Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Demaskatorska gra nazwiskami, czyli jak się kłóci prawica

dewastacja obywatelskiej przyzwoitości przez prawicę pogłębia się. dewastacja obywatelskiej przyzwoitości przez prawicę pogłębia się. olly18 / PantherMedia
Moją główną intencją w tym felietonie jest ilustracja poziomu (a właściwie jego braku) argumentacyjnego polskiej prawicy. Uderza nie tylko nagminne posługiwanie się antysemityzmem.

„Dostać milion złotych za molestowanie, że tam ktoś kiedyś komuś wsadził rękę pod spódniczkę. No któż by nie chciał? Wiele pań za mniejsze pieniądze spódniczki podciąga, a tutaj milion i dożywotnia renta. Panienki jedna przez drugą teraz będą sobie przypominać. Miliona złotych to taka panienka jedna z drugą przez całe życie mogą nie zarobić, a tutaj za jednego sztosa. Żadne k…y nie są tak wynagradzane na całym świecie”.

To słowa p. Michalkiewicza, dziennikarza, ale przede wszystkim natchnionego (być może przez siły nadprzyrodzone) bojownika o to, co słuszne w rozumieniu rozmodlonej (i nie tylko) prawicy, wypowiedziane przez niego po skazującym wyroku na zakonnika ze zgromadzenia Chrystusowców za więzienie i wielokrotne gwałcenie pewnej kobiety. Ofiara wytoczyła p. Michalkiewiczowi proces o naruszenie jej dóbr osobistych. Wygrała – sąd zasądził od dziarskiego publicysty 150 tys. zł odszkodowania. Pan Michalkiewicz poinformował ludzkość o swoim przerażeniu, gdy skonstatował, że komornik zajął jego konto, poprosił, aby wsparto go finansowo w nieszczęściu, i ujawnił nazwisko swojej „prześladowczyni”.

Trudno przypuścić, aby p. Michalkiewicz miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia (ma je czyste, bo nieużywane, jak mawiał Lec). Działanie komornika było motywowane tym, że pozwany chciał płacić w ratach, na co powódka się nie zgodziła, oświadczając, że mu nie ufa. Tak więc p. Michalkiewiczowi zdarzyła się potrójna przykrość. Po pierwsze, przegrał proces. Po drugie, musi całość zapłacić od razu, a nie w ratach. Po trzecie, zakwestionowano jego dobrą wolę. A wszystko za karę za to, że bronił słusznej sprawy. Faktycznie, pokaźne odszkodowanie za wsadzenie kiedyś przez kogoś (zwłaszcza zakonnika) ręki pod spódniczkę jest nadzwyczaj gorszące.

Czytaj także: Kto osądzi milionowe odszkodowanie za pedofilię

Obrońca prawdziwych Polaków

Pozwolę sobie przytoczyć gry p. Michalkiewicza przy pomocy mojego nazwiska. Działo się to w 2012 r. Rzeczony zajął się moim nazwiskiem w jednej ze swoich produkcji w „Naszym Dzienniku”. Sprawę wyjaśnia mój list do niego (cytuję fragment): „Dowiedziałem się, że poświęca mi Pan nieco uwagi w swych felietonach, m.in. informując, że tak naprawdę nazywam się Hertrich, a nie Woleński. Muszę Pana zmartwić. Od urodzenia nazywam się Jan Wiktor Hertrich-Woleński. Takie nazwisko znajduje się we wszystkich moich dokumentach tożsamości. Natomiast w życiu zawodowym, w szczególności w publikacjach, używam formy Jan Woleński. Nie będę apelował do Pana o to, aby Pan poniechał wystawiania fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, przypuszczam, że Judejczycy nie są Pańskimi bliźnimi, co uważam za zaszczyt. To, czy Pan sprostuje mylną informację o moim nazwisku, jest dla mnie sprawą bez większego znaczenia, aczkolwiek nie ukrywam, że ciekaw jestem Pańskiej reakcji”.

Aluzja do Judejczyków (tj. Żydów) była związana z tym, że p. Michalkiewicz najwyraźniej zamierzał zdemaskować mnie jako Żyda, aczkolwiek nie musiał, bo nigdy nie skrywałem swego pochodzenia. Metoda demaskatorskiego zabiegu była zresztą chybiona, ponieważ „Hertrich” to nazwisko niemieckie. Pan Michalkiewicz jednak zareagował i obwieścił w „Naszym Dzienniku”, co następuje: „Napisał do mnie pan prof. Jan Woleński, iż od urodzenia nazywa się Jan Wiktor Hertrich-Woleński, co potwierdzają również dokumenty. O czym z przyjemnością informuję”.

Ponieważ podobnie jak zdemaskowana kobieta nie ufam p. Michalkiewiczowi, postanowiłem zapoznać się z późniejszymi jego produkcjami publicystycznymi. Okazało się, że przyjemność doznana przez tropiciela Judejczyków w 2012 r. nie zakończyła sprawy. Oto trzy obwieszczenia p. Michalkiewicza pochodzące z całkiem niedawnego okresu jego chwalebnej misji w obronie prawdziwych Polaków przed rozmaitymi bezeceństwami:

„Ot, weźmy taki profesor Jan Woleński, który teraz nawet przypomniał sobie dawne nazwisko Hertrich. Za głębokiej komuny był działaczem Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli, ale kiedy za wolnomyślicielstwo (a jakież to wolnomyślicielstwo mogło rozkwitać pod kierownictwem Partii i SB?), to jednym susem wskoczył do żydowskiego Zakonu Synów Przymierza. (...) Teraz przyłączył się do robienia porządku na Jasnej Górze, która musi być wolna od narodowców i dostępna tylko dla kosmopolitów”; „Niedawno z cuchnących betów żydokomuny wyszedł śmierdzący dmuch w postaci protestu przeciwko pielgrzymce, jaką na Jasną Górę mają odbyć środowiska narodowe. Najwyraźniej żydokomuna, wśród której znalazł się pan profesor Jan Hertrich-Woleński (kiedyś, za komuny, gdy działał w Stowarzyszeniu Ateistów i Wolnomyślicieli, żydowskiego nazwiska nie używał, widać zapomniał, ale teraz, skoro dla ocalałych szykuje się okres dobrego fartu, najwyraźniej musiał sobie przypomnieć), który wraz z panią prof. Magdaleną Środą wzywa przeora Jasnej Góry, żeby narodowców tam nie wpuścił. Najwyraźniej żydokomuna musiała uznać, że już może sięgnąć nawet na Jasną Górę”; „»Parady« te w coraz większym stopniu przypominają szydercze antychrześcijańskie demonstracje urządzane w sowieckiej Rosji przez Związek Wojujących Bezbożników. Na jej czele stał agent OGPU (później NKWD) Miniej Izraeliewicz Gubelman, używający pseudonimu Jemielian Jarosławski, którego polskim odpowiednikiem był profesor Jan Woleński, który tak naprawdę nazywa się Hertrich i za komuny był działaczem Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli, a w ramach transformacji ustrojowej wylądował w Zakonie Synów Przymierza, który zrzesza osobników posiadających »tożsamość żydowską«. Okazuje się, że historia zatacza koło, i teraz, kiedy rewolucja komunistyczna ponownie wkracza w etap surowości, w jej awangardzie tradycyjnie mamy żydokomunę, która w charakterze mięsa armatniego posługuje się również sodomitami, byle tylko doprowadzić do rozkładu organicznych więzi społecznych i historyczne narody europejskie przerobić na kompost Historii, który użyźni izraelskie par desy”.

Jan Hartman: Auschwitz na ozdobach choinkowych?

Profesor dla żartu Polskę kocha inaczej

Pan Michalkiewicz nie jest jedyny, a nawet nie jest pionierem w sprawie mojego nazwiska. Wyprzedził go o jakiś rok p. Pasierbiewicz, doktor nauk technicznych. Tenże, przedstawiający się jako niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa, dał takie świadectwo (w mailu rozesłanym do kilku osób): „Oż ty koszerna sławo filozofii analitycznej! (...) Twoja bezczelność w stylu Bartoszewskiego, którego ktoś kiedyś dla żartu nazwał profesorem, (...) graniczy z bełkotem typowym dla twoich krajanów, w stylu tandemu Kosiński–Głowacki, którzy swoje kompleksy i literacką niemoc kamuflowali bajerami, na które się nabierali nowojorscy snobi i nuworysze z Chicago. Tacy właśnie jesteście, her Getrich-Woleński. (...) To jest wasze nieszczęście, owo wiekopomne piętno rodem z Góry Synaj, którego się wam nie udało pozbyć za żadne pieniądze. (...) Powinieneś się zastanowić nad faktem, że monopol na »kręcenie światem« przejęli ostatnio bezpowrotnie Chińczycy, dla których judaizm to jakaś podrzędna, niszowa religia. Oni teraz, a nie wy, będą rządzić światem. A na twoje nieszczęście u nich będzie Ci raczej trudno znaleźć niezawodnych lobbystów dla twojego kaznodziejstwa i naukowego dorobku, który zdaje się już nikogo nie obchodzić”.

Całkiem niedawno p. Pasierbiewicz raczył zauważyć (składanka z fragmentów jego bloga): „Dlaczego o tym [tj. o mnie – JW.] piszę? Ano dlatego, żeby kumaci wiedzieli bodaj trochę, kim naprawdę jest wieloletni wiceprezydent Żydowskiej Loży Polin Jan Hertrich Woleński [czasem Hertrich-Woleński], profesor UJ o pezetpeerowskim rodowodzie, osobisty przyjaciel Michnika i Baumana oraz jagielloński wychowawca Jana Hartmana, a zarazem najzacieklejszy współcześnie żyjący wróg PiS i polskiego Kościoła katolickiego, antylustrator, kochający Polskę i Polaków inaczej”.

I jeszcze bukiecik anonimowych opinii z bloga p. Bukowskiego, doktora filozofii (pisownia zachowana): „dla kariery jedni zapisywali się do PZPR, drudzy nazywali siebie żydami, a honoru tam za grosz. (...) Luminarz parcianych elit przywleczonych do Polski na bagnetach armii sowieckiej. Elit ukręconych z cuchnących onuc i murarskiego fartuszka. Wy jesteście nieprześcignionym chamskim i plugawym bucem profesorskim”. Autor tych słów jest wyraźnie kongenialny z p. Michalkiewiczem – jeden opowiada o cuchnących betach żydokomuny, a drugi – o takich onucach przywleczonych na sowieckich bagnetach.

Czytaj także: Gorzkie życie polskich akademików

Marian Banaś a polska racja stanu

A oto kolejny wpis (także z ogródka p. Bukowskiego): „Na mojej uczelni specjalistą od »marleny« [filozofii marksistowskiej] był Stefan Amsterdamski. Studiował chemię, ale zmienił zainteresowania i po ukończeniu jakichś kursów zaczął ogłupiać młodzież właśnie z »marleny«. Wyjątkowa kanalia, wsławiona donosami na swoich kolegów jeszcze w czasie studiów na wydziale chemicznym. Dla kilku osób skończyło się to relegowaniem z uczelni. Kiedy ja zaczynałam studia, to w głównym budynku PŁ jedynym śladem po tym filozofie były wykonane mazakami dopiski »Amster« na drzwiach klozetów przeznaczonych dla kobiet (Amster-damski). Sam filozof przestał ogłupiać młodzież i filozofował w łódzkim oddziale. A od 1968 r. zaczął uchodzić za »ofiarę polskiego antysemityzmu«”.

Kim był Amsterdamski? Pracownikiem Uniwersytetu Łódzkiego (prawdopodobnie wykładał też na Politechnice Łódzkiej). Był marksistą. Zwolniono go za pochodzenie w 1968 r. Akurat wtedy ukazał się jego bardzo oryginalny podręcznik „Wstęp do filozofii” – cały nakład (ocalało tylko kilka egzemplarzy dosłownie wykradzionych z drukarni, m.in. dla mnie) poszedł na przemiał. Amsterdamski został zatrudniony w Instytucie Historii PAN (w Warszawie, nie w Łodzi; tam nie było wtedy oddziału) w 1970 r. Opublikował kilka wartościowych książek z filozofii nauki, w tym dwie wydane w języku angielskim i jedną po francusku. Brał udział w podziemnym ruchu naukowym (Towarzystwo Kursów Naukowych), należał do „Solidarności” (był internowany po wprowadzeniu stanu wojennego), a na początku lat 90. współorganizował Komitet Badań Naukowych.

Cieszył się sympatią środowiska filozoficznego, nie tylko po 1968 r. Pani Wisia (pisząca jako Wiesława) może o tym nie wiedzieć, ale p. Bukowski powinien (musiał spotykać się z Amsterdamskim w Polskim Towarzystwie Filozoficznym). Jak zareagował na wpis swojej interlokutorki, szkalujący jego starszego kolegę, już nieżyjącego? Bardzo osobliwie, gdyż bystrze skonstatował: „Ciekawe nazwisko”, aczkolwiek nie wiadomo, czy miał na myśli „Amsterdamskiego” czy „Amster-damskiego”.

Pan Bukowski, podobnie jak p. Michalkiewicz, występuje też w obronie niektórych osób. Oto przykład (sprzed miesiąca): „Z wielką przykrością czytam informacje o problemach, w jakie popadł prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś. (...) Nie wiem, jaka czeka go przyszłość, ale zasług Mariana Banasia dla odzyskania przez nasz kraj suwerenności nie może mu odmówić nikt, kto myśli w kategoriach polskiej racji stanu”.

Czytaj także: Skąd tyle kontrowersji wokół Karola Marksa

CBA a sprawa Grodzkiego

Główną moją intencją w tym szkicu jest podanie przykładów ilustrujących poziom (a właściwie jego brak) polemiczny i argumentacyjny obecnej polskiej prawicy. Mam na uwadze nie tylko nagminne posługiwanie się antysemityzmem, ponieważ to jest normą od dawna. Popatrzmy na takie oto identyczności znalezione przez p. Bukowskiego: „Włodzimierz Czarzasty – komunistyczne zombie; Adrian Zandberg – marksistowska wydmuszka; Robert Biedroń – polityczny impotent”, podsumowane frazą: „Oto polska lewica AD 2019”.

Pan Broda, profesor fizyki, znany jako dewocyjny moralista, tak napisał: „Nie wiem, jak to [sprawa p. Grodzkiego] się skończy. Na razie wiadomo, że córka w związku z operacją jej matki zapłaciła sporą sumę na fundację i nie zrobiła tego z własnej inicjatywy. Nie wiadomo, w jaki sposób została do tego skłoniona, kto te pieniądze przyjął i czy zostały one przekazane fundacji, bo pokwitowania podobno nie było. Legalna fundacja nie ma prawa przyjąć pieniędzy bez jakiejś formy pokwitowania, a tu na dodatek chodzi o fundację wspierającą transplantologię”.

Tekst ten ukazał się we wtorek 26 listopada. Dzień później p. Popiela, osoba, która zainicjowała sprawę 500 Euro w kontekście operacji swojej matki przez p. Grodzkiego, wyjaśniła, że wpłata była warunkiem operacji. Ciekawe, czy p. Broda wspomni o tym oświadczeniu p. Popieli. Chyba prędzej przytoczy informacje Radia Szczecin i TVP Info (mediów żartobliwie nazywanych publicznymi), że p. Grodzki miał sobie przypomnieć kontakty z p. Popielą w sprawie darowizny na rzecz wspomnianej fundacji. Wszelako ten news chyba był dość pochopny, gdyż potem nie został wykorzystany, ale być może p. Broda go reanimuje. Może też skorzystać z anonimu, który otrzymał p. Guzikiewicz, radny gdański i działacz pierwszej „Solidarności”, sugerującego dalsze niecności p. Grodzkiego. CBA natychmiast zajęło się sprawą i anonim zabezpieczyło. Ta brawurowa akcja podwładnych p. Kamińskiego (Mariusza) wzbudza podziw, gdy porówna się ją z działaniami tej instytucji w sprawie p. Banasia i Srebrnego Dewelopera.

Czytaj także: Czy marszałek Grodzki brał?

Kur wie lepiej

I na koniec taki smakowity kąsek. Oto oświadczenie p. Borusewicza: „Wystąpiłem przeciwko TVP do sądu za kłamliwą informację, że latałem samolotem po to, by wyprowadzać psa. W związku z tym Jacek Kurski wysłał na początku listopada pod mój dom ekipę, która miała to udokumentować. Była to młoda dziennikarka z ośrodka gdańskiego i operator kamery z zewnątrz. Przyjechali samochodem prywatnym. Po czterech godzinach siedzenia w samochodzie pod domem i gorączkowych telefonach do Warszawy, gdy już zapadał zmrok, dziennikarka wyszła z samochodu i zapytała o mnie i mojego psa sąsiadkę, która wyszła na spacer ze swoim psem. Przedstawiła się jako weterynarz i powiedziała, że sam ją wezwałem do swojego zwierzęcia. Jakie było jej zaskoczenie, gdy usłyszała, że mój pies od dawna nie żyje”.

W 1968 r. brylował red. Kur piszący dla tygodnika „Prawo i Życie”, jednej z głównych tub propagandy moczarowskiej. Popularne było wtedy powiedzenie: „Kur wie lepiej” (podobieństwo nazwisk jest przypadkowe). Czyżby było to dobre skrótowe ujęcie tzw. dobrej zmiany? Tak czy inaczej dewastacja obywatelskiej przyzwoitości przez prawicę pogłębia się. Ciekawe, że w tym procesie bardzo aktywni są prawdziwie narodowi moraliści i najprawdziwsi (wedle samych siebie) Polacy.

Czytaj także: Hejter w Straży Marszałkowskiej

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną