Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polski Ład, czyli fałszywe traktory i pieniądze prawdziwe

Wizyta premiera Mateusza Morawieckiego w gospodarstwie rolnym w Staryni, 12 sierpnia 2021 r. Wizyta premiera Mateusza Morawieckiego w gospodarstwie rolnym w Staryni, 12 sierpnia 2021 r. Martyną Niecko / Agencja Gazeta
W ramach propagowania wyborczego konceptu PiS nazwanego Polskim Ładem szef rządu odwiedza wsie i opowiada o pieniądzach ekstra dla rolników. Pojawiły się jednak świadectwa, że wizyty są reżyserowane. Równocześnie samorządowcy oceniają, że plan uderzy po kieszeni także wiejskie gminy.

Lider chłopskiego ruchu AgroUnia Michał Kołodziejczak stwierdził publicznie, że ubiegłotygodniowe spotkania Mateusza Morawieckiego z rolnikami województwa warmińsko-mazurskiego były propagandowymi ustawkami „rodem z PRL”. Nie dopuszczono na nie przedstawicieli AgroUnii, zaś padające pytania były wcześniej przygotowane. Co więcej, na potrzeby wizyty premiera do jednego z gospodarstw sprowadzono specjalnie nowiutkie traktory i kosiarki – tak by rządowi oficjele mogli wystąpić i gardłować za Polskim Ładem z pięknym tłem za plecami. Na dowód AgroUnia pokazała nagranie przedstawiające maszyny rolnicze wjeżdżające do jednego z odwiedzanych gospodarstw. A rolnik z Brzydowa Andrzej Zakrzewski, u którego premier podziwiał – jak to w swoim stylu ujął – „ten sprzęt, ten park maszynowy”, zdradza, że chwalone ciągniki i inne maszyny zostały skądś przywiezione i ustawione w miejsce jego własnych, które na ten czas „schowano”.

Zamiast komentarza – nieco historii.

Czytaj też: Traktory zablokowały drogę. AgroUnia narobi PiS kłopotów

Potiomkinowskie wsie

Grigorij Aleksandrowicz Potiomkin był w Rosji Katarzyny Wielkiej trzecim oficjalnym faworytem cesarzowej. Choć funkcję tę pełnił przez ledwie dwa lata, to w ten sposób osiągnął wpływy szarej eminencji i status najważniejszej po jedynowładczyni osoby w państwie. Do historii przeszedł jednak w efekcie operacji związanej z podróżą, którą jego już była kochanka zapragnęła odbyć po kraju w 1787 r.

Głównym celem objazdu była inspekcja ziem przyłączonych niedawno do Rosji (głównie Krymu). To Potiomkin opracował logistykę wyprawy. Z czasem jednak krążyć zaczęła wieść, że na jego polecenie na trasie, którą miała jechać caryca, na gwałt zaczęto łatać drogi i mosty, chłopi zaś mieli pobielić wapnem brudne ściany chałup, naprawić płoty i sadzić klomby kwiatów. W miejscowościach, w których zatrzymywał się orszak imperatorowej, do sklepów dostarczano ponoć zapasy niedostępnych na co dzień towarów. Wszyscy mieszkańcy mieli być trzeźwi i schludnie ubrani. No i, broń Boże, na nic się nie skarżyć!

Kiedy natomiast Katarzyna przemieszczała się Dnieprem, na brzegach witały ją tłumy poddanych, których spędzano tam z rozkazem głośnego wyrażania radości i wdzięczności. Caryca mogła też oglądać ciągnące wzdłuż rzeki konwoje wozów z ziarnem oraz podziwiać liczne wsie, sprawiające z oddali wrażenie tyleż sielskich, co zasobnych. Miały one dowodzić szybko postępującego zagospodarowywania zdobytych terenów cesarstwa. Rzecz w tym, że w istocie były to jedynie makiety domostw, stawiane wzdłuż Dniepru przez ludzi Potiomkina tuż przed pojawieniem się konwoju monarszych statków.

Wprawdzie znany (m.in. z monumentalnej dwutomowej biografii Józefa Stalina) brytyjski historyk Simon Sebag Montefiore twierdzi, że opowieść ta jest mitem, ale tak czy tak, określenie „wsie potiomkinowskie” przyjęło się jako synonim manipulacji służących propagandzie i celom politycznym.

Czytaj też: Kto zyska, a kto straci na Polskim Ładzie?

Syci w czasach Wielkiego Głodu

Natomiast już na pewno faktem są podobne co do istoty i celu manipulacje w czasie Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 30. ubiegłego wieku – dokonywane w Związku Sowieckim za rządów Stalina właśnie. Propaganda bolszewicka nie ograniczała się wtedy tylko do wychwalania „szczęśliwego życia kołchozowego” oraz zaprzeczania pladze głodu – i ludobójstwu. Otóż władze sowieckie zapraszały delegacje zagranicznych oficjeli i dziennikarzy do odwiedzenia ZSRR i pokazywały im starannie sfingowane sielskie obrazki.

Jak pisze w „Dziejach Najnowszych” (4/2004) Robert Kuśnierz, „największym wysiłkiem i zarazem sukcesem propagandy radzieckiej tego okresu było niewątpliwie umiejętne pokazanie trzykrotnemu premierowi Francji Édouardowi Herriotowi Ukrainy i Północnego Kaukazu – terenów najbardziej dotkniętych głodem”.

Wraz z grupą współpracowników wizytował on Ukrainę przez cały sierpień 1933 r. – lecz widział tylko to, co miał zobaczyć. Spośród wielu przykładów kreowania przez Sowietów na użytek gości rzeczywistości przytoczmy tylko – za pracą Kuśnierza – jeden.

Otóż jak informował swoich przełożonych niemiecki konsul w Kijowie Andor Henke (skądinąd „na podstawie uzyskanych informacji od polskiego kolegi”), „na wzór księcia Potiomkina miejscowe urzędy dołożyły wszelkich starań, aby Herriot i jego towarzysze wynieśli z pobytu w Kijowie jak najlepsze wrażenia. Np. dozorcom domów na ulicach, przez które przechodzili goście, nakazano stać w białych fartuchach, jeśli takich fartuchów nie można było dostać, należało zdobyć kitle lekarskie (tak było np. w domu, w którym mieszkało dwóch współpracowników konsulatu). Innym nakazano po ulicach spacerować z chlebem w ręku. Próba generalna z dozorcami, nosicielami chleba i blokadami milicyjnymi miała miejsce dzień wcześniej. Podjęto także środki, żeby usunąć z kijowskich ulic bardzo widoczne obrazy nędzy (...). W Akademii Nauk pracownicy, którzy władali obcymi językami, na czas odwiedzin musieli wziąć przymusowy urlop. Pozostało tylko kilku zaufanych profesorów do oprowadzenia [gości]. [Po wyjeździe] Herriota zniknął świąteczny wystrój Kijowa. Dozorcy znów noszą swe zniszczone ubrania, a bezdomnych jest tak wielu, jak nigdy dotąd”.

Czytaj też: Na Polskim Ładzie stracą nie tylko ci o dużych dochodach

Gospodarskie wizyty okresu PRL

Przykładów przygotowywania tzw. gospodarskich wizyt kolejnych przywódców partyjnych (różnego zresztą szczebla), funkcjonariuszy rządowych bądź wojskowych w czasach PRL nie trzeba już chyba podawać. Wielu rodaków wciąż może służyć tu za świadków, a zwrot o malowaniu trawników na zielono nie bez powodu zakorzenił się w polszczyźnie.

Żenujący kabaret i pinokiowskie manipulacje

Potiomkinowsko-peerelowski charakter wizyt Mateusza Morawieckiego można by skwitować jako żenujący kabaret. Warto zderzyć je jednak z coraz to częstszymi sygnałami o katastrofalnych skutkach, jakie tak usilnie promowany Polski Ład może mieć dla rodzimych samorządów – i to nie tylko tych wielkomiejskich, ale i wiejskich.

Oto głośne stało się zamieszczone w internecie przez wójta Tarnowa Podgórnego Tadeusza Czajkę pismo z „rachunkiem” na ponad 19 mln zł „wystawionym” właśnie przez Mateusza Morawieckiego mieszkańcom tej gminy. Wedle wyliczeń wójta tyle bowiem stracą oni – i to tylko w przyszłym roku – na wprowadzeniu rządowego planu.

Znamienne też – choćby w kontekście rozmieszczenia elektoratu PiS – że podhalańską wieś Biały Dunajec Polski Ład zakosztuje rocznie 996 tys. zł, a podkarpacką Cisną – 370 tys. zł. Związek Miast Polskich szacuje, że w ciągu dziesięciu lat samorządy stracą na Polskim Ładzie aż 145 mld zł.

PS I odrobina prywaty: prezydent mojego Krakowa prof. Jacek Majchrowski ocenia, że Polski Ład kosztować będzie miasto około pół miliarda złotych rocznie.

Czytaj też: Pisowskie 3D. Dług, danina, drożyzna

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną