Podwójny rozwód
Podwójny rozwód na Lewicy. Zejście z pokładu partii Razem jest końcem toksycznej relacji
Jak już pękło, to od razu podwójnie. Bo zanim doszło do rozłamu całej Lewicy, zdążyło już się podzielić samo środowisko Razem. W czwartek piątka parlamentarzystek z Magdaleną Biejat na czele rzuciła partyjnymi legitymacjami. A wszystko dlatego, że nie chciały odchodzić ze wspólnego lewicowego klubu. Było już bowiem przesądzone, że na zbliżającym się weekendowym kongresie Razem podjęta zostanie decyzja o rozejściu się z Nową Lewicą. Polityczki postanowiły więc zadziałać z wyprzedzeniem i przejąć polityczną inicjatywę, co im się zresztą świetnie udało. Przewidywalny kongres już nie mógł skupić takiej uwagi jak nagła secesja.
I tak dobiegł końca etap lewicowego balansowania.
Czas chyba był już ku temu najwyższy, gdyż konstrukcja z siedzącą okrakiem na barykadzie partią Razem wszystkich coraz bardziej uwierała. W demokracji parlamentarnej musi istnieć czytelna granica oddzielająca rządzącą większość od opozycji. Nieuregulowany status Razem nie tylko zresztą budził konfuzję wyborców, ale przede wszystkim rodził coraz poważniejsze napięcia w samej Lewicy. Trudno bowiem współrządzącej formacji trwać w związku z partnerem, który głównie nastawiony jest na krytykę tych rządów. Akurat razemkom szpagat stosunkowo najmniej przeszkadzał, to szef Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty postanowił zerwać ze stanem strategicznej niejasności i zapowiedział, że zbliżające się głosowanie nad budżetem będzie ostatecznym testem lojalności.
A więc już bez dalszego lawirowania, wstrzymywania się od głosu, zamykania w sejmowej toalecie. Z dyscypliną wprowadzoną na twardo, pod rygorem wyrzucenia z klubu. Czarzasty z pewnością zdawał sobie sprawę, że jego pryncypializm prowadzi wprost do rozwodu, co grozi odejściem mniej więcej procenta wyborców. Przy obecnych notowaniach Lewicy to całkiem sporo, ale najważniejszy polityk po lewej stronie zdecydował się ponieść ten koszt.