A było już tak pięknie. Wprawdzie na początku doszło do drobnej niezręczności i 21 listopada Mariusz Błaszczak „z satysfakcją” przyjął zgłoszoną po incydencie w Przewodowie niemiecką propozycję rozmieszczenia w Polsce rakiet Patriot. Ale dwa dni później Jarosław Kaczyński wszystko wytłumaczył: jeśli Niemcy chcą komuś dawać patrioty, niech dają Ukraińcom. I minister obrony musiał połknąć swój język.
W propozycji Kaczyńskiego oczywiście wcale nie chodziło o Ukrainę, ale o to, żeby propozycja Berlina upadła, a prezes PiS miał kolejną okazję, by przywalić Niemcom. Cała operacja miała służyć wzmocnieniu kampanijnego przekazu: że naszym głównym wrogiem są Niemcy oraz ich pomocnicy, czyli opozycja z Donaldem Tuskiem na czele oraz Komisja Europejska. Jakby to wyglądało: nasz przeciwnik przekazuje nam swoje rakiety, żeby wzmocnić nasze bezpieczeństwo?
Czytaj też: Niemieckie patrioty. Żadna ze stron nie mogła oblać tego testu
Casting na wroga nr 1
Niemcy wygrali pisowski kampanijny casting na wroga Polski nr 1 już podczas letniego objazdu prezesa Kaczyńskiego po kraju. PiS w kampanii zawsze takiego przeciwnika miał: w 2015 r. tę funkcję spełniali uchodźcy, a w latach 2018–20 „gender” i społeczność LGBT (dla niepoznaki nazwana ideologią).