Notatnik polityczny. PiS marzył o „tysiącach Wietnamów”, więc je dostał od Tuska. I przegrywa bitwę za bitwą
Świąteczne prezenty, wzmożone zakupy, szał i presja konsumpcji wśród atakujących nas zewsząd rozmaitych promocji spod znaku Black Friday. Wszyscy to znamy: grudzień to czas radykalnego opróżniania kieszeni, co z kolei kieruje naszą uwagę na poziom cen, a ten oczywiście zawsze jest za wysoki, niezależnie od tego, co mówią nam media o oficjalnych wskaźnikach inflacji. A jeśli patrzymy na ceny, to nasze niezbyt życzliwe myśli kierują się bez pudła w stronę rządzących. Bo wolny rynek wolnym rynkiem, ale jak jest za drogo – a za drogo jest zawsze – to wiadomo, że to wszystko wina Tuska i jego kamaryli.
Do tego w Sejmie procedowany jest budżet państwa, a tam również jak niemal co roku dziura w NFZ i panika, że będą odwoływane zabiegi, zaś w bonusie niedofinansowana nauka, niedofinansowana kultura oraz gigantyczna luka w finansach publicznych. Zaprawdę, nie jest przesadą powiedzieć, że grudzień powinien być dla opozycji miesiącem rajskim, gdy argumenty do ataku na rząd same pchają się na usta.
Jednak posłowie PiS i Konfederacji z pomocą prezydenta Nawrockiego postanowili zaprzeczyć tej regule, potknąć się o własne sznurówki i zaprezentować opinii publicznej w tym kluczowym czasie jako fanatycy kryptowalut, trzymania psów na łańcuchach, a Zbigniewa Ziobry w luksusowym kojcu Orbána. Osobliwa strategia, nieprawdaż?
Jedna bitwa za drugą
„Tysiąc Wietnamów, tysiąc bitew im trzeba wydać i nie spocząć ani jednego dnia. Niech żyje Polska! Do boju Polsko!” – tak ostatnio zagrzewał do boju w jednej ze swoich licznych internetowych odezw były premier Mateusz Morawiecki. Pomijając nieco ekscentryczny zabieg retoryczny, polegający na tym, że konserwatywny polityk parafrazuje słowa Che Guevary, trzeba oddać Morawieckiemu słuszność: opozycja powinna regularnie wydawać rządowi nowe bitwy, skupione wokół niewygodnych tematów, i w ten sposób spychać obóz władzy do ciągłej defensywy. Dobrze byłoby przy tym podzielić się też rolami, aby nad dzisiejszą drożyzną nie ubolewał polityk, który jest twarzą największego wzrostu cen w XXI w., ale to już szczegóły. Generalnie rzecz biorąc, myśl Morawieckiego jest sensowna. Problem jest tylko taki, że jego własna partia postanowiła ją zignorować, za to koncept „tysiąca Wietnamów” zaadaptował z sukcesem premier Donald Tusk i wyciska z niego maksimum.
Od momentu objęcia teki ministra sprawiedliwości przez Waldemara Żurka nie zmieniło się co prawda nic szczególnego, jeśli chodzi o systemowy rozgardiasz w sądownictwie, za to zmieniło się wiele w sensie komunikacyjnym. Energiczny Żurek dostał od Tuska wolną rękę i z lubością przyjął kostium demona, w który ubrało go Prawo i Sprawiedliwość. Ba, nosi go wręcz z ostentacją, strasząc PiS po nocach i prowokując do kolejnych jeremiad, szlochów oraz ubolewań.
Regularnie dowiadujemy się więc o kolejnych zmianach personalnych w sądach, nowych zarzutach, śledztwach, planach, zamierzeniach. W sensie faktów to wszystko wydarzyłoby się najprawdopodobniej również wtedy, gdyby ministrem był wciąż Adam Bodnar, ale kadencja Żurka to doskonały dowód, że w polityce herbata czasami może zrobić się słodsza od samego mieszania, o ile tylko przekonująco się o tym opowie. A opowieść Żurka jest tak przekonująca, że na partię Jarosława Kaczyńskiego działa niczym śpiew syren zwabiających żeglarzy ku zdradliwej morskiej toni. Czym innym bowiem niż rodzajem opętania można wytłumaczyć fakt, że w dniu głosowania nad budżetem PiS postanowił zorganizować kuriozalną konferencję Zbigniewa Ziobry, który w piątek przemawiał do dziennikarzy z telebimu na Nowogrodzkiej? Umówmy się, że nikt w pełni władz umysłowych wpaść by na to nie mógł.
Do wytaczania kolejnych bitew opozycji i narzucania tematów debaty Donald Tusk wykorzystuje też skutecznie mnożące się w sposób karykaturalny prezydenckie weta. Mają one bowiem wadę, o której już wcześniej pisaliśmy: w sensie praktycznym nie są w stanie zrobić rządowi wielkiej krzywdy, za to ich walor narracyjny łatwo zmienia się w bumerang, a weto pierwotnie wymierzone w rząd szybko wraca w stronę Nawrockiego, PiS i Konfederacji.
Tak będzie z wetem do ustawy łańcuchowej, które Sejm spróbuje odrzucić na najbliższym posiedzeniu. Ustawa – jak każda ustawa – miała co prawda swoje wady, ale weto prezydenta ma ten praktyczny skutek, że tydzień przed wigilią PiS i Konfederacja będą się publicznie tłumaczyć, dlaczego nie przeszkadza im dręczenie psów.
Jak to działa, widzieliśmy ostatnio, gdy weto wobec ustawy regulującej rynek kryptowalut zmusiło opozycję (zwłaszcza Konfederację) do ciągłego wyjaśniania, że nie chodzi na pasku lobbystów i jest przeciwna praniu brudnych pieniędzy przez rosyjskie służby. Wicemarszałek Krzysztof Bosak zużył, lekko licząc, kilkanaście tysięcy znaków, żeby tłumaczyć w mediach społecznościowych, jak działa rynek krypto, co, po pierwsze, większości opinii publicznej kompletnie nie obchodzi, a po drugie, jest tak zawiłe, że dla przeciętnego Polaka z daleka pachnie przekrętem. Co w sumie potwierdził sam Jarosław Kaczyński, który ogłosił wszem i wobec, że osobiście zakazałby obrotu kryptowalutami. Ale że weto Nawrockiego jest przeciwko Tuskowi, to je poprze. Kurtyna.
Krótko mówiąc, próba pognębienia rządu tysiącem bitew skończyła się jak w memie internetowym pod hasłem: „Wezwijcie karetkę! Ale nie dla mnie...”. To Tusk ma dziś niemal całkowitą kontrolę nad przekazem politycznym, co widać w sondażach. W ostatnim badaniu CBOS przewaga KO nad PiS osiąga 10 pkt proc., zaś cały obóz władzy ma punkt więcej niż prawicowa opozycja (48:47 proc.).
A poza tym...
A poza tym w Kanale Zero gościł prezydent Karol Nawrocki, który w przyjaznym otoczeniu emanował władzą, autorytetem i pewnością siebie. Z okazji skorzystał znany kibic Legii Warszawa o ksywce „Staruch”, który zadzwonił do studia, prosząc Nawrockiego o prezent mikołajkowy w postaci ułaskawienia od zakazu stadionowego. Prezydent nie odpowiedział, czy Starucha prezentem obdaruje, czy też nie, natomiast przy okazji wygłosił laudację na cześć ruchu kibicowskiego i „ładnych, patriotycznych bannerów” na stadionach.
Decyzja Nawrockiego ws. Starucha będzie ciekawym testem na styczność prezydenta i jego otoczenia z widzialną rzeczywistością.
Bo owszem, to fakt, na polskich stadionach jest dziś bezpiecznie, a do odpalanych rac i radykalnie prawicowych haseł pojawiających się na transparentach najbardziej zagorzałych kibiców wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Ale jednak dorosły, umięśniony facet w kominiarce, który na trybunach krzyczy, kogo trzeba j..ać, kto jest k...ą, a kogo należy pozdrowić w więzieniu, wciąż nie jest pozytywną postacią w społecznym imaginarium. Ewentualne ułaskawienie Starucha, który w przeszłości zasłynął m.in. pobiciem piłkarza własnego klubu, byłoby więc tyleż buńczuczne, co korzystne dla obozu rządowego. Wetujący seryjnie ustawy „prezydent wszystkich kiboli”, podpisujący tylko ułaskawienia dla kolegów po szalu – to byłby bardzo poręczny symbol politycznej polaryzacji dla ekipy Tuska.