Jedni sprowadzają parlament do roli legislacyjnej maszynki , sugerując, że wobec masy problemów gospodarczych i społecznych nie powinien tracić czasu na zajmowanie się – choćby w takiej symbolicznej formie, jaką miała być rocznicowa uchwała – pamięcią i historią. Inni dostrzegają wyłącznie polityczny wymiar sprawy – jako następnej przepychanki między partiami. Są wreszcie tacy, którzy – co jest zwyczajnie obrzydliwe – dezawuują samego Przemyka (przedstawiając go – w najłagodniejszej wersji – jako zwykłego rozwydrzonego chuligana).
Tymczasem jest to kolejny ważny przyczynek w dyskusji o traktowaniu najnowszej historii. Oto przecież Iwiński wykazał się skrajnym cynizmem (albo – co jednak mniej prawdopodobne – zwykłym nieuctwem).
Akurat sprawa śmierci Grzegorza Przemyka była od początku – w przeciwieństwie do niektórych przypadków śmierci ludzi związanych z antykomunistyczną opozycją – oczywista. Nikt znający PRL-owską rzeczywistość nie wierzył w przedstawianą przez władze – uosabiane przez rzecznika rządu Jerzego Urbana – wersję, jakoby maturzysty nie skatowali milicjanci, lecz sanitariusze pogotowania. Było jasne, że władze znowu kłamią – a nadto, co wróżyło najgorzej, chroniąc swoich siepaczy dają milicji i bezpiece dalsze przyzwolenie na używanie siły i łamanie prawa.
Dlatego tak cynicznym jest sprzeciw Iwińskiego wobec umieszczenia w uchwale poświęconej śmierci Przemyka zdania wskazującego, że to w tej sprawie „na polecenie najwyższych władz partyjnych i państwowych fabrykowano dowody”. Opowiadanie, że nie zapadł w tej kwestii wyrok sądowy, więc i Sejm nie powinien się w niej wypowiadać jest nieporozumieniem: nie trzeba studiów prawniczych, by wiedzieć, że wymogi w postępowaniu sądowym są nader surowe zwłaszcza w powiązaniu z upływem czasu i mechanizmem funkcjonowania totalitarnego państwa.