Mirek ma 41 lat, bluzę zszytą z kawałków dwóch różnych dresów i ujmujący uśmiech, którego nie psuje nawet brak górnej lewej jedynki. Uśmiech Mirka ma podłoże natury prawnej. Po trzech miesiącach spędzonych w więzieniu za jazdę na rowerze po pijanemu, za 48 minut stanie się wolnym człowiekiem. To o 259 200 minut, czyli sześć miesięcy wcześniej, niż się spodziewał. Wyjdzie dzięki amnestii. Mirek nie potrafi tego słowa nawet prawidłowo zapisać. Ale swoje zdanie ma. – Musowo władza jakiegoś otrzeźwienia dostała.
To trafna analiza, choć do diagnozowania otrzeźwień Mirek się nie nadaje. Za każdym razem, kiedy go łapano za jazdę na rowerze po pijanemu, miał pod trzy promile. – Nie raz się tak jeździło, to człowiek wprawy nabrał – tłumaczy rzeczowo.
(…)
Państwo w 2010 r. uznało, że Mirek jest przestępcą. Trzy lata później się rozmyśliło i uznało, że czyny, które popełnił, z dniem 9 listopada 2013 r. nie zasługują na wsadzanie do więzienia. Państwo w osobie wiceministra sprawiedliwości Michała Królikowskiego sugerowało nawet, że całe to wsadzanie do więzienia było wielkim błędem.
Szkoda, że państwo w osobach 11 poprzednich ministrów sprawiedliwości potrzebowało aż 13 lat, żeby na to wpaść. Kosztowało to podatników bliżej nieokreśloną sumę liczoną w dziesiątkach milionów złotych. I jeszcze trudniejszą do oszacowania sumę ludzkich nieszczęść. Art. 178a par. 2 Kodeksu karnego to był automat, który – według danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej – wpychał co roku do więzień prawie 50 tys. osób. Średni wyrok to pół roku. Jeden miesiąc w więzieniu to koszt 2,5 tys. zł…
Cały reportaż Juliusza Ćwielucha w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej.