Łącka śliwowica jest jednym z moich ulubionych trunków, bo, zgodnie z pieśnią, „daje krzepę, krasi lica nasza łącka śliwowica”, oczywiście o ile ma swoje wymagane procenty, tj. ok. 60 proc. lub więcej. Producenci tego szlachetnego trunku zapewne w najśmielszych myślach nie przypuszczali, że zyska on fundamentalne znaczenie polityczne w przedsięwzięciach obozu tzw. dobrej zmiany. Oto p. Zbyszek (pardon za poufałość) zaproponował Handlarzowi Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym zakład dotyczący treści Krajowego Planu Odbudowy (KPO).
Oto jego szczegóły: „Pan premier wyraził inne zdanie, dlatego mam propozycję w konwencji honorowej do pana premiera, by zechciał przyjąć zakład. A stawką tego zakładu niech będzie polski dobry alkohol, znakomity, śliwowica łącka. Promujmy nasze produkty krajowe. Jeśli okaże się, że pan premier wskaże miejsce, w którym rząd zgodził się na opodatkowywanie polskich samochodów z silnikiem diesla czy benzynowym w dokumencie przyjętym przez rząd, jestem gotów prosto z pięknego Łącka położonego nad Dunajcem postawić panu premierowi śliwowicę, i oczywiście przeprosić za błąd, jeśli czegoś nie jestem w stanie dostrzec. Ale gdyby okazało się, że pan premier nie ma racji, to też jestem gotów wypić za błędy, ale tym razem nie swoje, i porozmawiać, co z tym dalej zrobić”.
Rzecz dotyczy jednego z tzw. kamieni milowych w drodze do uzyskania kasy z Brukseli w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Pan Zbyszek (pardon, jw.) utrzymuje, że w znanej mu wersji dokumentu przyjętego przez rząd nie ma mowy o podatku od samochodów z silnikiem dieslowym lub benzynowym, natomiast p. Morawiecki przekonuje, że taka danina jest. Zgodnie z cytatem zakład polega na tym, że jak pan premier wskaże stosowny fragment przeczący słowom pana ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, to ten drugi postawi flaszkę, natomiast jeśli słuszność jest po stronie pierwszego, to p. Ziobro też jest gotów napić się z p. Morawieckim i pogwarzyć o błędach rządu i sposobach ich naprawy (tyle chyba znaczy zwrot „porozmawiać, co z tym dalej zrobić”).
Czytaj też: Ujeżdżanie Unii, gry z Brukselą. PiS trzyma w ręku złoty róg
Zakład Ziobry. Kto wygra i kto stawia flaszkę
Od zakładów o coś wymaga się rzetelności. Zakład o pewną stawkę jest rzetelny, jeśli każdy z zakładających się może wygrać lub przegrać. Szansa wygranej w totka jest niewielka, ale to, że stawiający na pewne liczby wygra szóstkę, nie jest wykluczone. W 1976 r. odbyły się w Katowicach mistrzostwa świata w hokeju na lodzie. Na inaugurację grały reprezentacje Polski i ZSRR. Mało kto stawiał na polskich hokeistów – TVP uznała, że nie ma sensu pokazywać meczu na żywo, i zdecydowała się na retransmisję, bo wynik wydawał się przesądzony.
Pamiętam początek relacji Jana Ciszewskiego, który bardzo podnieconym głosem powiedział: „Po oficjalnej inauguracji mistrzostw zaczęły się niesamowite emocje”. O co chodzi, pomyślałem, czyżby Polacy przegrali, powiedzmy, 3:5, a nie 1:10? Okazało się, że nasi zwyciężyli 6:4 i wynik ten uchodzi do dzisiaj za wielce sensacyjny. Wtedy nie było bukmacherów i zakładów w sensie dzisiejszym, więc nie można było obstawiać tak jak obecnie. Być może były jakieś zakłady prywatne, a jeśli komuś przyszedł do głowy szaleńczy pomysł, że polscy „lodziarze” wygrają z głównym faworytem mistrzostw, mógł sporo zarobić. W końcu wygrała Czechosłowacja (też niespodzianka, chociaż niewielka), a Polska mimo wielkiego sukcesu na początku spadła do grupy B. To, że zawody sportowe są pasjonujące, wypływa m.in. z faktu, że chociaż są faworyci, czasem tzw. murowani, to są też nieoczekiwane wyniki. Generalizując: zakład jest zawsze pewną grą, rzetelną, o ile żaden z graczy nie dysponuje strategią dyktatorską, tj. zapewniającą wygraną niezależnie od ruchów przeciwnika.
Zakład zaproponowany przez p. Zbyszka (pardon, jw.) może nie jest z góry nierzetelny, ale na pewno podejrzany. Przypuśćmy, że X i Y zakładają się o pół litra gorzałki (niekoniecznie łąckiej) w taki sposób, że jeśli X wygra, to Y stawia, jeśli Y wygra, to X stawia, ale obaj solidarnie wypijają flaszkę niezależnie od tego, kto wygra. Propozycja p. Zbyszka (pardon, jw.) nie jest w pełni transparentna. Zapowiada, że postawi trunek, o ile przegra, ale sprawa wspólnej wypitki nie jest jasna w tym wypadku.
Czytaj też: Kaczyński odchodzi. Ziobro triumfuje, Morawiecki osłabiony
Premier Morawiecki jednak woli piwo
Być może p. Ziobro byłby tak strapiony swoją porażką, że nawet kielich łąckiej nie byłby w stanie ukoić jego smutku. Niemniej pojawia się furtka dla wspólnego biesiadowania, bo czytamy: „też jestem gotów z panem premierem wypić za błędy, ale tym razem nie swoje”. To jednak rodzi pytanie, co jest właściwie przedmiotem zakładu: czy ma nim być treść dokumentu przyjętego przez rząd, czy, jak można się domyślać, błędy wypływające z podatku od silników. Wszelako o ile p. Zbyszek (pardon, jw.) wygra, to znaczy, że rząd nie zobowiązał się do wprowadzenia rzeczonego podatku, a skoro tak, to chyba o żadnych błędach z tym związanych nie ma co mówić.
Pan Ozdoba, wiceminister klimatu z ramienia Solidarnej Polski, umysł prawdziwie wszechstronny, zawyrokował: „Niestety pan Waldemar Buda wynegocjował opłatę rejestracyjną i emisyjną. To nie znajdowało się w KPO 30 kwietnia 2021 r., gdy podejmowano decyzje na Radzie Ministrów. Zakład jest niewątpliwie wygrany przez ministra Zbigniewa Ziobrę, bo tego zapisu faktycznie nie było. Ja także wnikliwie analizowałem KPO. [Mam nadzieję, że w rządzie] ktoś pójdzie po rozum do głowy i to zmieni”.
Chociaż wnikliwość p. Ozdoby jest niepodważalna, jego konkluzja jest zdecydowanie przedwczesna, ponieważ zakład skutkuje wygraną lub przegraną jednej ze stron, o ile zostanie przyjęty przez nie wszystkie (w tym wypadku dwie). Nic nie wiadomo, jakoby p. Morawiecki zgodził się uczestniczyć w hazardzie zaproponowanym przez p. Ziobrę. Ba, p. Müller, rzecznik rządu, a więc osobistość znająca się na trunkowych preferencjach swojego pryncypała (lub urzędowo zobowiązana do takowego znawstwa), oświadczył, że pan premier woli piwo, z czego wielu komentatorów wyprowadziło wniosek, że proponowany zakład nie dojdzie do skutku, czyli, mówiąc kolokwialnie, p. Zbyszek (pardon, jw.) nie wypije pół litra (w takich nominałach jest sprzedawana przedmiotowa gorzałka) łąckiej z Handlarzem Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym. Może szkoda, bo wiem z własnego doświadczenia, że śliwowica pędzona w okolicach Łącka znakomicie ułatwia pójście po rozum do głowy.
Czytaj też: Kraje UE poparły polski KPO. Z jednym wyjątkiem
O co się kłócą Solidarna Polska i PiS
Żarty jednak na bok. Wedle prognoz specjalistów nie jest wykluczone, że Polska za sto lat będzie jednym wielkim stepem. Warunkiem uniknięcia tej niezbyt miłej perspektywy jest skuteczne zapobieżenie ociepleniu klimatu. Eliminacja silników spalinowych i dieslowych jest jednym ze sposobów przeciwdziałania niekorzystnym zmianom klimatycznym. Nie bardzo też wiadomo, o co dobrozmieńcy się kłócą. Solidarna Polska jest przeciwko podatkowi od silników.
Pan Terlecki, stojący bliżej p. Morawieckiego niż p. Ziobro, wskazuje: „Opozycja wiele nakłamała, twierdząc np., że będzie podatek dla samochodów spalinowych”, i zapewnia: „Na nic takiego się nie zgodzimy”, a p. Müller, z obowiązku tuba szefa rządu, obwieszcza: „Nie planujemy podwyższać opłat rejestracyjnych dla aut spalinowych; chcemy obniżać opłaty i tworzyć zachęty dla samochodów niskoemisyjnych i elektrycznych. (...) Chcemy w inny sposób zbudować ten system: dawać większe ulgi na rzecz samochodów elektrycznych, niskoemisyjnych. (...) Chcemy szukać rozwiązań, które by zachęcały do kupowania samochodów elektrycznych, (...) pewnych przywilejów, które mogłyby być związane z posiadaniem auta elektrycznego”.
Problem w tym, że aut elektrycznych w Polsce ciągle mało, ich ceny są zawrotne dla przeciętnego obywatela, a prognozy nie są specjalnie optymistyczne, chyba że dla spółkowiczów skarbowych. W 2035 r. „elektryki” będą stanowiły 99,9 proc. zarejestrowanych samochodów w Holandii i Norwegii, a w Polsce „aż” 6,72 proc., co ulokuje nas na 25. miejscu w Europie. A p. Morawiecki obiecywał, że do 2025 r. będzie w Polsce milion aut „na wtyczkę” (na razie jest ich niespełna 50 tys.).
To kolejny przykład, by użyć sformułowania z zeszłotygodniowego felietonu, sukcesu za sukcesem poganianego kłamstwem. Widać wyraźnie, że dobrozmieńcy zamiast efektywnie wprowadzać regulacje proklimatyczne, mataczą danymi obietnicami, nieodmiennie mamiąc potencjalnych wyborców. Ostatecznie zawsze jest taki argument jak w następujących słowach p. Terleckiego: „Zapewniam, że jesteśmy bardzo przywiązani do suwerenności i nie ustąpimy w żadnej sprawie, która miałaby rzeczywiście ograniczyć naszą polską wolność”. Dobrozmienny lud kupi to z radością, nawet bez łąckiej, i nawet nie zauważy wycinki lasów, także walnie przyczyniającej się do ustepowienia kraju nad Odrą i Wisłą. Niech p. Ozdoba, minister od klimatu, solidnie pociągnie łyk łąckiej i zaśpiewa: „Hej sokoły, omijajcie góry, lasy, doły. Dzwoń, dzwoń, dzwoń, dzwoneczku mój stepowy, dzwoń, dzwoń, dzwoń”, bo być może niedługo będzie już tylko stepowy dzwoneczek.
Czytaj też: Czy Parlament Europejski wykolei elektryfikację aut w Unii?
Dlaczego nas nie ma w Kijowie
Zwykle powiada się, że logika ułatwia marsz po rozum do głowy. Pan Morawiecki opowiada: „Gdy pojechaliśmy jako pierwsi do ostrzeliwanego Kijowa – mówili, że niepotrzebnie. Gdy przeprowadziliśmy konsultacje międzyrządowe – mówili, że bez sensu. Gdy trzy miesiące po naszej wizycie pojechali inni – pytają, dlaczego nas nie ma. Nasza kochana opozycja znów przegrała w walce z logiką”.
Skoro p. Mateusz tak mówi, to chyba wolno przyjąć, że sam wygrał w walce z logiką, ewentualnie przy pomocy logiki. Kulisy sukcesu Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym są takie, że z fałszu wynika wszystko. Otóż wprawdzie ten i ów z opozycji twierdził, że połączone siły premiera i wicepremiera ds. bezpieczeństwa udały się do Kijowa w marcu 2022 r. przede wszystkim z powodów wizerunkowych, to jednak dość powszechna opinia polityków opozycyjnych była zgoła inna. Dobrze wyraził to p. Komorowski w słowach: „Ta wizyta na pewno będzie istotna z punktu widzenia podtrzymania woli oporu Ukrainy i także z punktu widzenia umocnienia przekonania, że świat zachodni, Unia Europejska są po stronie Ukrainy”.
Tak więc p. Morawiecki serwuje nieprawdę, czyli fałsz, a mówiąc dosadnie, zwyczajnie kłamie, ale to kwalifikacja etyczna, nie semantyczna. Z logicznego punktu widzenia, mając fałszywą przesłankę, można z niej wyprowadzić dowolne zdanie. Ktoś może jednak zauważyć, że takie użycie prawidła, że z fałszu wynika wszystko, jest gwałtem na logice. Wszelako, korzystając z celnej uwagi Leca, „zgwałcić logikę mógł tylko ten, co ją posiadł”. Przy całym uznaniu dla spekulacyjno-obligacyjnych talentów bankstera Morawieckiego trudno się zgodzić, że posiadł logikę, a skoro tak, nie mógł jej zgwałcić. Cóż można w tej sytuacji doradzić p. Mateuszowi?
Może jednak powinien przyjąć zakład proponowany mu przez p. Zbyszka (pardon, jw.), zastrzec, że flaszka zostanie skonsumowana niezależnie od tego, czy ma być podatek od silników, wypić ćwiartkę szlachetnej łąckiej, a niewykluczone, że ten czyn ułatwi drogę po rozum. Rzeczona gorzałka miała niezłe skutki nie tylko w moim przypadku. Władze PRL, być może pod wpływem upojenia tym trunkiem, ogłosiły Nowy Sącz i okolice specjalną strefą ekonomiczną, co umożliwiło legalną produkcję łąckiej niejako poza państwowym monopolem spirytusowym. Może konsumpcja śliwowicy przez p. Morawieckiego, nawet w towarzystwie p. Ziobry, przyniesie jakieś pozytywne skutki gospodarcze, bo na razie notujemy same wpadki, jak owe milion „elektryków”, elektrownia w Ostrołęce czy obfitość tanich mieszkań. A nuż łącka pomoże.
Czytaj też: Wielka trójka UE w Kijowie, ale bez Dudy
Suski, Morawiecki. Komu Unia uwierzy?
Pan Suski znowu zabłysnął, niemal tak samo jak wtedy, gdy spekulował na temat carycy, a może nawet lepiej. Rzekł był: „Ja nie muszę akceptować wszystkiego, co akceptuje rząd. To jest bezczelność. Swego czasu Stalin pisał nam konstytucję, teraz Bruksela próbuje nam pisać regulamin Sejmu, Senatu, Rady Ministrów. Zachowują się jak Stalin. Jesteśmy w Unii, ale wydaje mi się, że na niby, bo Unia nas nie traktuje poważnie. Próbują nam wejść na głowę. Ten aneks Unia może sobie powiesić w bibliotece jako pamiątkę swojej bezczelności. Zgodziliśmy się na likwidację Izby Dyscyplinarnej, na taki aneks się nie godziliśmy. TSUE i te wszystkie różne organa chcą po prostu zlikwidować państwo polskie. Wspieram rząd w walce z Unią, która chce zlikwidować państwo polskie”.
Pan Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych, moderował zacytowane słowa: „Ja bym tego nie powiedział. Ja używam innego języka. Ale ja to rozumiem. To występuje nie tylko w Polsce, ale też w innych państwach. Dyskurs polityczny rządzi się innymi regułami”. Po tym wstępie wyjaśnił, co poeta miał na myśli: „Powtórzę innym językiem to, co powiedział pan Suski. Unia dzisiaj źle funkcjonuje, Unia jest w kryzysie. Decydowały o tym takie kwestie jak wystąpienie Zjednoczonego Królestwa, a także niepowstrzymanie tej agresji na Wschodzie. Przez działania Unii Europejskiej, takie jak Nord Stream 1, Nord Stream 2, współpraca z Rosją, doszło do tej wielkiej tragedii. Musimy zdefiniować sytuację, znaleźć odpowiedzialnego, którym tutaj jest także Unia Europejska, po to, żebyśmy znaleźli właściwą reakcję i naprawę Unii Europejskiej”.
Deklaracja p. Czaputowicza wyrażona słowami: „Ja bym tego nie powiedział. Ja używam innego języka. Ale ja to rozumiem”, jest świadectwem jego niezwykłej dobroduszności, ale trudno dopatrzyć się w jego translacji tego, co „Caryca” wydalił z siebie przy pomocy słów. I pytanie, komu instancje europejskie wierzą, czy kompromisowym słowom p. Czaputowicza, czy radykalnym okrzykom p. Suskiego, czy mataczeniu p. Morawieckiego, p. Ziobry i p. Ozdoby.
Sprawa jest poważna, bo ciągle ważą się pieniądze europejskie. Wedle wyliczeń straciliśmy już bezpowrotnie 5 mld euro (nie dostaliśmy zaliczki). Dobrozmieńcy odtrąbili sukces, gdyż UE (tj. ministrowie finansów krajów członkowskich) zaakceptowała KPO. Pani Zalewska, europosłanka, dawniej główna administratorka edukacji (nie zyskała nadmiernego uznania w tej roli, aczkolwiek, co trzeba przyznać, nikt nie spodziewał się, że po niej nastanie p. Czarnek), ustaliła, że skoro akceptację mamy za sobą, to kasa powinna płynąć szerokim strumieniem. Nic podobnego, bo wypłata podlega regule „pieniądze za praworządność”, a KE zastrzegła sobie prawo do oceny tego, czy ten warunek został przez Polskę spełniony. Pani Zalewska wyprowadziła wniosek o powinności ze stwierdzenia, jak jest. Paralogizm być może (chociaż nie na pewno w przypadku przeciętnego dobrozmieńca) do uniknięcia po łyczku łąckiej.
Czytaj też: 1 milion euro kary dziennie. Będziemy płacić ją dalej?