Wyszyński wierzył, że tylko katolicyzm masowy przetrwa w komunizmie, nie czas na nowinki kościelne z Zachodu. Józef Glemp, mimo dobrego prawniczego wykształcenia, był w istocie synem katolicyzmu ludowego, który dobrze znał, rozumiał i czuł. To dawało mu podobne atuty duszpasterskie, co kardynałowi Wyszyńskiemu i samemu papieżowi Wojtyle. Tak samo jak oni, wiernie i skutecznie służył sprawom Kościoła.
Nie było to jednak dostateczne przygotowanie na wyzwanie 13 grudnia, zepchnięcie Solidarności do podziemia, brak widoków na lepszą przyszłość kraju i społeczeństwa. Glemp rozczarował elity opozycji solidarnościowej swą "miękką", pojednawczą postawą wobec gen. Jaruzelskiego i PZPR. Niemal odcinał się od Solidarności. Symbolicznym i bulwersującym wówczas dla bardzo wielu katolików tego wyrazem było zimne potraktowanie ks. Jerzego Popiełuszki, kapelana robotników.
Po latach można na ten okres prymasa Glempa patrzeć łagodniej. W końcu apelowanie o unikanie rozlewu krwi było słuszne. Za postawę wobec ks. Jerzego prymas po latach publicznie przeprosił. Miałem okazję wiele razy zetknąć się z kard. Glempem i mam wrażenie, że jego żal za grzechy wobec Popiełuszki i pośrednio Solidarności był szczery.
Nie wyszło Józefowi Glempowi z kontynuacją linii Jana Pawła II w kwestii stosunków polsko-żydowskich. Jego nieobecność na uroczystościach pokutnych za Jedwabne kłuła w oczy tych, którzy odnowę postawy Kościoła katolickiego wobec "starszych braci w wierze" uważali za wielką wartość nie tylko religijną, ale też narodową.
Ale z perspektywy kościelnej długie życie prymasa Glempa wydało dobre owoce. Kościół w wolnej Polsce wrócił na scenę publiczną, doczekał się konkordatu i innych przywilejów. Nie udało się natomiast przywrócić kontroli kościelnej nad mediami o. Rydzyka. Ta przegrana zatruwa polski katolicyzm do dziś. Prawie trzy dekady prymasa Glempa to okres wzmocnienia wpływów Kościoła i zabezpieczania jego interesów materialnych i politycznych. Za jaką cenę, to inna (ważna) kwestia.