze. Więc niekiedy likwidatorzy jadą na spotkanie osobiście sprawdzić siłę bólu i cierpienia. Bywa, że wynajmują detektywów. Bo na przykład rodzice opisują nieutulony żal po tym, jak zgasła ich jedyna nadzieja, 4-letnia córeczka, a okazuje się, że prawa do tej nadziei dwa lata wcześniej odebrał im sąd. I od tamtej pory ani razu jej nie odwiedzili.
Werdykty likwidatorów zwykle mieszczą się w przedziale: 10 tys. – 40 tys. zł na osobę. Nieraz przyznają więcej, ale zdarza się też suma 3,5 tys. zł. Tyle otrzymała Brygida, której 50-letnią matkę jadącą na rowerze śmiertelnie potrąciła kierująca samochodem 20-latka. Likwidatorzy nie muszą uzasadniać decyzji. Zapewniają, że do każdego człowieka przykładają indywidualną miarę.
Utarły się jednak pewne tendencje: małżonkom przyznaje się więcej niż rodzeństwu lub wnukom zmarłego; mieszkającym ze zmarłym – więcej niż mieszkającym osobno. Z dziećmi bywa różnie – zazwyczaj młodsze dostają więcej niż dorosłe, ale zdarzają się opinie, że małe nie rozumie doznanej straty, więc zbyt duże zadośćuczynienie mu się nie należy.
Rozczarowanym pozostaje sąd. Spośród wspomnianych 700 spraw w PZU, do sądu trafiło 20. Na przykład taka: dziecko zginęło w wypadku, rodzice występują o 100 tys. zł. Zakład proponuje 40 tys. zł od razu, więcej – ewentualnie po zbadaniu sprawy. Sąd od razu zasądza dodatkowe 60 tys. Na ogół sąd zgadza się z roszczącymi, przyznaje więcej niż ubezpieczyciel. W sądach warszawskich to zwykle suma około 100 tys. zł.
Wszystkim po równo?
W gminie Drzewica wszystkie rodziny zostały potraktowane tak samo. Rodzice, małżonkowie i dzieci zabitych dostały po 15 tys. zł; rodzeństwo po 5 tys. zł. Po katastrofie smoleńskiej też wszyscy bliscy dostali po równo: 250 tys. zł. Specjalny rządowy zespół zlecił Ministerstwu Sprawiedliwości analizę zasądzonych dotychczas kwot zadośćuczynień. 250 tys. zł było sumą najwyższą.
– Ból i cierpienie w przypadku owdowiałych i osieroconych w wyniku katastrofy smoleńskiej są wyjątkowe – mówi Marcin Dziurda, prezes Prokuratorii Generalnej, która w imieniu Skarbu Państwa zawiera ugody z rodzinami ofiar. – Oni nie mają prawa do prywatnej żałoby. Przeglądając Internet, w każdej chwili mogą trafić na informację o śmierci swoich mężów, żon, rodziców.
Ale inni też są przeświadczeni o wyjątkowości przeżywanej tragedii. Gustaw, ojciec zabitego w wypadku 8-latka, opowiada, że żonie i jemu rozdzierają się serca za każdym razem, gdy zeznają w sądzie, jak Tomek leciał 50 m, uderzony przez samochód. Albo gdy patrzą na sprawczynię, która wchodzi na rozprawę liżąc loda, a po wyroku, zasądzającym 10 tys. zł, odjeżdża Nissanem Navarrą. Ich rodzina nie obchodzi mediów, ale też nie doznaje publicznego wsparcia w żałobie. Po wypadku Gustaw się rozpił, dostał zawału i doprowadził do upadku swoją firmę. Małżeństwo cudem uniknęło rozwodu.
Za równą stawką zadośćuczynienia przemawia sytuacja w Drzewicy: wszyscy dostali tyle samo, bez względu na sytuację materialną i relacje w rodzinach. Ale narzucenie zryczałtowanej sumy nie podobałoby się żadnej prawniczej korporacji. Sędziom, bo narusza sędziowską niezawisłość. Adwokatom i radcom, bo ucina możliwość pracy przy sprawach o ustalenie zadośćuczynień. Niechętnie patrzą nawet na pomysł wyznaczenia ogólnych standardów, przyjętych w niektórych krajach granic, w których wyliczenia powinny się mieścić.
– Nagłośnienie zadośćuczynień za katastrofę smoleńską ma ten dobry skutek, że pojawił się wyraźny punkt odniesienia do formułowania roszczeń – ocenia mec. Sylwester Nowakowski, reprezentujący rodziny oficerów, którzy zginęli w wypadku Casy. Pełnomocnicy rodzin ofiar różnych nieszczęść do tej pory próbowali szukać odniesień w zupełnie innej sferze: skoro sąd przyznaje celebrycie sfotografowanemu po pijanemu 100 tys. zł za naruszenie jego dóbr osobistych, to dlaczego mężowi po śmierci żony zasądza 10 razy mniej? Pięcioro adwokatów, z którymi rozmawialiśmy, wyznało, że od 250 tys. zł zamierzają zaczynać wszelkie roszczenia o zadośćuczynienia.
Ale to oferta dla bogatych. I dla najbiedniejszych, którzy mogą liczyć na zwolnienie od kosztów sądowych. Bo inni, żeby zażądać takiej sumy, muszą mieć 12,5 tys. zł na wpis sądowy. Oczywiście nie zawsze trzeba płacić z góry. Ale w razie przegranej, nawet częściowej, trzeba pokryć koszty strony przeciwnej w procesie.
W ewentualnym wprowadzeniu jednolitej stawki jest jeszcze jeden szkopuł. Według wyliczeń Janusza Popiela, szefa Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych, rodziny połowy ofiar wypadków drogowych mają prawo do zadośćuczynienia. Na polskich drogach ginie ponad 4 tys. osób rocznie. Jeśli – przeciętnie – czworo członków rodziny każdej z 2 tys. ofiar występowałoby o 250 tys. zł, a sądy przychylałyby się do tych wniosków, zakłady ubezpieczeniowe musiałyby wypłacać z tego tytułu 2 mld zł rocznie. Dziś łączne wypłaty z tytułu OC komunikacyjnego wynoszą 3,5 mld zł. Składki ubezpieczeniowe musiałyby nieuchronnie wzrosnąć.
Komu mniej?
Różnicowanie zadośćuczynień też ma swoje złe strony. Psychologowie mówią, że jeśli wypłata jest znacząco niższa od oczekiwanej lub niższa, niż otrzymali bliscy innych ofiar, pieniądze nie są wsparciem i pociechą. Przeciwnie, pogłębiają poczucie krzywdy. Ale też dla różnych osób ta sama kwota ma inne znaczenie.
To prawda, bogatszy mniej potrzebuje pieniędzy, ale zadośćuczynienie to nie odszkodowanie, jego celem nie jest wynagradzanie straty finansowej. Sumę, która dla rodziny przeciętnie zarabiającego nauczyciela będzie znacząca i na pewno podniesie ją na duchu, bliscy dobrze prosperującego przedsiębiorcy mogą odebrać jako gorzki żart, jałmużnę. Bogatym przyznawać więcej czy mniej?
Ubezpieczyciele, prawnicy akademiccy, adwokaci debatują o dylematach wokół zadośćuczynień na branżowych konferencjach. Porównują orzecznictwa różnych krajów, dyskutują, co robić, jeśli zmarły do wypadku się przyczynił, rozważają, kto dokładnie jest osobą najbliższą. W Polsce po katastrofie smoleńskiej z jednej strony temat się zaognił, z drugiej – ogrom nieszczęścia jest zbyt wielki, a ból wciąż zbyt świeży, by rozpocząć rozmowę na szerszym, publicznym forum.
A w grę wchodzi jeszcze jeden, może najpoważniejszy dylemat: czy jakiekolwiek pieniądze są w stanie powetować odejście najbliższych?
Psychologowie mówią, że strata dziecka jest zdarzeniem najtragiczniejszym ze wszystkich: dewastuje człowieka psychicznie i niszczy rodzinę.
Owszem, Alicja, matka Kamila z Drzewicy, mówi, że dzięki wypłacie pozbyła się wstydu. W sypiącym się wcześniej domu wymienili z mężem okna, położyli glazurę z Opoczna. Ale syna nic nie zastąpi. Brygida, której ubezpieczyciel wypłacił 3,5 tys. zł za śmierć matki, do sądu idzie nie tyle po pieniądze, ile po potwierdzenie, że ta strata to było coś ważnego. Gustaw też chciałby pokazać, że Tomek to nie był jakiś robak, którego można przejechać i nic się nie stanie.