Pan Bąkiewicz grzmiał na Marszu Powstania Warszawskiego: „Oni walczyli nie o te wszystkie rewolucyjne hasła, które się dziś pojawiają. Nie o hasła wyimaginowanej równości. (...) Niech nikt nam nie wmawia, że walczyliśmy tutaj jako Polacy z nazistami o rewolucyjną równość, którą się nam proponuje. Dziś jest wielu małych ludzi, którzy chcą niszczyć ideę niepodległego i suwerennego państwa polskiego. (...) Celem marszu jest oddanie czci zamordowanym powstańcom i cywilom. Powinniśmy być godni ich idei. Mam jeden ważny postulat, który powinien dotyczyć nas wszystkich – z prawej i lewej strony. Tych, którzy chcą Polski suwerennej i niepodległej. To postulat patriotyzmu. Odrodzenia patriotyzmu, który pobudzi ducha narodowego i zbuduje naród, który jest wspólnotą. Nie naród, w którym każdy Polak Polakowi wilkiem, ale gdzie Polak Polakowi przyjacielem”.
Bardzo zafrapowało mnie wmawianie, o którym prawił p. Bąkiewicz. Zgodnie ze Słownikiem języka polskiego wmawiać (synonimy: wciskać kit, ciemnotę) to tyle co skłaniać kogoś do uwierzenia w to, co mu się mówi; skłaniać kogoś do przyznania się do tego, co mu się przypisuje. Otóż z fundamentalnych powodów ontologiczno-egzystencjalnych trudno mi sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby skłaniać p. Bąkiewicza do uwierzenia, że walczył tutaj (jak można się domyślić, miało to miejsce w Warszawie w 1944 r.) o coś z nazistami, ba, nawet że wtedy walczył z kimkolwiek o cokolwiek.
Mimo że nie uważam p. Bąkiewicza za nadmiernie mocno stąpającego po rzeczywistości, nie przypuszczam, że sam sobie wmawia, jakoby walczył z nazistami w powstaniu. Ciekawe, że ten samozwańczy trybun wzywa do oddania czci tylko zamordowanym powstańcom i cywilom, a pomija tych, którzy przeżyli, a przede wszystkim powstańców, którzy jeszcze żyją.