Model do sklejenia
Zjednoczyć się czy nie? Spór opozycyjnej czwórki zbacza w niebezpieczne rejony
Od jakiegoś czasu nic nie dzieli opozycji bardziej niż spór o to, czy i jak powinna się zjednoczyć na wybory. Chyba więc dobrze, że proces jednoczenia na razie utknął w martwym punkcie, gdyż jego celowe kontynuowanie mogłoby co najwyżej pogłębić ogólny stan niezgody. Po miesiącach gorących polemik sprawa nabrała rangi zgoła tożsamościowej, tak jakby chodziło nie o dosyć prozaiczną kwestię taktyczną, tylko o najwyższe prawo do samostanowienia poszczególnych ugrupowań. W takim zapętleniu najbardziej musiało oczywiście ucierpieć morale przeciętnego wyborcy, który słusznie domaga się od swoich reprezentantów mobilizującego sygnału.
Kiedyś takie spektakle były specjalnością prawicy, czego symbolem stał się niesławnej pamięci Konwent św. Katarzyny z 1995 r. Świadome swej słabości partyjki podjęły wówczas próbę przełamania wzajemnych uprzedzeń i w tym celu zebrały się w kościelnej kruchcie, aby wyłonić wspólnego kandydata na prezydenta, który byłby w stanie powalczyć z Lechem Wałęsą i Aleksandrem Kwaśniewskim. I tak się w trakcie tego wyłaniania karczemnie pokłóciły, że ostatecznie każda wystawiła po własnym pretendencie. Przez długie lata tamto zgromadzenie uchodziło za największy polityczny nonsens w dziejach III RP i mogło się nawet wydawać, że po takiej lekcji trudno będzie komukolwiek sięgnąć zbliżonego poziomu absurdu. A już zwłaszcza formacjom z drugiej strony ideowego spektrum, tradycyjnie uznawanym za bardziej pragmatyczne i ustabilizowane emocjonalnie. Ale czy na pewno?
Zbieranie siły
Dynamika sporu o wyborczą konfigurację opozycyjnej czwórki coraz bardziej zbacza w niebezpieczne rejony. Platforma i Lewica konsekwentnie przekonują, że optymalny byłby jeden blok, z kolei Polska 2050 i PSL optują za dwiema listami. Oczywiście każdy ma w tej sprawie swoje argumenty i odwołuje się do własnych symulacji, tyle że siłą rzeczy są one niemożliwe do zweryfikowania.