Kraj

Frekwencja wyborcza może być wysoka. Kto mobilizuje Polaków?

Spotkanie Rafała Trzaskowskiego z wyborcami. Bielsko-Biała, 12 czerwca 2020 r. Spotkanie Rafała Trzaskowskiego z wyborcami. Bielsko-Biała, 12 czerwca 2020 r. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Wiele wskazuje na to, że frekwencja w wyborach prezydenckich będzie wysoka. Mimo wirusa i braku ogólnopolskich kampanii zachęcających do głosowania.

Załamywanie rąk nad niską frekwencją wyborczą jest już w Polsce tradycją. Dlatego też kolejne elekcje poprzedzają zwykle kampanie społeczne zachęcające do głosowania. Wybory prezydenckie w 2020 r. są jednak wyjątkowe pod wieloma względami.

Wybory. Stan wyższej konieczności

Pandemia koronawirusa oraz wywołany nią chaos prawny i polityczny sprawiły, że do zaplanowanych na 10 maja wyborów ostatecznie nie doszło. Dość powszechnie krytykowano propozycję wprowadzenia w szybkim tempie systemu korespondencyjnego, więc trudno byłoby ogłaszać akcje profrekwencyjne. Zwłaszcza że ówczesna kandydatka Koalicji Obywatelskiej – jedna z głównych uczestniczek wyborczego wyścigu – oficjalnie wezwała do bojkotu.

Wątpliwości nie tylko epidemiologiczne, ale i prawne – wszak nie można powiedzieć, że wybory 28 czerwca będą całkowicie tajne, powszechne i równe – sprawiają, że nawet gdy wiadomo już, kiedy odbędzie się pierwsza tura, niektórzy wciąż mogą mieć opory przed nawoływaniem do pójścia do urn. Fundacja im. Stefana Batorego jeszcze w marcu wzywała do przełożenia daty elekcji z 10 maja, argumentując m.in., że frekwencja będzie o wiele niższa niż zwykle, a w efekcie zwycięzca będzie miał znacznie mniejszą legitymację do rządzenia.

Czytaj też: Niedoskonałe wybory, ale innych już nie będzie

Zmianę podejścia widać w stanowisku dotyczącym wyborów 28 czerwca. Chociaż eksperci Fundacji Batorego wciąż widzą poważne wady prawne nowych regulacji i wskazują na wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa głosowania, to piszą także: „Tylko obywatelki i obywatele mogą zażegnać obecny kryzys. Dlatego uważamy, że przeprowadzenie wyborów 28 czerwca 2020 roku może stać się szansą na przywrócenie ładu konstytucyjnego w Polsce. (...) Zachęcamy obywateli do udziału w wyborach i oddania głosu w lokalu wyborczym lub korespondencyjnie. Prawdziwą stawką nie jest wybór konkretnego kandydata, lecz dalszy los demokracji i rządów prawa w Polsce. Wszyscy działamy obecnie – nie ze swojej winy – w stanie wyższej konstytucyjnej konieczności. Rezygnacja z udziału w wyborach byłaby równoznaczna z rezygnacją z decydowania o przyszłości Polski i z szansy na przywrócenie praworządności. Uważamy, że na taką rezygnację nie możemy sobie teraz pozwolić”.

Czytaj też: Sześć wad nowej ustawy wyborczej. Wnioski?

Bój się władzy, nie wirusa

Wygląda na to, że nie będzie już słychać wezwań do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i kolejnego przełożenia wyborów. Mimo że sanepid codziennie informuje o kilkuset nowych pozytywnych wynikach testów na obecność koronawirusa. Do wyzwań, jakie postawiła przed nami wszystkimi pandemia, podchodzi się zresztą różnie. Centrum Edukacji Obywatelskiej, realizujące program „Młodzi głosują”, zdecydowało się przeformułować działania. Akcja mobilizująca młodzież do świadomego udziału w wyborach, zachęcająca do interesowania się bieżącymi sprawami społeczno-politycznymi oraz uzbrajająca ich w narzędzia do bycia odpowiedzialnymi obywatelami – jest w całości realizowana zdalnie.

Czytaj też: Polonia idzie na frekwencyjny rekord

Z kolei Urząd Miasta w Szczecinie zdecydował się rozpocząć kampanię „Cała Polska. Na wybory!”. Jak przekonuje prezydent miasta Piotr Krzystek: „To wybory ważne dla Polski, wybory, które budzą sporo emocji wśród Polaków. Wiem, że część osób tą sytuacją w Polsce i dyskusją polityczną jest trochę może zniesmaczona czy też stara się nie być w toku tej debaty. Mimo to chcemy zachęcić mieszkańców Szczecina, regionu, Polaków, do tego, aby brali udział w tych wyborach” (cytat za Portalsamorzadowy.pl).

Chęć wzięcia udziału w akcji zgłosiły inne pomorskie samorządy, została też zaprezentowana przedstawicielom Unii Metropolii Polskich. Ważnym elementem kampanii jest zapewnienie obywateli, że jeśli zdecydują się wziąć udział w wyborach w formie bezpośredniej, nie będą musieli obawiać się o swoje bezpieczeństwo w związku z koronawirusem. Podobną akcję – pod hasłem „Kto głosuje, ten się liczy” – organizuje Związek Miast Polskich. „Udział w wyborach jest ważny, bo sprawia, że jesteśmy współodpowiedzialni za nasz los i przyszłość Polski. Dlatego ważne jest, aby nie tylko samemu pójść na wybory, ale także zachęcać innych” – stwierdził dyrektor Biura ZMP Andrzej Porawski.

Jeszcze dalej idzie wrocławska inicjatywa obywatelska, na czele której stoi Władysław Frasyniuk. Zorganizowała kampanię społeczną „Wirusem władza”. Znany działacz „Solidarności” stwierdził m.in., że nie należy bać się koronawirusa, tylko obozu rządzącego. Do udziału w wyborach 28 czerwca zachęcają również wydarzenia na Facebooku, zwłaszcza zorganizowana przez Radio ZET i portal Planeta.pl akcja „28 czerwca IDĘ na wybory. Chodź ze mną!”. Udział w wydarzeniu zadeklarowało na razie ponad 47 tys. osób, kolejnych 60 tys. jest nim zainteresowanych. W drugim największym wydarzeniu, zorganizowanym przez portal OKO.press („Idę na wybory 28 czerwca. Dołączysz?”), udział zapowiada ponad 11 tys. osób.

Czytaj też: Głosowanie na urlopie? Tylko nie zgub zaświadczenia

Kandydaci w terenie. Bez maseczek

Najwyraźniej wszyscy zaakceptowali już, że wybory prezydenckie odbędą się 28 czerwca, w związku z czym należy wziąć w nich udział. Koronawirus zszedł na drugi plan. Po pierwsze, Polacy są już zmęczeni sytuacją, zdezorientowani chaotycznymi komunikatami płynącymi od rządzącej ekipy i coraz częściej nie przejmują się żadnymi nakazami i obostrzeniami. Tak samo zresztą jak politycy prowadzący kampanię. Ze świecą szukać w sztabach wyborczych kogoś, kto martwi się wciąż nieciekawą sytuacją pandemiczną. Kandydaci ruszyli w teren, objeżdżają kolejne miasta, na spotkaniach gromadzą tłumy zwolenników, którzy nie tylko nie zachowują między sobą odpowiednich odstępów, ale często nie noszą nawet maseczek. Może więc nie ma jednej, dużej i ogólnopolskiej kampanii profrekwencyjnej, ale być może najwięcej, by zachęcić Polaków do głosowania, robią sami kandydaci.

Czytaj też: Skąd pochodzą pieniądze na kampanię?

Polaryzacja sprzyja frekwencji?

W PiS słychać głosy – związane z wewnętrznymi badaniami – że należy jak najbardziej zmobilizować twardy elektorat. To zapewne główny powód, dlaczego w ostatnim czasie politycy ekipy rządzącej, na czele z Andrzejem Dudą, prowadzą kampanię pod hasłem walki z „ideologią LGBT”. Straszą konserwatywnych wyborców wydumanym wrogiem, a TVP dokłada do tego zarówno treści antysemickie, jak i ataki na Rafała Trzaskowskiego.

Rodzi to jednak reakcję – coraz więcej zwolenników opozycji przekonuje się, że na wybory koniecznie trzeba iść. Sam kandydat Koalicji Obywatelskiej zadbał o pełną mobilizację, zamieniając zbiórkę podpisów w wielką akcję poparcia. Wszystko wskazuje na to, że to, co robią pretendenci do urzędu, rzeczywiście przynosi efekty: coraz więcej osób decyduje, że weźmie udział w wyborach. Dowodem chociażby to, że według ostatnich oficjalnych danych z Ministerstwa Spraw Zagranicznych chęć głosowania poza granicami Polski wyraziło ponad 379 tys. osób. To absolutny rekord, w poprzednich wyborach taką chęć zadeklarowało 250 tys. ludzi.

Oczywiście nie jest tak, że kandydatom rzeczywiście zależy na jak najwyższej frekwencji. Jak mówił w wywiadzie z Grzegorzem Sroczyńskim dla Gazeta.pl Marcin Duma, szef agencji badawczej IBRiS, Andrzej Duda gra o to, by zmobilizować swoich wyborców i zniechęcić do głosowania potencjalnych zwolenników Trzaskowskiego. I na odwrót. Nie zmienia to jednak faktu, że pogłębiająca się polaryzacja polityczna społeczeństwa może – mimo wciąż realnego zagrożenia dla zdrowia – sprawić, że 28 czerwca Polacy tłumnie ruszą do urn. Niesieni coraz częściej powtarzanym zwrotem: „mamy dość!”.

Podkast: Czy Trzaskowski ma realną szansę wygrać z Dudą?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną