Pan Morawiecki, nowy-stary premier wygłosił exposé uzupełnione koreferatem p. Kaczvńskiego. Obie oracje były porównywalne z uwagi na ich niedomiar konkretów rekompensowany nadmiarem retoryki sukcesów i obietnic. Obaj oratorzy wyjaśnili (używam słów drugiego, tj. ważniejszego): „Polska pod względem gospodarczym i społecznym jest inna niż 4 lata temu. Trzeba uświadomić sobie, że siłą napędzającą wielkie zmiany są ideały. PiS swoje obietnice spełniło i można powiedzieć, że odnowiło polską demokrację”.
Czytaj także: „Black Mirror” po polsku, czyli Morawiecki w rzeczywistości równoległej
Morawiecki obiecuje lepszą murawę na Stadionie Narodowym
O demokracji będzie jeszcze mowa niżej – na razie odnotujmy, że Polska obniżyła wiek emerytalny w sytuacji wzrostu przeciętnego wieku życia i opóźniła początek edukacji o rok, gdy w świecie jest tendencja odwrotna. Transfery socjalne nadal są niesprawiedliwe (brak progów podatkowych) i stanowią instrument korupcji społeczeństwa, a więc czegoś nader negatywnego, bo demoralizującego, a ponadto są rozmaicie ograniczane, np. w przypadku niepełnosprawnych. Budżet jest w ruinie (chociaż kraj kwitnie), zapaść w służbie zdrowia pogłębia się, podobnie jak w oświacie, nauka i szkolnictwo są w stanie przedkryzysowym, samorządy muszą drastycznie ciąć wydatki, program budowy dróg nie został zrealizowany, podobnie mieszkaniowy, emerytury mają spaść o 20 proc., rząd rozpaczliwe szuka nowych źródeł dochodu, uprawiając zwyczajne kanty, degradacja klimatu postępuje, bezpieczeństwo na drogach coraz mniejsze itd. Paliwa drożeją, zwłaszcza olej napędowy, a więc używany w transporcie rozmaitych dóbr, w tym konsumpcyjnych, których ceny także idą w górę itd.
Możliwe, że te manewry doprowadzą do gwałtownego zmniejszenia realnej wartości 500 plus. Trudno oszacować skutki wzrostu akcyzy na alkohol, ale o ile spożycie alkoholu przez suwerena nie zmniejszy się, budżety domowe czeka kolejny cios.
W czasach gomułkowskich krążyło powiedzenie wypowiadane charakterystycznym głosem ówczesnego Zwykłego Posła, że im gorzej, tym lepiej. Fakt, coś będzie lepiej, gdyż p. Morawiecki obiecał (wykraczam poza orędzie) poprawę murawy na Stadionie Narodowym. Wezwał też do zmiany Konstytucji dla odzyskania zaufania ze strony społeczeństwa. Czyżby tzw. dobra zmiana przyznawała, że go nie ma? Gruchnęła wiadomość, że w Warszawie buduje się garaże dla czołgów. Czyżby tzw. dobra zmiana miała zakończyć się patrolowaniem ulic przez pojazdy opancerzone? To już też bywało.
Marszałkini Witek szanuje opozycję i anuluje głosowanie
Tytuł niniejszego felietonu jest związany z wydarzeniami w izbie niższej polskiego parlamentu w nocy z 21 na 22 listopada. Ich główną bohaterką był p. Witek, marszałkini Sejmu. Niedawno, przed wyborem na ten urząd, złożyła ślubowanie poselskie zakończone słowami, bo jakże inaczej, „Tak mi dopomóż Bóg”.
Obejmując go, zadeklarowała, że zrobi wszystko, by posłowie w Sejmie mogli godnie, spokojnie i rozważnie prezentować swoje stanowiska. Przypomniała, że to marszałek stoi na straży praw i dobrych obyczajów Izby, pilnuje porządku, a co za tym idzie, posłowie muszą stosować się do jego poleceń. Dając dowód, że szanuje opozycję en bloc i każdego posła(nkę) z osobna, okazała niezwykłą łaskawość wobec oponentów politycznych (p. Kuchciński był znacznie mniej przychylny wobec nich), przyjmując ich wniosek, że głosowanie w sprawie nowych członków KRS należy anulować, a potem powtórzyć. I tak dialektycznie, ale i z Bożą pomocą, stanęła na straży praw i obyczajów Izby, pilnując porządku i tego, że posłowie muszą stosować się do jej poleceń.
Powstaje jednak pytanie, czy obowiązek posłuszeństwa dotyczy wszystkich powodów, ponieważ są racje dla utrzymywania, że p. Witek respektuje polecenia niektórych.
Kompromis ponad podziałami politycznymi
Przyznaję, że nieco ironizuję, sugerując (w tytule), że posłowie opozycji wnieśli o anulowanie głosowania, gdyż obawiali się porażki PiS w sprawie zasilenia KRS przez silną grupę złożoną z posłów Axta, Kownackiego, Mularczyka i Smolińskiego, a więc czołowych bojowników Zjednoczonej Prawicy.
W trakcie głosowania wystąpiły problemy techniczne, Niektórzy posłowie, w tym Zwykły, mieli problemy związane z głosowaniem. W pewnym momencie p. Borowiak, posłanka PiS, rzekła: „Pani marszałek, trzeba anulować, bo my przegramy”. Pani Witek stwierdziła, że jest prośba posłów Platformy Obywatelskiej (zapewne z przyzwyczajenia wskazując na swoich partyjnych kolegów), że czytniki do głosowania nie działają. Jeśli materiał, na którym opieram się, jest wiarygodny, to prośba polegająca na stwierdzeniu, że coś nie działa, jest hecna, by użyć takiego określenia.
Pani Witek zaczęła rozważać reasumpcję głosowania. Na to p. Salamończyk z Kancelarii Sejmu: „To musi być wniosek, to nie może być tak. Pani marszałek, ja melduję, że wszyscy posłowie zagłosowali. […]. Wszyscy posłowie oddali głosy. […]. Nie można odłożyć [dla reasumpcji]. Trzeba albo podjąć decyzję, że pani anuluje, albo pokazać wyniki”. Pani Witek anulowała: „Proszę państwa, zgodnie z decyzją marszałka anuluję to głosowanie na prośbę posłów, na prośbę posłów opozycji”. To jakoś usprawiedliwia tytułową opinię, że głosowanie zostało anulowane na prośbę opozycji, która słyszała sugestię p. Borowiak. Tym razem rzeczywiście ironizując, można więc uznać, że p. marszałkini osiągnęła sukces w postaci kompromisu ponad podziałami politycznymi.
Anulowanie? Reasumpcja? Nie można anulować zakończonego głosowania
Trzeba odróżnić dwie kwestie. Pierwsza jest faktyczna, druga formalna (regulaminowa). Fakty są takie, że głosowanie zostało zakończone oraz że miała miejsce sugestia o jego anulowanie ze strony posłanki PiS i niewykluczone, że również od p. Kaczyńskiego i p. Lipińskiego.
Druga okoliczność, niezależnie od tego, czy nazwiemy ją presją, czy tylko propozycją, nie ma specjalnego znaczenia regulaminowego, ale pierwsza tak. Można ewentualnie anulować głosowanie w trakcie jego trwania, o ile stwierdzi się wystąpienie jakiejś przyczyny, która uniemożliwia jego dalsze procedowanie. Nie jest to wprawdzie przewidziane w regulaminie obrad Sejmu, ale oczywiste.
Konstytucjonalista: Anulowanie głosowania może skończyć się kryzysem
Inaczej jest w przypadku zakończonego głosowania, a p. Witek uznała je za takie, skoro rozważała jego reasumpcję, jedyne regulaminowe unieważnienie odbytego (zakończonego głosowania). Urzędnik Kancelarii błędnie poinformował p. Witek, że może anulować lub zarządzić reasumpcję, gdyż legalne było tylko to drugie. Wedle podstawowej zasady prawniczej organ ma tyle kompetencji, ile mu przyznaje prawo, w tym przypadku – regulamin obrad Sejmu. A skoro tak, to nie można anulować zakończonego głosowania, ponieważ jeśli Marszałek Sejmu (a więc organ władzy) stosuje to, czego regulamin nie przewiduje, działa bezprawnie.
Nocne harce i hecne wyjaśnienia
W świetle powyższego proklamacje p. Kaczyńskiego, p. Morawieckiego, p. Emilewicz, p. Wójcika i wielu innych dobrozmieńców, że wszystko było zgodnie z regulaminem, są zwyczajnym nieporozumieniem, podobnie jak oświadczenie p. Bortniczuka, że zdarzyła się niezręczność, ale nie błąd.
Jeszcze inne wyjaśnienie zgłosił p. Dera z Kancelarii Prezydenta. Stwierdził, że wedle regulaminu głosowanie jest zakończone, gdy marszałek oświadczy, że zakończyło się. Otóż p. Dera myli się, gdyż w regulaminie sejmowym niczego takiego nie ma. Art. 188, punkt 5 powiada: „Wyniki głosowania ogłasza Marszałek Sejmu”, i nic więcej. Nie ma też znaczenia, czy p. Witek znała wyniki głosowania, czy też nie, ponieważ w wyniku uznania, że zostało zakończone, powinna je podać.
Najbardziej hecne wyjaśnienie zaoferował p. Karczewski, mistrz refleksji i zadumy, prawiąc „Przy sejmowej większości Zjednoczonej Prawicy argument o tym, że ktoś anuluje głosowanie, by je wygrać, jest trafiony jak kulą w płot. To nie komentarz z Sali, a zgłoszenia posłów PO, KO i PiS o niedziałających urządzeniach do głosowań przesądziły o słusznej decyzji Elżbiety Witek”. Wszelako p. Karczewski, sam niezły majster od obchodzenia regulaminu Senatu, trafił nie tyle kulą w płot, ile daleko od niego.
Tak czy inaczej, rodzime nocne harce z głosowaniem w Sejmie wejdą do annałów antyparlamentaryzmu. Sumarycznie można to przedstawić tak. Marszałkini Sejmu RP naruszyła regulamin obrad pod wpływem sugestii, a może nawet nacisku ze strony swych partyjnych koleżanek i kolegów, a na dodatek przypisała stosowny wniosek opozycji. I to jest niewątpliwie „odnawianie” demokracji przez „dobrą” zmianę.
Pawłowicz i Piotrowicz – wierni, chociaż mierni. I nagrodzeni
PiS przeforsował kandydatury p. Steliny, p. Pawłowicz i p. Piotrowicza jako kandydatów do Trybunały Konstytucyjnego. Hecna (dzisiaj odpowiada mi to słowo) rzecz zdarzyła się przy prezentacji tego pierwszego (kandydatura ta nie budzi kontrowersji) przez p. Czarneckiego (ale nie „Obatela”, ale innego tuza o tym nazwisku) z PiS. Zaczął energicznie, mianowicie „Profesor”, i nagle zaciął się. Musiał sięgnąć po kartkę z nazwiskiem kandydata, którego rekomendował. Niezłe!
O p. Piotrowiczu po raz kolejny opowiedziano, jak to katolickie wychowanie i praktykowanie uchroniło go przed utożsamieniem z ustrojem totalitarnym i pomogło w pomocy na rzecz represjonowanych. W związku z tym w sieci pojawiła się następująca opowieść. „Początek 1982 r. Do sklepu wpada zmarznięty klient i widząc, że na półkach jest tylko ocet i sól, pyta: »Czy nie ma żadnej żywności?«, na co ekspedientka odpowiada, że nie ma, gdyż wszystko wykupił prokurator Piotrowicz”. Tedy w pełni zasługuje na wyrównanie za porażkę w wyborach do parlamentu. I to jest problem znacznie ważniejszy od przeszłości p. Piotrowicza, albowiem wskazuje na to, jak obecna władza rozdaje stanowiska, nawet nie tyle za zasługi, ale jako rekompensaty.
Natomiast p. Pawłowicz jakieś dwa lata temu grzmiała, że sędzia nie powinien mieć więcej niż 65 lat, bo i zdrowie już nie to, a i z głową bywają problemy. Gdy przyszło do niej samej, milczy, chociaż osiągnęła już wiek 65 plus. Chyba ma coś nie tak z pamięcią, czego także dowodzą jej słowa skierowane do p. Śmiszka, posła lewicy: „Nie wiem, czy pan jest prawnikiem, czy nie. Pewnie tak, ale nie wiem. […]. Zdaje się, że pan dzięki mnie nie obronił doktoratu […] i uwalono. Tak, proszę pana, musiał pan doktorat bronić w Białymstoku, ponieważ dałam panu takie pytania, że się pan skompromitował”. Tymczasem p. Śmiszek bronił swego doktoratu w Warszawie, nie w Białymstoku, i to kilka lat po tym, jak p. Pawłowicz zakończyła swą „misję” w stołecznym uniwersytecie.
Czytaj także: Wpadli we własne sidła. TK nie dla kandydatów PiS?
Tak czy inaczej, trudno dopatrzyć się w kandydaturach p. Pawłowicz i p. Piotrowicza walorów wymaganych od sędziego TK, a to stosownych cech charakterologicznych (Pawłowicz) lub posiadania wyróżniającej wiedzy prawniczej (Piotrowicz). Wszelako na pewno są wierni, chociaż mierni.
Autorytarna wyspa wolności – esencja Odnowionej Demokracji
Niektórzy uważają, że PiS chce dać szansę p. Dudzie, aby pokazał, że jest niezależny i zyskał nieco punktów w wyborach prezydenckich. Pan Mucha z Kancelarii Prezydenta uznał, że wszyscy trzej kandydaci są w porządku, co może wskazywać, że p. Duda podzieli zdanie tzw. dobrej zmiany. Potwierdził to p. Dera, inny mędrzec z prezydenckiego sztabu. Wskazał, że Pan Prezydent szanuje decyzje parlamentu. Nawet nie zauważył, że wyszedł mu dobry żart, zważywszy poczynania p. Dudy na przełomie lat 2015/2016 w sprawie TK. Może być też tak, że z uwagi na ataki w łonie TK skierowane przeciw mgr Przyłębskiej Zwykły Poseł chce wzmocnić jej pozycję, boć przecież rzeczona jest jego prawdziwym odkryciem towarzyskim. Pani Pawłowicz i p. Piotrowicz gwarantują sukces tego planu ratunkowego. Pan Lipiński uznał, że „niestety” zagłosował na p. Piotrowicza. Cóż, wierna służba towarzyszy wiernej drużbie politycznej. Wyniki głosowania wskazują, że część posłów (ale stanowiąca przysłowiowy języczek u wagi, głosowała za kandydaturami zgłoszonymi przez PiS, ale nie cieszyła się z tego powodu.
Okazało się, że posłanka Golińska (wiceminister od klimatu) głosowała przeciw propozycji PiS w sprawie TK. Została wezwana przed oblicze p. Kaczyńskiego. Bodaj czterech posłów PiS zapowiedziało, że nie weźmie udziału w głosowaniu – dla nich skończyło się tzw. dywanikiem, ale – jak jeden z nich oświadczył – „bez nieprzyjemnych konsekwencji”. Budujące, że Miłościwie i Sprawiedliwie Panujący Zwykły Poseł jest ludzki i dozuje kary wedle stopnia winy.
Pytanie tylko, co głosowanie „niestety”, „nie ciesząc się” itp. ma wspólnego z rzetelnym wykonywaniem obowiązków parlamentarnych. Ktoś powie, że wszędzie jest dyscyplina partyjna. To prawda, ale taka jak w obozie tzw. dobrej zmiany jest zwyczajnym partyjnym zamordyzmem. Pan Zybertowicz, jeden z politycznych programistów PiS, szczerze wyznał, że może czas najwyższy, aby w Polsce wprowadzić miękki autorytaryzm. Autorytarna wyspa wolności – to jest to jako esencja Odnowionej Demokracji.
Odnowiona (Prawdziwa) Demokracja – tam, gdzie nie ma zwykłej
Na tapecie jest też wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie zarzutów wobec Izby Kontroli i Spraw Publicznych SN. Orzeczenie stwierdza, że w obliczu rozmaitych wątpliwości Sąd Najwyższy ma ocenić, czy rzeczona Izba spełnia europejskie warunki niezawisłości. Pan Morawiecki oświadczył: „wykonamy każdy wyrok, który będzie zgodny z traktatami i Konstytucją RP. Tak samo do wyroków TSUE podchodzą inne państwa”. Pogląd ten rozwinął p. Ziobro, a więc fachowiec najwyższej próby. Nauczał tak: „To wielka porażka nadzwyczajnej kasty, tych wszystkich, którzy wierzyli, że ten wyrok sprawi, że Krajowa Rada Sądownictwa i nowe izby Sądu Najwyższego zostaną uznane za nieważne, nielegalne w świetle prawa europejskiego. […] jest to bardzo dobre rozstrzygnięcie. […]. TSUE orzekł to, czego sam się spodziewałem, czyli tego, że TSUE nie jest właściwy do oceniania spraw związanych z organizacją polskiego sądownictwa i przesunął piłeczkę z powrotem na polskie podwórko. […]. Zgodnie z polską konstytucją organem, do którego należy ostatnie słowo w sprawie ustrojowej organizacji sądownictwa Polsce, jest Trybunał Konstytucyjny i przewiduję, że to TK ostatecznie wypowie się w tej sprawie”.
Niezależnie od tego, czego spodziewał się p. Ziobro, myli się on, podobnie jak p. Morawiecki, w sprawie charakteru wyroku TSUE. Jeśli chodzi o tego drugiego, trzeba mu przypomnieć, że władza wykonawcza ma wdrożyć prawomocny wyrok sądu, niezależnie, jak go ocenia, i taka jest przeważająca praktyka w UE. Pan Ziobro prawi bardzo hecnie, bo TSUE nie ma wprawdzie żadnych kompetencji do legalizacji czy delegalizacji instytucji krajowych, ale jest władny do wypowiadania się, czy takie lub inne instytucje działają zgodnie z prawem unijnym. Do wyrażenia oceny w przedmiotowej sprawie zobowiązał polski Sąd Najwyższy.
Ewa Siedlecka: Wyrok TSUE daje drogowskaz, a nie bat
Jasne, że dobrozmieńcy chcieliby, aby ostateczną instancją był TK pod wodzą mgr Przyłębskiej, ale jest to myślenie życzeniowe i nic więcej, gdyż taki jest polski ład prawny, że sąd konstytucyjny nie jest właściwy w tej sprawie. Nie należy mieć złudzeń – TK otrzyma polecenie, aby uchylić orzeczenie SN i to uczyni. TSUE prowadzi także inne postępowania przeciw Polsce, a więc tzw. dobra zmiana będzie bronić kompetencji TK jak niepodległości, oczywiście w imię Odnowionej (czyli Prawdziwej) Demokracji, mającej miejsce, gdy nie ma zwykłej. Im gorzej, tym lepiej, by jeszcze raz to powtórzyć.
PS Pan Ociepa z Porozumienia dopowiada: „Docierają do mnie argumenty kolegów ze Zjednoczonej Prawicy. W ramach pluralizmu TK musi być miejsce dla kandydatów, którzy reprezentują także wrażliwość PiS. Wrażliwość Porozumienia reprezentować będzie ten, kogo wskażemy. Mogę tylko powiedzieć, że będzie to uznany profesor prawa”.
Osobliwe rozumienie pluralizmu przez wrażliwość. Podobno sędzia TK winien spełniać warunki ustawowe, a nie reprezentować wrażliwość. Teraz trzeba stwierdzić, że Porozumienie głosowało za p. Piotrowiczem z radością.