Artykuł w wersji audio
Sondaże opinii publicznej niezmiennie pokazują, że Prawo i Sprawiedliwość zdominowało polską politykę. Poparcie dla partii nie maleje i nawet po zmianie na stanowisku premiera utrzymuje się na poziomie ponad 40 proc. Sympatia wyborców dla partii władzy zdaje się przekładać także na poziom lokalny. Zgodnie z pierwszymi badaniami nastrojów przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi PiS z wynikiem 29,8 proc. byłoby liderem w wyborach do sejmików wojewódzkich (badanie IBRiS dla „Rzeczpospolitej” z września), Platforma Obywatelska może liczyć na 20,4 proc., za nią bezpartyjne bloki samorządowe z 10,1 proc.
Bardziej szczegółowa analiza IBRiS z grudnia dla czterech województw zachodnich także ujawnia przewagę PiS w województwach: wielkopolskim (32,4 proc.), zachodniopomorskim (28,3 proc.) i lubuskim (23,7 proc.), jedynie na Dolnym Śląsku najwięcej, bo 24,5 proc., ma szansę zebrać PO. Przewaga nie jest dominacją, wystarczą sojusze wyborcze sił opozycyjnych, by PiS nie zdobył władzy w tych województwach. Budowanie koalicji premiuje zresztą ordynacja wyborcza z proporcjonalnym systemem liczenia głosów. Wybory samorządowe staną się okazją do przetestowania zdolności opozycji do tworzenia zwycięskich sojuszy.
Konieczność takich sojuszy wydaje się oczywista, ale już dziś Polskie Stronnictwo Ludowe deklaruje, że nie będzie tworzyć wspólnych list wyborczych do sejmików i rad powiatów. To dobra zapowiedź, że emocji nie zabraknie zarówno w trakcie kampanii, jak i podczas samego głosowania. Bo wybory samorządowe mają inną logikę niż elekcja parlamentarna lub prezydencka, a ich wyniki potrafią nieźle zaskoczyć. I tak w listopadzie w wyborach uzupełniających w gminie Kozłowo koło Nidzicy Marek Wolszczak, bezpartyjny zwycięzca, przekonał do siebie 54 proc. głosujących. Kandydatka z PiS, zarządzająca gminą na mocy decyzji premier Beaty Szydło po wygaśnięciu mandatu poprzedniego wójta, uzyskała tylko 15 proc. Wcześniej, we wrześniu, w Nowogrodzie na Podlasiu z 60 proc. głosów wygrał bezpartyjny Grzegorz Pałka. Kandydat PiS zebrał zaledwie 3,5 proc.
Wyraźnie widać, że im bliżej suwerena, na poziomie konkretnych gmin, miast i miasteczek, wyborcy nie oceniają kandydatów ogólnopolskim kluczem partyjnych sympatii, tylko patrzą na konkretnego człowieka. Dlatego nawet na obszarach uznawanych za mateczniki PiS funkcje wójtów, burmistrzów i prezydentów często sprawują osoby niezależne lub wręcz popierane przez partie opozycyjne, jak np. kierujący Gorlicami Rafał Kukla – nie ukrywa, że jego naturalnym zapleczem politycznym jest SLD.
Walka o realną władzę
Władza lokalna jest władzą realną – samorząd terytorialny jest podstawą ustroju Polski. Mimo narzekań na centralizację kraju i koncentrację najważniejszych decyzji politycznych w stolicy poziom autonomii samorządu należy do najwyższych w Unii Europejskiej. W ocenie autorów najnowszego unijnego raportu o spójności gospodarczej, społecznej i terytorialnej pod względem samorządności i autonomii władz lokalnych Polsce najbliżej do krajów skandynawskich.
Jeszcze ważniejsze od podobieństwa ustrojowego jest niemal jak w Skandynawii powszechne uznanie dla istniejącego systemu. Bo owszem, ciągle narzekamy na wady polskiej samorządności, niemniej jednak coraz wyżej oceniamy jakość pracy władz lokalnych. Wrześniowe badanie CBOS ujawniło, że poziom zadowolenia z pracy władz gminy/miasta osiągnął rekordowe 73 proc. Tylko 18 proc. respondentów było niezadowolonych. Dla porównania, w tym samym badaniu działalność Kościoła rzymskokatolickiego pozytywnie oceniało 61 proc., negatywnie 29 proc. ankietowanych.
Z kolei badanie jakości życia, ogłoszone niedawno przez GUS, pokazuje, że w iście skandynawskim stylu, bo z 60,7 proc. wskazań, ufamy władzom lokalnym. Rząd, niezależnie od tego, jak wysokie są sondaże poparcia dla PiS, może pochwalić się zaufaniem o połowę mniejszym (31,7 proc.).
Gdy Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej podsumowywała dużym badaniem kadencję samorządową 2010–14, ankietowani przedstawiciele władz lokalnych na pytanie: „co na ogół przeważa w relacjach pomiędzy ludźmi na terenie Państwa gminy/miasta: nieufność, ostrożność i interes prywatny, czy też poczucie solidarności i dbałość o dobro wspólne?”, częściej wybierali drugą część alternatywy. Nic więc też dziwnego, że wybory samorządowe uznawane są przez Polaków za najważniejsze spośród dostępnych w politycznym kalendarzu elekcji (zgodnie z badaniami CBOS).
Jarosław Kaczyński, a wraz z nim rząd PiS nie ukrywają, że na autonomię władz lokalnych patrzą z niechęcią, podobnie jak na autonomię społeczeństwa obywatelskiego. Bo o ile prezes Kaczyński chętnie odwołuje się w swych argumentach do woli abstrakcyjnego suwerena, o tyle już znacznie mniejszym zaufaniem darzy konkretne społeczeństwo. Komentując propozycję, by kwestię liczby kadencji władz lokalnych pozostawić ludziom, odpowiedział: „Zarzut, że to społeczeństwo ma decydować i nie można mu tego odbierać, jest albo wynikiem złej woli i cynizmu, albo przyjmowaniem założenia, że społeczeństwo to zespół jednostek i wszystkie są nieuwikłane, nieuwarunkowane i doskonale poinformowane. Nie ma takiego społeczeństwa nigdzie na świecie” („Do Rzeczy” 6/17).
Za słowami idą czyny, bo PiS nie tylko ma zamiar ograniczyć do dwóch liczbę kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów, ale ustawami realnie ogranicza autonomię samorządu, i to na wszystkich poziomach władzy. Kosztem więc samorządów wojewódzkich rosną kompetencje wojewodów – zarządy województw utraciły m.in. nadzór nad regionalnymi ośrodkami doradztwa rolniczego i funduszami ochrony środowiska. Powiaty i gminy utraciły wiele uprawnień dotyczących zarządzania szkołami na swym terenie, stając się wykonawcą zadań kontrolowanych obecnie przez kuratora. Lista pomysłów już wdrożonych lub planowanych jest długa i pokazuje wyraźnie intencję państwa PiS: likwidację samodzielności samorządu, a więc de facto zmianę ustroju Polski. Symbolem tego zjawiska jest narzucanie przez pisowskich wojewodów Lecha Kaczyńskiego jako patrona kolejnych ulic, rond i placów wbrew stanowisku lokalnych rad.
Oczywiście takie działania budzą opór, czasami skuteczny. Próba wprowadzenia nowej ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, która wprowadzała pełną kontrolę nad władzami lokalnymi, została zastopowana przez pierwsze – wobec inicjatyw PiS – weto prezydenta Andrzeja Dudy. W zamian jednak samorządy utraciły kontrolę nad gospodarką wodną – powstała nowa instytucja centralna Wody Polskie, z prawem regulowania taryf za wodę i odprowadzanie ścieków. Włodarze gmin coraz częściej narzekają więc, że wracają do znanej z PRL funkcji naczelników, czyli wykonawców zadań powierzonych przez państwo.
Narzekają, ale robią swoje. Po pierwsze więc inwestują, posiłkując się oczywiście funduszami europejskimi. I tak w rekordowym 2010 r. samorządy wszystkich szczebli zainwestowały blisko 50 mld zł. Choć nie zawsze jest tak dobrze (2016 r. to gwałtowny spadek samorządowych inwestycji do 26 mld), to wydane głównie na rozwój infrastruktury sumy kumulują się. Prężnie rozwijający się Lublin w perspektywie 2007-13 zainwestował 3 mld zł, półtorakrotność rocznych wydatków budżetowych i inwestuje kolejne miliardy. Podobnie czynią inne dobre samorządy.
Sceptycy pytają, czy aby wszystkie nakłady są zasadne, i wskazują na tzw. białe słonie – kosztowne akwaparki, puste lotniska, przestrzelone oczyszczalnie ścieków, drogi donikąd – wszystko, co robi duże wrażenie, ale nie zapewnia stabilnego rozwoju, przeciwnie, jest dla niego balastem z chwilą, gdy trzeba ponosić realne koszty eksploatacji. Sensowność samorządowych wydatków analizują badacze, czasem prokuratorzy i… wyborcy.
Wybory 2014 r. okazały się przełomowe, bo zakończyły pewien model sprawowania władzy samorządowej, którego dogmatem była koncentracja na infrastrukturze. Oznaką przełomu stała się wielka wymiana najwyższych kadr: na scenę wkroczyło 44 nowych prezydentów (na 108 prezydenckich stanowisk), 335 burmistrzów (na 806) i 496 wójtów (na 1565). To właśnie w tych wyborach Robert Biedroń został prezydentem Słupska, Jacek Jaśkowiak przejął Poznań, a Mateusz Klinowski zdobył Wadowice. Budowa infrastruktury przestała już ekscytować, do głównego samorządowego nurtu wkroczyły idee ze słownika ruchów miejskich: partycypacja, budżet obywatelski, prawo do miasta, a wraz z nimi nowy portfel potrzeb i oczekiwań odnoszących się do jakości życia: estetyki i stanu przestrzeni publicznej, kultury, rekreacji, transportu publicznego.
Nowe narzędzia samorządu
Czas po 2014 r. to niezwykły i nie zawsze udany okres uczenia się nowych instrumentów zarządzania miastami i gminami. Budżet obywatelski, uważany jeszcze na początku dekady za utopię, stał się normą tak oczywistą, że PiS, by pokazać, jak nadąża za duchem lokalnej demokracji, postanowił wpisać go do Kodeksu wyborczego jako mechanizm ustawowy, zobowiązując wszystkie samorządy do oddawania przynajmniej 0,5 proc. wydatków budżetowych w ręce mieszkańców. Po co? Co można zrobić za tak niewielkie w sumie kwoty?
Można, jak w warszawskim Ursusie, zbudować plac zabaw dla dorosłych, zainstalować w parku budki dla ptaków i odtworzyć neon, który niegdyś świecił na budynku dyrekcji fabryki traktorów Ursus (dziś urząd dzielnicy), ciągle będący dla mieszkańców symbolem ich lokalnej tożsamości. Kilka zaledwie drobiazgów, na które raczej nie wpadliby ani urzędnicy, ani radni. To jednak takie drobiazgi mają coraz większe znaczenie dla mieszkańców odkrywających, że ich dzielnica, miasto, gmina to nie tylko sypialnia, ale i przestrzeń życia, o którego jakości decydują zarówno porządne chodniki, jak i symbole. Oczywiście nie zawsze jest tak słodko – budżet obywatelski bywa podatny na przechwycenie przez zmobilizowane grupy interesu.
Dlatego w przestrzeni samorządu pojawiają się kolejne innowacje mające poprawić jakość lokalnej demokracji. Instrumentem chyba w tej chwili najbardziej spektakularnym jest panel obywatelski wdrożony w Gdańsku, powoływany, by zaproponować rozwiązania w konkretnej sprawie. W Gdańsku zbierał się trzy razy, zajmując się zanieczyszczeniem powietrza, zarządzaniem kryzysowym wynikającym z podtopień i zwiększeniem aktywności obywatelskiej mieszkańców. Skład panelu za każdym razem wyłaniany jest spośród kilkuset ochotników drogą losowania w taki sposób, aby reprezentowane były wszystkie dzielnice, grupy demograficzne i płci. Tak losowo dobrana grupa spotyka się przez kilka weekendów z ekspertami, wypracowując rekomendacje mające rozwiązać problem. Propozycje, które zdobędą w ostatecznym głosowaniu ponad 80 proc. poparcia panelu, są obowiązujące dla władz miasta. Doświadczenie Gdańska podglądają pilnie inne miasta, których włodarze są świadomi konieczności poprawy jakości lokalnej demokracji. Te starania są szczególnie istotne w sytuacji, gdy na poziomie krajowym partia rządząca systematycznie łamie konstytucję i demontuje państwo prawa.
Ciągle utrzymująca się względna autonomia samorządu terytorialnego powoduje, że coraz częściej staje się on gwarantem autonomii innych sfer – społeczeństwa obywatelskiego i kultury, zagrożonych przez arbitralne decyzje władzy państwowej. Warszawa w budżecie na przyszły rok zaplanowała ponad 160 mln zł na dotacje dla organizacji pozarządowych; Wrocław i Poznań planują wydać na ten cel po blisko 100 mln. To niebagatelne kwoty w sytuacji zaostrzania kursu przez państwo. Samorządy dysponują także ponad 70 proc. publicznych środków przeznaczanych w Polsce na kulturę. Gdyby warszawski Teatr Powszechny podlegał ministrowi kultury, a nie władzom miasta, widzowie nie mieliby szansy obejrzeć „Klątwy”. Dzięki wsparciu miasta możliwa także była organizacja w październiku 2016 r. niezależnego Kongresu Kultury, w którym uczestniczyło ponad 3 tys. osób z całej Polski. A gdy parlamentarna większość dokonuje kolejnego zamachu na ład konstytucyjny, Robert Biedroń organizuje w słupskich szkołach lekcje konstytucji, ucząc młodych obywateli swego miasta, że źródłem prawa w Polsce jest ustawa zasadnicza.
Obronić autonomię
Oczywiście przedstawiam tylko ilustracje pokazujące znaczenie i potencjał samorządowej autonomii. Czy jesteśmy w stanie ją obronić, czy też zostanie rozmontowana ustawami jak sądownictwo? Przekonaliśmy się, że PiS jest gotów do przyjęcia dowolnej ustawy, nawet ewidentnie łamiącej konstytucję. Działanie samorządu określają jednak nie tylko normy prawne, ale i rzeczywistość materialna. Źródłem autonomii takich ośrodków, jak Warszawa, Wrocław lub Kraków, jest nie tylko konstytucja, ale w nie mniejszym stopniu ich pozycja we współczesnym świecie, praktycznie niezależna od kaprysów władzy centralnej. Decyduje o niej bowiem gęstość powiązań w globalnej sieci przepływów decyzji, wiedzy i kapitału.
Według raportu Global and World Cities, analizującego „sieciowy” status metropolii na całym świecie, w zestawieniu z 2016 r. Warszawa zajęła 6. miejsce w Europie i 18. na świecie, tuż za Frankfurtem, wyprzedzając choćby Madryt i Berlin. Pozostałe polskie metropolie są dalej, Wrocław na 211. miejscu, Kraków na 226., Katowice na 264. Warszawa okazała się wyjątkowo dobrym miejscem do lokowania międzynarodowych i rodzimych firm pracujących na rzecz światowej gospodarki.
Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań, Gdańsk to niecała Polska; większość Polaków mieszka w gminach wiejskich i małych miastach. To prawda, formalna i strukturalna siła metropolii stwarza jednak szansę na ocalenie przyczółków żywej, obywatelskiej demokracji, nawet w sytuacji dalszego demontażu demokracji na poziomie krajowym. Ale autonomia samorządu musi spotkać się i wejść w sojusz z aktywnym społeczeństwem obywatelskim i żywą niezależną kulturą.
Testem siły tego sojuszu będą najbliższe wybory samorządowe. Zapowiada się trudna i brutalna kampania. Jej wynik nie jest w żaden sposób przesądzony i zależy głównie od zaangażowania oraz pomysłowości. Dobrym prognostykiem jest błyskawiczna akcja #DowieziemyNaWybory, zainicjowana przez Bartosza Arłukowicza po tym, jak PiS zdecydował się odebrać w nowym Kodeksie wyborczym możliwość głosowania korespondencyjnego, które daje szansę na udział w wyborach osobom z niepełnosprawnościami. Jednym słowem: organizujmy się!