Premier Mateusz Morawiecki spełnił swoją obietnicę z początku marca i złożył do Trybunału Julii Przyłębskiej wniosek zmierzający do uznania, że Polska nie musi wykonywać wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE, jeśli uzna je za sprzeczne z konstytucją. Chodzi zwłaszcza o wyrok dotyczący legalności działania neo-KRS.
Czytaj też: Prokuratura Ziobry się nie cofa. Trałowanie w Sądzie Najwyższym
Niewiarygodna i podejrzana
Wypowiedzenie posłuszeństwa TSUE – jeśli zostanie obwieszczone wyrokiem polskiego Trybunału – może być uznane za złamanie traktatu o UE, a konkretnie zasady lojalnej współpracy, zasady pierwszeństwa prawa UE nad ustawami krajowymi i wykładania prawa krajowego w zgodzie z unijnym.
Nie oznacza to faktycznego polexitu, bo nie ma procedury, w ramach której Unia usunęłaby jakieś państwo ze swojego grona. Tak więc stwierdzenie przez Trybunał Julii Przyłębskiej, że Polska nie musi się stosować do wyroków TSUE, oznacza „jedynie”, że stajemy się krajem jeszcze bardziej niewiarygodnym i podejrzanym. W szczególności zaś krajem, w którym lepiej nie robić interesów, bo nie ma gwarancji, że zastosuje się do powszechnie akceptowanych reguł.
Szczególnie niewiarygodna i podejrzana stałaby się Polska w kwestii wydatkowania unijnych funduszy, zważywszy na przyjęty niedawno mechanizm powiązania ich z przestrzeganiem zasad praworządności. Byłoby to rujnujące ze względu na Fundusz Odbudowy i Rozwoju. Tak więc: z Unii by nas nie wyrzucili, co najwyżej wstrzymają dotacje. Drobiazg.
Czytaj też: