Zdarzają się wypowiedzi, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Czasami wygłaszają je politycy ze starego demokratycznego „Zachodu”, tego samego, do którego wciąż aspirujemy. Ostatnio szef francuskiej delegacji w Europejskiej Partii Ludowej (której szefuje Donald Tusk) François-Xavier Bellamy stwierdził: „W przypadku Donalda Tuska widać bardzo wyraźnie, że jest on uprzedzony do Fideszu”.
Rządząca na Węgrzech partia Viktora Orbána długo była zawieszona w EPL, w końcu Orbán wycofał swoich europosłów z frakcji Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim. Sam Tusk zresztą długo dawał kolejne szanse swojemu dawnemu przyjacielowi, w wywiadach wypowiadał się o nim oszczędnie, tłumaczył, że nie należy działać gwałtownie, bo polityka wymaga kompromisów. Ale w sumie nie ma to żadnego znaczenia – to nie „uprzedzenia Tuska” zdecydowały o tym, że Fidesz odpływa z chadeckiej frakcji w PE zapewne w kierunku maksymalnie konserwatywnej frakcji, gdzie ulokował się wcześniej bratni PiS.
Za granicą tego, co przyzwoite
Dziwi co innego: to, że francuski polityk z największej formacji europejskiej, mówiąc o partii Orbána, sprowadza rzecz do spraw personalnych, jakichś osobistych niechęci, kwestii charakteru. Tak jakby nie widział, co się dzieje na Węgrzech pod rządami Fideszu – tego, że nie ma tam już niezależnych mediów, bo są wykupione i zlikwidowane przez zaprzyjaźnionych z rządem oligarchów, że wszystkie instytucje kontrolne są w rękach władzy, że nastąpiło kompletne upartyjnienie państwa, przejęcie prywatnego biznesu, a sam Orbán już dawno oficjalnie porzucił system liberalnej demokracji.