Trwa ciuciubabka z TSUE. Władza PiS uważa, że sprytnie obchodzi zabezpieczenie europejskiego trybunału zawieszające działania stworzonej przez siebie Izby Dyscyplinarnej wobec sędziów. To, co robi, przypomina więc dawną grę producentów i handlarzy dopalaczami: co chwila wprowadzali do obiegu nowe substancje, których nie zdążono zakazać rozporządzeniem.
Czytaj też: Nadciąga zmęczenie taką Polską w Unii
Wojna prezesów w Sądzie Najwyższym
Posiedzenie Izby Dyscyplinarnej w sprawie odsunięcia sędziego Rutkiewicza miało się obyć tajnie, obrońców nie zawiadomiono. Zrobił to – na 20 min. przed posiedzeniem – dziennikarz OKO.press Mariusz Jałoszewski, który wyśledził informację, jaka nagle pojawiła się na elektronicznej wokandzie. Taka nowa moda w Izbie Dyscyplinarnej: żeby wywieszać informację o posiedzeniu w ostatniej chwili lub nawet po rozpoczęciu posiedzenia – jak było w sprawach sędziego Macieja Ferka i Piotra Gąciarka.
Ten obyczaj: niezawiadamianie i procedowanie bez zainteresowanego i jego obrońcy, w sposób oczywisty narusza równość broni w postepowaniu sądowym. Bo pełniący w tym postępowaniu rolę prokuratora Rzecznik Dyscyplinarny jest zawiadamiany. A sędzia tylko, jeżeli sąd dyscyplinarny „uzna to za celowe”. Izba Dyscyplinarna twórczo rozwinęła ten przepis: nie tylko nie zawiadamia sędziego, ale jeszcze ujawnia posiedzenie na wokandzie w ostatniej chwili.