Renomowane Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPA), ośrodek specjalizujący się w sprawach Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji, przygotował zestawienie najczęściej używanych „technik rosyjskiej dezinformacji”. Postanowiłem nałożyć je na działania Macierewicza w sprawie katastrofy smoleńskiej. Okazało się, że co najmniej 17 z 22 wyszczególnionych przez CEPA technik pasuje do jego metod. Warto im się przyjrzeć.
Znak firmowy Macierewicza
Jednym z motywów działania zespołu parlamentarnego Macierewicza było przyjęcie na siebie roli reprezentanta „woli narodu”, który poprzez swoich przedstawicieli, stojących dniami i nocami na Krakowskim Przedmieściu oraz uczestniczących w miesięcznicach, „żądał prawdy”, apelował o międzynarodowe śledztwo itd. Uzurpując sobie prawo decydowania, kto wyraża ową „wolę narodu”, Macierewicz sięgnął po technikę, zwaną w wolnym tłumaczeniu „podłączeniem się do większości” („joining the bandwagon”). Chodzi o zadeklarowanie, że jest się częścią, ale zarazem i emanacją ludu, która najlepiej reprezentuje jego oczekiwania. Mniej istotne jest istnienie takiej realnej większości, bardziej – wywołanie wrażenia, że realizuje się potrzeby większości społeczeństwa lub znaczącej jego części („Polacy chcą prawdy o katastrofie smoleńskiej”).
Tzw. prawda o Smoleńsku, czyli twierdzenie, że Tu-154M uległ katastrofie w konsekwencji zamachu, to klasyczny przypadek teorii spiskowej („conspiracy theory”), która karmi się mitami, pogłoskami i wymysłami. Rosyjska propaganda chętnie po nie sięga, by zasiać niepewność i zamęt, pogłębić podziały i nieufność, np. wobec instytucji innego państwa. Macierewicz, lansując teorię zamachową, skłócił polskie społeczeństwo i uruchomił proces narastającej nieufności wobec instytucji państwa oraz jego najważniejszych funkcjonariuszy. Z odrzucania faktów (metoda „denying facts”) i przedstawiania opinii jako faktów („presenting opinion as facts”) uczynił swój znak firmowy.
Czytaj też: Katastrofa smoleńska zdewastowała polską politykę
Zaprzeczał faktom najważniejszym, potwierdzonym i udokumentowanym, takim jak zderzenie z brzozą, które doprowadziło do odwrócenia maszyny na plecy i uderzenia w odwróconej pozycji o ziemię, co doprowadziło do całkowitego zniszczenia tupolewa i natychmiastowej śmierci wszystkich 96 osób na pokładzie.
Ale zaprzeczał również wielu szczegółowym ustaleniom, nigdy nie przyznając się do popełnienia choćby najmniejszego błędu, ciągle za to podnosząc poprzeczkę wątpliwości. Jak choćby w przypadku filmowej prezentacji pamiętnego wybuchu przez podkomisję w 2017 r., co miało potwierdzać kolejną teorię – o eksplozji ładunku termobarycznego. „Eksperyment” przeprowadzono na poligonie, a za samolot posłużył metalowy barak, rzekomo odwzorowujący fragment kadłuba. „Czy tak właśnie stało się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.?” – pytał lektor, którego głosu użyto w nagraniu1.
Sztuka pomijania kluczowych faktów
Według definicji CEPA to technika „fałszywych wizualizacji” („false visuals”), która wykorzystuje fałszywy lub zmanipulowany i prowokujący materiał filmowy. Cel jest jeden – dodanie wiarygodności fałszywej informacji lub narracji. Z informacji, które usłyszałem z wiarygodnego źródła, wynika, że Macierewicz nie był do końca zadowolony z efektu filmowanego wybuchu. Uważał, że mógł być bardziej efektowny i wywoływać mocniejsze wrażenie.
Czytaj też: WAT obala teorię ws. wybuchu na pokładzie tupolewa
Bardziej wyrafinowaną metodą jest „układanie kart” („card stacking”), z którą mamy do czynienia w sytuacji, gdy informacja jest prawdziwa, ale podana selektywnie lub z pominięciem kluczowych faktów. Tak było z kontrolerami lotów ze Smoleńska. Macierewicz ze swoim zespołem twierdził, że podawali oni nieprawidłowe („fałszywe”) informacje załodze tupolewa, która słysząc, że jest „na kursie i na ścieżce”, mogła być przekonana o prawidłowym zniżaniu. Słusznie przy tym informował, że kontrolerzy działali pod presją ze strony swoich przełożonych z Moskwy. Nawet gdyby przyjąć, że Rosjanie robili to celowo – jak zresztą twierdzi prokuratura Zbigniewa Ziobry – Macierewicz konsekwentnie pomijał jeden niezwykle istotny fakt, który burzy całą koncepcję. Załoga tupolewa wiedziała, że będzie podchodzić do lądowania w tzw. podejściu nieprecyzyjnym, czyli bez użycia instrumentów umożliwiających bezpieczne zejście niemal do samego pasa, takich jak ILS (Instrument Landing System). Wiedziała więc, że za utrzymanie właściwej ścieżki podejścia i przestrzeganie minimalnej wysokości zniżania odpowiadał pilot. Komunikaty kontrolerów miały jedynie znaczenie pomocnicze, co więcej, nie były potwierdzane (kwitowane) przez pilota informacją o wysokości odczytaną z wysokościomierza barometrycznego, co było naruszeniem procedury podejścia nieprecyzyjnego.
Przesada i nadmierne uogólnienie („exaggeration and overgeneralization”) – z tym można było zetknąć się przy okazji słynnej historii z trotylem na wraku tupolewa. Kwestia była jasna – ślady materiałów wybuchowych nie oznaczały, że na pokładzie tupolewa zdetonowano bombę. Ale Macierewicz jesienią 2012 r. nie miał wątpliwości: „chcę zdecydowanie potwierdzić, że mamy informacje o odnalezieniu przez prokuraturę bardzo licznych śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. Są to ślady tak liczne i w takich miejscach, iż nie ulega wątpliwości, że świadczą one o eksplozji, która zniszczyła samolot. Wiadomo już, że fałszowano wyniki badań, którymi posługiwali się Rosjanie i prokuratura”.