Lider chłopskiego ruchu AgroUnia Michał Kołodziejczak stwierdził publicznie, że ubiegłotygodniowe spotkania Mateusza Morawieckiego z rolnikami województwa warmińsko-mazurskiego były propagandowymi ustawkami „rodem z PRL”. Nie dopuszczono na nie przedstawicieli AgroUnii, zaś padające pytania były wcześniej przygotowane. Co więcej, na potrzeby wizyty premiera do jednego z gospodarstw sprowadzono specjalnie nowiutkie traktory i kosiarki – tak by rządowi oficjele mogli wystąpić i gardłować za Polskim Ładem z pięknym tłem za plecami. Na dowód AgroUnia pokazała nagranie przedstawiające maszyny rolnicze wjeżdżające do jednego z odwiedzanych gospodarstw. A rolnik z Brzydowa Andrzej Zakrzewski, u którego premier podziwiał – jak to w swoim stylu ujął – „ten sprzęt, ten park maszynowy”, zdradza, że chwalone ciągniki i inne maszyny zostały skądś przywiezione i ustawione w miejsce jego własnych, które na ten czas „schowano”.
Zamiast komentarza – nieco historii.
Czytaj też: Traktory zablokowały drogę. AgroUnia narobi PiS kłopotów
Potiomkinowskie wsie
Grigorij Aleksandrowicz Potiomkin był w Rosji Katarzyny Wielkiej trzecim oficjalnym faworytem cesarzowej. Choć funkcję tę pełnił przez ledwie dwa lata, to w ten sposób osiągnął wpływy szarej eminencji i status najważniejszej po jedynowładczyni osoby w państwie. Do historii przeszedł jednak w efekcie operacji związanej z podróżą, którą jego już była kochanka zapragnęła odbyć po kraju w 1787 r.
Głównym celem objazdu była inspekcja ziem przyłączonych niedawno do Rosji (głównie Krymu). To Potiomkin opracował logistykę wyprawy. Z czasem jednak krążyć zaczęła wieść, że na jego polecenie na trasie, którą miała jechać caryca, na gwałt zaczęto łatać drogi i mosty, chłopi zaś mieli pobielić wapnem brudne ściany chałup, naprawić płoty i sadzić klomby kwiatów. W miejscowościach, w których zatrzymywał się orszak imperatorowej, do sklepów dostarczano ponoć zapasy niedostępnych na co dzień towarów. Wszyscy mieszkańcy mieli być trzeźwi i schludnie ubrani. No i, broń Boże, na nic się nie skarżyć!
Kiedy natomiast Katarzyna przemieszczała się Dnieprem, na brzegach witały ją tłumy poddanych, których spędzano tam z rozkazem głośnego wyrażania radości i wdzięczności. Caryca mogła też oglądać ciągnące wzdłuż rzeki konwoje wozów z ziarnem oraz podziwiać liczne wsie, sprawiające z oddali wrażenie tyleż sielskich, co zasobnych. Miały one dowodzić szybko postępującego zagospodarowywania zdobytych terenów cesarstwa. Rzecz w tym, że w istocie były to jedynie makiety domostw, stawiane wzdłuż Dniepru przez ludzi Potiomkina tuż przed pojawieniem się konwoju monarszych statków.
Wprawdzie znany (m.in. z monumentalnej dwutomowej biografii Józefa Stalina) brytyjski historyk Simon Sebag Montefiore twierdzi, że opowieść ta jest mitem, ale tak czy tak, określenie „wsie potiomkinowskie” przyjęło się jako synonim manipulacji służących propagandzie i celom politycznym.
Czytaj też: Kto zyska, a kto straci na Polskim Ładzie?
Syci w czasach Wielkiego Głodu
Natomiast już na pewno faktem są podobne co do istoty i celu manipulacje w czasie Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 30. ubiegłego wieku – dokonywane w Związku Sowieckim za rządów Stalina właśnie. Propaganda bolszewicka nie ograniczała się wtedy tylko do wychwalania „szczęśliwego życia kołchozowego” oraz zaprzeczania pladze głodu – i ludobójstwu. Otóż władze sowieckie zapraszały delegacje zagranicznych oficjeli i dziennikarzy do odwiedzenia ZSRR i pokazywały im starannie sfingowane sielskie obrazki.
Jak pisze w „Dziejach Najnowszych” (4/2004) Robert Kuśnierz, „największym wysiłkiem i zarazem sukcesem propagandy radzieckiej tego okresu było niewątpliwie umiejętne pokazanie trzykrotnemu premierowi Francji Édouardowi Herriotowi Ukrainy i Północnego Kaukazu – terenów najbardziej dotkniętych głodem”.
Wraz z grupą współpracowników wizytował on Ukrainę przez cały sierpień 1933 r. – lecz widział tylko to, co miał zobaczyć. Spośród wielu przykładów kreowania przez Sowietów na użytek gości rzeczywistości przytoczmy tylko – za pracą Kuśnierza – jeden.
Otóż jak informował swoich przełożonych niemiecki konsul w Kijowie Andor Henke (skądinąd „na podstawie uzyskanych informacji od polskiego kolegi”), „na wzór księcia Potiomkina miejscowe urzędy dołożyły wszelkich starań, aby Herriot i jego towarzysze wynieśli z pobytu w Kijowie jak najlepsze wrażenia. Np. dozorcom domów na ulicach, przez które przechodzili goście, nakazano stać w białych fartuchach, jeśli takich fartuchów nie można było dostać, należało zdobyć kitle lekarskie (tak było np. w domu, w którym mieszkało dwóch współpracowników konsulatu). Innym nakazano po ulicach spacerować z chlebem w ręku. Próba generalna z dozorcami, nosicielami chleba i blokadami milicyjnymi miała miejsce dzień wcześniej. Podjęto także środki, żeby usunąć z kijowskich ulic bardzo widoczne obrazy nędzy (...). W Akademii Nauk pracownicy, którzy władali obcymi językami, na czas odwiedzin musieli wziąć przymusowy urlop. Pozostało tylko kilku zaufanych profesorów do oprowadzenia [gości]. [Po wyjeździe] Herriota zniknął świąteczny wystrój Kijowa. Dozorcy znów noszą swe zniszczone ubrania, a bezdomnych jest tak wielu, jak nigdy dotąd”.
Czytaj też: Na Polskim Ładzie stracą nie tylko ci o dużych dochodach
Gospodarskie wizyty okresu PRL
Przykładów przygotowywania tzw. gospodarskich wizyt kolejnych przywódców partyjnych (różnego zresztą szczebla), funkcjonariuszy rządowych bądź wojskowych w czasach PRL nie trzeba już chyba podawać. Wielu rodaków wciąż może służyć tu za świadków, a zwrot o malowaniu trawników na zielono nie bez powodu zakorzenił się w polszczyźnie.
Żenujący kabaret i pinokiowskie manipulacje
Potiomkinowsko-peerelowski charakter wizyt Mateusza Morawieckiego można by skwitować jako żenujący kabaret. Warto zderzyć je jednak z coraz to częstszymi sygnałami o katastrofalnych skutkach, jakie tak usilnie promowany Polski Ład może mieć dla rodzimych samorządów – i to nie tylko tych wielkomiejskich, ale i wiejskich.
Oto głośne stało się zamieszczone w internecie przez wójta Tarnowa Podgórnego Tadeusza Czajkę pismo z „rachunkiem” na ponad 19 mln zł „wystawionym” właśnie przez Mateusza Morawieckiego mieszkańcom tej gminy. Wedle wyliczeń wójta tyle bowiem stracą oni – i to tylko w przyszłym roku – na wprowadzeniu rządowego planu.
Znamienne też – choćby w kontekście rozmieszczenia elektoratu PiS – że podhalańską wieś Biały Dunajec Polski Ład zakosztuje rocznie 996 tys. zł, a podkarpacką Cisną – 370 tys. zł. Związek Miast Polskich szacuje, że w ciągu dziesięciu lat samorządy stracą na Polskim Ładzie aż 145 mld zł.
PS I odrobina prywaty: prezydent mojego Krakowa prof. Jacek Majchrowski ocenia, że Polski Ład kosztować będzie miasto około pół miliarda złotych rocznie.
Czytaj też: Pisowskie 3D. Dług, danina, drożyzna