Pogoda nie dopisała politykom. W deszczu i chłodzie nie wszystko wyglądało tak okazale, jak mogło w pełnym w słońcu. Ale wyładunek i symboliczne przywitanie na polskiej ziemi pierwszych przysłanych w ekspresowym tempie z Korei Południowej czołgów i haubic samobieżnych wyznacza nowy rytuał. W ciągu niecałego roku dzielącego nas od wyborów będzie on często powtarzany. Tak się złożyło – a nawet tak zostało zaplanowane – że w najbliższych miesiącach nie tylko podpisane mogą być nowe wielkie umowy zbrojeniowe, ale przede wszystkim do Polski będzie docierać coraz więcej sprzętu zamówionego i w latach ubiegłych, i całkiem niedawno.
Może nie każdy wyładunek czy transport będzie witany jednocześnie przez prezydenta i ministra obrony, ale wśród spodziewanego sprzętu będzie sporo na tyle znaczącego, że i obecność zwierzchnika sił zbrojnych będzie uzasadniona. Okazji do celebry będzie naprawdę wiele, choć przecież tak naprawdę nie o uroczystości i wystąpienia tu chodzi. Polska armia ma wciąż wiele potrzeb i nawet nadchodzący rok, mimo iż zapowiada się jako obfity, nie zaspokoi ich wszystkich. Parada dostaw wzmocni i wojsko, i polityków, tych drugich jednak w sposób bardziej widoczny i widowiskowy.
Czytaj także: Bałtyk w NATO, czyli jak Zachód zamyka Putinowi okno
Koreańczycy nie zwolnią
Na przyszły rok zaplanowane są lub wyczekiwane z większą czy mniejszą nadzieją dostawy sprzętu dla wojsk lądowych, sił powietrznych oraz marynarki wojennej (choć w tym ostatnim przypadku jeszcze nie chodzi o nowe okręty). Jednak „fani” każdego z głównych tradycyjnych rodzajów sił zbrojnych znajdą coś dla siebie, a jeśli dojdzie wreszcie do podpisania umowy na pierwszy w historii sprzęt satelitarny, można będzie powiedzieć, że polskie zbrojenia wejdą w erę kosmiczną. Wszystkiemu będzie towarzyszył uśmiech coraz bardziej zadowolonego z siebie ministra Mariusza Błaszczaka, który może o sobie mówić, że zastał armię ze sprzętem poradzieckim, ale robi wiele, by zostawić ją ze sprzętem zachodnim. Olbrzymi impuls zakupowy, pod którym to on jest podpisany, jest faktem. A Błaszczak jako polityk może spokojnie odcinać od niego kupony.
Wcześniej były już patrioty, tureckie bezzałogowce TB-2 i wyrzutnie przeciwlotniczych pocisków CAMM, zwane Małą Narwią. To wszystko sprzęt ważny, a w przypadku patriotów nawet przełomowy, ale nie tak oddziałujący na wyobraźnię statystycznego wyborcy jak czołgi, działa czy samoloty. Widać to na różnego rodzaju piknikach z udziałem wojska, w których zresztą minister także się lubuje. Czołgi są zawsze oblężone, a do środka wchodzić chce nie tylko dzieciarnia. Samoloty na pikniku pokazać trudniej, ale radomskie Air Show, gdy było organizowane, przyciągało wielusettysięczne tłumy. Nie może dziwić, że jest zaplanowane także na przyszły, przedwyborczy rok. Może właśnie dlatego przypłynięcie zaledwie 10 czołgów i 24 samobieżnych dział było tak ważne, że „witali” je i minister, i prezydent? Choć rząd sprzętu wyglądał groźnie, to warto pamiętać, iż ten transport to nawet niecała kompania pancerna i jeden dywizjon artylerii samobieżnej. Jedna osiemnasta wstępnego zakupu z Korei w przypadku czołgów i nieco ponad jedna dziesiąta, jeśli chodzi o haubice. Masy nie ma, ale docenić trzeba szybkość. W maju zaczęły się negocjacje, umowa została podpisana w lipcu, a pierwsza dostawa to początek grudnia – nawet nie pół roku. Nie wiem, czy ktoś prowadzi takie statystyki, ale to może być rekord świata w czasach pokoju.
Koreańczycy przyjęli narzucone przez MON tempo i nie zamierzają zwalniać. Dlatego w przyszłym roku, być może już na wiosnę, mają dostarczyć pierwsze (z zamówionych 288) wyrzutnie rakietowe K239 Chunmoo w nieznanej na razie liczbie. To tamtejsza wersja amerykańskich (i rozpowszechnionych w NATO) MLRS, wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet kalibru 227 mm. Wyrzutnia to dwa kontenery mieszczące po sześć pocisków o zasięgu 70–80 km albo dwie duże rakiety o średnicy 600 mm o zasięgu niemal 300 km. Można w uproszczeniu przyjąć, że to odpowiednik amerykańskich HIMARS-ów, choć ich producentowi (Lockheed Martin) takie porównania się nie podobają. Natomiast dla polskich rakietowców wyrzutnie z Korei oznaczają podwójną siłę ognia w porównaniu z amerykańskimi, które przewożą tylko jeden pakiet sześciu rakiet GMLRS lub pojedynczego dużego ATACMS-a.
Zresztą również dostawa z USA powinna nadejść w 2023 r., więc zdolności wojsk rakietowych wzrosną skokowo. Pozyskanie dwóch dywizjonów groźnego uzbrojenia, z których jedno ma już legendarny status zyskany w obronie Ukrainy, będzie najważniejszym zbrojeniowym wydarzeniem nadchodzących miesięcy. Artylerzyści rakietowi, którzy niedawno obchodzili swoje święto, już cieszą się na przyszłoroczne, które powinni uczcić niejedną salwą. Oczyma wyobraźni widzimy już trybunę honorową z ministrem, premierem, prezydentem, a kto wie – może nawet prezesem PiS. Pamiętając o kalendarzu wyborczym, takie strzelanie warto zaplanować latem, oczywiście z ćwiczebnych pocisków wypełnionych niewybuchowym materiałem przypominającym beton.
Czytaj także: Niemieckie systemy Patriot jednak w Polsce? PiS zaczyna wyprowadzać kozę
W powietrzu będzie się działo
Wyjątkowa będzie też dostawa pierwszych 12 (z zamówionych 48) samolotów szkolno-bojowych FA-50. Termin na razie jest zakreślony ogólnie, na trzeci kwartał, ale z przyczyn nie tylko wizerunkowych klientowi zależy, by choć para pojawiła się na radomskim Air Show lub warszawskiej defiladzie, której brak trudno sobie wyobrazić po kilku latach pauzy. Mariusz Błaszczak i podlegli mu oficerowie zrobili wiele, by przekonać Polaków, że kupili „prawie F-16” tanio i szybko. Większość widzów oglądających te maszyny w telewizji czy na żywo nie odróżni ich zresztą, a własności bojowe – dużo niższe od F-16 – są dla nich pomijalne. Dlatego samoloty, obok czołgów i wyrzutni, pozostaną bardzo silnym argumentem w obronnej narracji MON, o ile dotrą we właściwym czasie. Dostawcy z Korei bardzo poważnie traktują hasło o braku czasu w Warszawie, nieważne, czym naprawdę podyktowane. Ale oczywiście samoloty FA-50 po tym, jak posłużą na chwilę politykom, przez wiele lat będą służyć pilotom, głównie do szkolenia, oszczędzając resurs (czyli wydłużając okres między remontami) kosztowniejszych i nowocześniejszych maszyn. W przyszłości, po modernizacji, będą pełnoprawnymi maszynami bojowymi drugiej linii. Więc ich przylot godny będzie fety z tradycyjną „wodną bramą”. Nawet przy krytycznym podejściu do fascynacji MON imprezami masowymi pokazanie Polakom, za co płacą grube miliardy, ma sens.
W powietrzu będzie się działo dużo więcej. Zapewne pojawią się leasingowane amerykańskie bezzałogowce Reaper, zupełna nowość na polskim niebie. Ich, z różnych powodów, nie będzie się jednak szerzej pokazywać.
Co innego śmigłowce. Rok 2023 będzie pierwszym od dawna, w którym do sił zbrojnych powinny wejść aż dwa nowe typy: AW101 dla brygady lotnictwa marynarki wojennej i AW149 dla 25. brygady kawalerii powietrznej. Obydwa z „metką” europejskiego koncernu Leonardo, zdominowanego przez Włochów, ale posiadającego wytwórnię w podlubelskim Świdniku. Nie trzeba więc dużej wyobraźni, by przewidzieć, że dla ważnych i wpływowych lokalnych posłów PiS przylot tych maszyn będzie również ich świętem, choć żaden z dostarczonych w przyszłym roku śmigłowców nie wyleci z polskiej fabryki. W przypadku AW101 to w ogóle niemożliwe, jeśli chodzi o mniejsze AW149 jest taki plan, ale na przyszłość.
W każdym razie duży, nowoczesny i pięknie pomalowany w szare plamy różnych odcieni AW101 może być gwiazdą niejednego pokazu. O tym, jak jest drogi i o ile spóźniony, nikt nie będzie chciał mówić. Może chętniej o kolejnym zamówieniu – na przynajmniej jeszcze cztery sztuki. Tegoroczne wydarzenia na Bałtyku i coraz większa gospodarcza zależność Polski od dostaw drogą morską (też uzbrojenia!) sprawia, że kwestia posiadania floty rasowych śmigłowców morskich wydaje się pilna i oczywista.
Czytaj także: Już nie ma bezpiecznych miejsc. Brytyjskie wnioski z pierwszej fazy wojny w Ukrainie
A co z czołgami?
Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Zamówione w upływającym roku nowe i w najnowszej wersji abramsy „się robią”, ale nie ma szans na ich szybką dostawę. Do wyborów dopłynie z Korei jeszcze jedna i większa partia wozów K2, tym razem 18 szt. Ale wszystkie wysiłki MON będą skupione na tym, by do Polski dotarły w przyszłym roku abramsy co prawda używane, ale bardzo dobrze wyposażone i uzbrojone. Resort chce ich kupić 116 szt., czyli na wyposażenie dwóch batalionów pancernych, a Pentagon właśnie je wycenił na, bagatela, 3,75 mld dol. Kwota pozornie może szokować, bo chodzi o sprzęt używany, ale przy okazji Polska chce kupić olbrzymi zapas nowoczesnej amunicji przeciwpancernej i wielozadaniowej – aż 270 tys. naboi. Takiej transakcji nigdy nie było, bo poza czołgami i amunicją w skład pakietu wchodzą pojazdy dla praktycznie gotowej brygady pancernej. Błaszczak cenę chce zbić w negocjacjach, więc być może z czegoś zrezygnuje. Ale na pewno zależy mu na dostawach przed wyborami, więc nie może wybrzydzać.
Z drugiej strony w zbrojeniowej branży coraz głośniej słychać pytania, czy aby na pewno na to wszystko są pieniądze, a rok wyborczy zapewne będzie jednocześnie czasem spowolnienia gospodarczego i potencjalnie problemów budżetowych. Szef MON ma silną pozycję, ale gdyby Kaczyński kazał mu się wstrzymać z jakimiś zakupami, na pewno to zrobi. Widok pierwszego polskiego abramsa jest wart dużych pieniędzy w przeliczeniu na wizerunek, ale czy każdych?
Powyższa lista spodziewanych i planowanych zbrojeniowych „atrakcji” nie jest kompletna, ale zawiera najważniejsze, najdroższe i największe gabaryty. „Drobnicy”, nawet ważnej, będzie więcej. Błaszczak powinien też podpisać nowe wielkie umowy – na kolejne patrioty, na nowe dywizjony HIMARS-ów, na rozbudowę obrony powietrznej krótkiego zasięgu. Będzie asystował przy „paleniu blach” pod budowę fregat Miecznik i najprawdopodobniej zamówi polskiej konstrukcji wozy bojowe Borsuk. Być może w czasie pożegnalnej wizyty w USA poklepie kadłub pierwszego F-35 dla Polski, co z jakichś powodów nie stało się – mimo takich przewidywań – w tym roku. Zbrojeniowych newsów będzie co niemiara, bo równolegle z przeważającymi zamówieniami z importu MON będzie musiał pokazać, że nie zaniedbuje polskiego przemysłu. Na horyzoncie rozbudowa mocy produkcyjnych, nowe linie montażu, wbijanie łopat pod nowe fabryki. Jeśli jeszcze nie mamy dość partyjno-rządowego przekazu o wzmacnianiu Polski i zaniedbaniach poprzedników, 2023 r. będzie prawdziwym testem. Ale jeśli nawet część tej propagandy będzie miała konkretny wymiar, będą to dobre wiadomości dla polskiej obronności. Rachunek zapłacimy później.
Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy