Polska na pierwszej linii starcia z Rosją. Czy jeszcze jesteśmy bezpieczni?
Polska na pierwszej linii starcia z Rosją. Czy wciąż jesteśmy bezpieczni?
Wiadomość z ostatnich chwil: według Amerykanów Moskwa właśnie kolejny raz przetestowała startujący z Ziemi pocisk do zestrzeliwania satelitów. Przetestowała co prawda na własnym sputniku, ale ze skutkami groźnymi dla innych użytkowników formalnie nienależącej do nikogo przestrzeni orbitalnej. Fakt, że pod oświadczeniem USA podpisał się sam sekretarz stanu Antony Blinken, świadczy o najwyższym poziomie zaniepokojenia, wykraczającym poza kwestie czysto militarne.
Żadnego zaskoczenia: Władimir Putin raczej nie przejmuje się bałaganem, który powoduje. Właśnie pokazał, że naciśnięciem guzika jest zdolny wywołać go także w kosmicznej skali. Amerykanie zapowiedzieli odpowiedź. Kosmiczna konfrontacja pojawiła się jako opcja na stole. Obok innych jej elementów, takich jak kryzys na granicy Polski z Białorusią.
Czytaj też: Kryzys na granicy. Czekają nas miesiące konfrontacji
Kryzys na polskiej granicy, czyli Putin kontra Zachód
„Rosja traktuje globalny porządek strategiczny jako obszar nieustannej walki i w tym celu używa wszelkich instrumentów narodowej potęgi” – ocenił odchodzący za kilka tygodni szef sztabu obronnego Zjednoczonego Królestwa gen. Nick Carter. Z jego pożegnalnych telewizyjnych wywiadów na nagłówki trafiły słowa, że Wielka Brytania musi być gotowa na ewentualność wojny z Rosją w Europie. Mniej uwagi przyciągnęło tłumaczenie, że w opinii tego generała Rosja tak naprawdę wojny nie chce, ale nie zrezygnuje z testowania i nękania Zachodu, gdzie i jak tylko może. Jego zdaniem destabilizacja i dezinformacja łączą się w tej taktyce z odwracaniem uwagi od rzeczywistych celów i naprawdę szkodliwych działań.
Co także ciekawe, w jego opinii gromadzenie wojsk u granic Ukrainy i aktywne zaangażowanie w pomoc reżimowi Aleksandra Łukaszenki są właśnie taką zmyłką. Czy to przygotowania do realnej wojny? Carter tak nie sądzi. Czy mogą przynieść wybuch konfliktu przez przypadek? Bardzo możliwe.
W tej sytuacji brytyjscy komandosi z wojsk spadochronowych oraz specjalsi z legendarnego SAS zostali postawieni w stan wysokiej gotowości. Mają być dostępni w ciągu kilku godzin, gdyby napięcie wywołało iskrę, np. na Ukrainie.
Ale możliwe, że to też swego rodzaju zmyłka. Kontrolowany przeciek do tabloidowych mediów może być sygnałem w strategicznej komunikacji – uważajcie, bo czuwamy i nie damy się zaskoczyć, tak jak kilka lat temu z Krymem. Gdy brytyjskie gazety wspominają wojnę, na Morzu Czarnym kolejny raz w tym roku ćwiczą amerykańskie i ukraińskie okręty. W reakcji Putin opowiada o nieplanowanych manewrach NATO, choć udział w nich amerykańskiego okrętu dowodzenia 6. Floty z Neapolu nie mógł zdarzyć się bez zapowiedzi i przygotowań. Więc to też komunikat, tyle że skierowany do własnej publiczności, mający potwierdzać tezę Kremla o agresywnych działaniach Zachodu, otaczaniu Rosji i militarnej aneksji Ukrainy. Bez słowa wytłumaczenia na północ i południe od Donbasu – w rejonie Woroneża i Rostowa nad Donem – Rosja gromadzi olbrzymie siły. W każdym rejonie zgrupowania już teraz gotowe do działania są armijne grupy uderzeniowe, każda złożona z kilku dywizji i brygad. W odróżnieniu od sytuacji z wiosny Rosja nie wspomina już, że to ćwiczenia. Kijów przewiduje, że rosyjski potencjał osiągnął poziom, w którym atak staje się wykonalny w każdej chwili.
Amerykanie ostrzegają przed tym sojuszników w Europie, NATO wysyła rytualny komunikat: wzywamy Rosję do przejrzystości działań u granic Ukrainy. Do Moskwy dzwonią Merkel i Macron, oboje mają do Putina też inne sprawy, ale Ukraina i Białoruś miały zdominować rekordowo długie konwersacje. Nieoczekiwanie francuski prezydent miał zapowiedzieć obronę integralności terytorialnej Ukrainy. Niemiecka kanclerz nie pochwaliła się, czy i jak naciskała Moskwę. Choć w Polsce na razie dominują obawy, że przez rozmowy z Putinem i Łukaszenką omija Warszawę i może dogaduje jakiś „deal” ponad głowami Warszawy, umiędzynarodowienie kryzysu stało się faktem, a Zachód dostrzegł, że to nie odosobniony kryzys, a element zorganizowanej kampanii wschodniego bloku polityczno-militarnego. Trudno się dziwić, że skoro to zauważył, to przystąpił do działania metodami, jakie preferuje – dyplomacją liderów, którzy z rosyjskim satrapą i jego białoruskim wasalem mieli przez ostatnie lata najwięcej do czynienia. Celem oczywiście jest uniknięcie gorącej wojny, a więc kompromis.
Czytaj też: Czy Polska może zatrzymać Łukaszenkę?
Żyliśmy w poczuciu bezpieczeństwa. Skończyło się?
Front konfrontacji Rosji z Zachodem jest dziś dłuższy i bardziej skomplikowany niż w czasie zimnej wojny: sięga od Arktyki po Bliski Wschód, od głębin oceanów po orbitę okołoziemską. Objął domeny nowe, niemające granic: cyberprzestrzeń i globalny obieg informacji, w których bój toczy się 24 godziny na dobę, a ciosy wymieniane są z prędkością światła. Choć od lat mówiliśmy o sobie, że jesteśmy krajem granicznym, a nawet frontowym, w miarę neutralnie usposobiona Białoruś zapewniała jakiegoś rodzaju bufor przed bezpośrednią rosyjską agresją. Dlatego przez te lata bardziej baliśmy się zmilitarzyowanej eksklawy w Obwodzie Kaliningradzkim: najeżonej uzbrojeniem i odciętej od reszty Rosji, ale dobrze rozpoznanej przez NATO i narażonej na zmasowany odwet.
Zajęcie przez Rosję Krymu i atak na wschodnią Ukrainę wymusił na obronnym sojuszu Zachodu wzmocnienie również u nas, ale dla statystycznego Polaka był odległą wojną. Front był gorący, ale daleki, tysiąc kilometrów od naszych granic, a rozmieszczenie wojsk USA i kontyngentów NATO dawało poczucie bezpieczeństwa. Mimo że dla wojskowych sprawa faktycznej podległości Białorusi i swobody działania rosyjskich sił zbrojnych na jej terytorium nie podlegała wątpliwości, dopiero wydarzenia ostatnich tygodni pokazały wszystkim, że to białoruski odcinek naszej wschodniej granicy jest najbardziej niebezpieczny. Stał się częścią rozciągniętego frontu walki Rosji z Zachodem i to tym, na którym prowadzone są aktualnie bardzo aktywne działania zaczepne.
Gdy piszę ten tekst, przy przejściu granicznym w Kuźnicy słychać strzały – to odgłos granatów hukowych używanych do odpierania ataku dokonywanego przy użyciu kamieni, gałęzi i gruzu. W tej samej chwili być może któryś zachodni satelita został uszkodzony przez kosmiczny gruz po rosyjskim teście. To skutki walki na tym samym froncie.
Czytaj też: Czy polski patrol natknął się na specnaz?