Kraj

Loteria

W listopadzie 1965 r. występowała w Warszawie, w Sali Kongresowej, grupa The Animals. Już w przeddzień otwarcia kas zaczęła ustawiać się kolejka. Noc była lodowata, więc cierpliwie czekający, po uzgodnieniu sprawy z tymi z przodu i z tyłu, wyskakiwali czasem do pobliskiej bramy (o sklepach całodobowych nikomu się wtedy nawet nie marzyło) i pili z gwinta to, co koledzy zdołali kupić na Brzeskiej, niezapomnianej stolicy polskich melin.

Koncert był dla nas wspaniały, ale i Animalsi tak zachwyceni publicznością, że sam Eric Burdon zakupił saperską czapkę uszatkę z orzełkiem, w której pojawił się na okładce następnej płyty „Animalization”. Nie inaczej było półtora roku później (w kwietniu 1967 r.) przy okazji wizyty The Rolling Stones. Tym razem (noc też była chłodna) jakiś nadgorliwiec kazał milicji wyciągać z kolejki zachowujących się nazbyt, według niego, głośno (śpiewano hity zespołu) lub wskazujących na użycie, a w ogóle długowłosych i nieodpowiednio (znów według niego) ubranych. Spowodowało to następnego dnia zadymę przekształcającą się stopniowo w regularne walki z milicją w całym centrum. Wmieszali się oczywiście zwykli chuligani, aż obłoki gazu łzawiącego wisiały nad skrzyżowaniem Marszałkowskiej i Jerozolimskich, a zacni obywatele uciekali, gdzie popadło.

Jestem do dzisiaj przekonany, że nic by się niestosownego nie stało, gdyby nie obłąkana głupota władz porządkowych, mających zresztą odpowiednie zarządzenia z góry, gdyż tajemnicą poliszynela było, że towarzysz Gomułka nie znosi tych wszystkich rocków i hipisów. W świetnej skądinąd „Kronice lat 1944–1981” Marty Fik o Animalsach, Rolling Stonesach i ich występach nie ma ani pół słowa. Marcie Fik wydaje się ważniejsze, co w tym czasie powiedział Sandauer Brandysowi. Tak oto historia społeczna PRL zamyka się przy kawiarnianych stolikach i już stamtąd uciec może tylko w patos.

Ale mniejsza z tym. Stałem też 16 godzin w kolejce po bilety na Rolling Stonesów. Wystarczająco dużo czasu, żeby szukając kolegów przespacerować się wzdłuż całego ogonka. I zapewniam – to byli fani i wielbiciele. Liczba biletów była ograniczona, więc najmizerniejszemu konikowi nie opłacało się marznąć pół doby za zysk, jaki ewentualnie mógł osiągnąć. Zresztą i te zwalczane przez władze śpiewy były tego stuprocentowym dowodem. Któryż konik znałby „Satisfaction” w wersji angielskiej...?

W Stanach Zjednoczonych najgłupszy sposób na zdobycie prawa do pobytu na terytorium państwa to losowanie tzw. zielonych kart. Pomysł równie debilny, co bezsprzecznie demokratyczny. Wylosować może bowiem i blondyn, i brunet, i głupek, i mistrz, i niedorajda, i amerykanofil, i wróg USA. Zwalnia to natomiast tłum urzędników od grzebania się w papierach i domniemywania, kto i w jakiej mierze mógłby być krajowi użyteczny.

Formuła ta dałaby się prawdopodobnie rozszerzyć. Dlaczego na przykład nie losować (po wpłaceniu ewentualnie odpowiedniej kaucji) reprezentantów do Kongresu? Ostateczny wynik byłby zapewne zbliżony do obecnej sytuacji, za to oszczędności idące w miliardy dolarów. Ponieważ Stany Zjednoczone są dla nas sterem, żeglarzem, okrętem i przykładem w każdej dziedzinie, Polski Związek Piłki Nożnej postanowił też rozlosować bilety na mistrzostwa Europy w piłce nożnej. PZPN przebił tutaj Amerykanów: o ile u nich zielona karta daje konkretne przywileje prawne, o tyle startujący do losowania Polak kupuje kota w worku. Nie wiadomo przecież, kto wyjdzie z grup, może więc szczęśliwiec wpaść na mecz zespołów, które go nie interesują w najmniejszej mierze. Zdarza się, że prawdziwy kibic (nie kibol), marzący o meczu i pokazaniu go synkowi, szczęśliwej ręki w grach hazardowych nie ma. Oczywiście znajdą się sprzedawcy, którzy losowali, gdyż zwęszyli interes. Takim czy innym sposobem dadzą o sobie znać, a inne kwestie, jak bilety imienne itp., to już rzecz dla specjalistów.

Tak właśnie uruchamia się czarny rynek i premiuje kombinatorów. Gdzie te czasy, kiedy prawdziwi admiratorzy Rolling Stonesów wiedzieli, że miłość łączy się z wysiłkiem, a nawet nieprzespaną nocą. Zadziwiająca jest też proporcja między liczbą biletów skierowanych do rozlosowania i ogółem wejściówek. Nie chcę, broń mnie Panie Boże, sugerować, żeby ktokolwiek miał sobie napychać kabzę dzięki tej niebywałej liczbie biletów pozostałych do dyspozycji PZPN, atoli w podejrzliwych umysłach rodzić się mogą niezdrowe wątpliwości, co wynika zapewne z nieco zakłóconych proporcji.

Rozumiem oczywiście – nie tylko premier jest kibicem, ja również – że mistrzostwa Europy w piłce nożnej są imprezą spektakularną i ważną. Znaj jednak proporcją mocium panie. Autostrady w Rzeczpospolitej mają być gotowe na termin, a nie na Euro. Infrastruktura turystyczna musi być rozbudowywana, Euro czy nie Euro. Podobnie z bazą hotelową, restauracyjną etc. Nie będzie Merkel pluć nam w twarz i osiągnięć naszych komentować, tym bardziej Putin czy Miedwiediew. Dopiero kiedy przyjdzie Michel Platini, padamy na kolana.

Platini, niech mu niebiosa wiecznym życiem odpłacą, człowiek łaskawy. To i owo mu się nawet spodobało i dał nam glejt, żeśmy nie jaskiniowcy. Widocznie pamięta jeszcze i panie Walewską i Hańską, i Somosierrę, a nawet fakt, że Chopin był po części Polakiem.

W dzienniku telewizyjnym TV Polonia wyświetlano ongiś widokówki z różnych miast Polski, teraz w iTVN króluje każdego dnia stadion nasz narodowy, który pochwalił sam Michel. Latem pokopią tu piłkę przez 90, a może parę razy 90 minut i co potem? Mało kogo zastanawia, bo przecież zdążyliśmy. Stał tam kiedyś Stadion X-lecia, na którym także kopano, odbywały się finisze etapów Wyścigu Pokoju i demonstracje poparcia ku czci. Potem stadion zarósł chaszczem, skruszał, aż ożywili go handlarze z całej Eurazji. Taką mieszanką ras, towarów, walut i języków nie mógł się nawet Paryż pochwalić. Nic dziwnego, że nie spodobało się to Platiniemu i kazał postawić obecne straszydło.

Czy za następnych lat 20 będzie tu ruina, czy osiedle mieszkaniowe, czy znów rozśpiewany bazar, tego nikt nie może dzisiaj powiedzieć. Chociaż owszem – jest wyjście. Urządźmy zawczasu loterię. Kibice będą mogli wylosować jedną czwartą cegiełek z pamiętnej świątyni sportu, część będziemy się starać sprzedać za granicą (Walewska, Chopin, Jan Paweł II, Solidarność), resztę rozdysponuje PZPN.

Polityka 15.2012 (2854) z dnia 11.04.2012; Felietony; s. 96
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Między sobą żartują: „Jak poznać biegacza? Sam ci o tym powie”. To już cała subkultura

Strava zastąpiła mi Instagram – wyjaśnia Michał. – Wrzucam tam zdjęcia z biegania: jakiś widoczek, zdjęcie butów, zmęczona twarz, kawka po bieganiu, same istotne rzeczy.

Norbert Frątczak
12.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną