Bruksela właśnie potrąciła Polsce 45 mln euro z 68 mln kary za niepodporządkowanie się decyzji TSUE w sprawie kopalni Turów oraz 69 ze 161 mln kary za Izbę Dyscyplinarną. Ta druga cały czas zresztą rośnie – o milion euro dziennie.
Czytaj też: Złudne nadzieje PiS. Europa nie odpuści Polsce praworządności
Morawiecki zapowiada. I tyle
Sprawa Turowa została 4 lutego wykreślona z rejestru TSUE po oficjalnej informacji Pragi o ugodzie z Warszawą. „Uważam, że niezależnie od tego, jakie są zapisy w regulaminie TSUE, my z całą pewnością będziemy odwoływać się od tego i apelować nie tylko do zdrowego rozsądku” – mówił premier Mateusz Morawiecki, zapowiadając walkę o anulowanie kar. Rzecznik rządu Piotr Müller precyzował, że „Polska skorzysta z możliwych środków prawnych”.
I co? Nawet jeśli uznać wezwania Komisji do zapłaty za „decyzje” zaskarżalne, to od początku lutego w przypadku większości z nich minął dozwolony dwumiesięczny termin na złożenie wniosków o unieważnienie kar. Do TSUE tymczasem (jego „pierwszej instancji” – Sądu UE) do teraz nie wpłynęły żadne polskie skargi. Nie mamy też od rządu odpowiedzi, dlaczego tak jest. Dlatego Bruksela kontynuuje ściąganie rat kary za Turów.
Polscy urzędnicy w lutym przekonywali, że skoro z Turowem chodziło o środek zabezpieczający wyrok, który już w ogóle nie zapadnie w TSUE, to wszystko powinno być uznane za nieaktualne. Prawnicy KE odpowiadali, że grzywna była w istocie karą za lekceważenie decyzji trybunału, czyli niezawieszenie wydobycia w kopalni.