Kraj

To był niebezpieczny rok dla praworządności w Polsce. 2023 może być równie zły

Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny Sejm
Widać, że przewag przed tegorocznymi wyborami PiS zbudował sobie multum. A w razie przegranej może – śladem Donalda Trumpa – urządzić rebelię pod hasłem „ukradzione wybory”. Władza próbuje też ustawowo zapewniać sobie bezkarność, Zbigniew Ziobro przeprowadza przez Sejm groźne projekty, nieco przygasła za to „gwiazda” Julii Przyłębskiej.

2022 to nie był dobry rok ani dla świata, ani dla Polski. Degradacja praworządności postępuje, ale też opór sędziów przyniósł owoce – wyroki międzynarodowych trybunałów, które w razie przejęcia władzy przez prodemokratyczną opozycję mogą być podstawą przywrócenia praworządności. A także pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy praworządność niszczą, czego oczekuje duża część społeczeństwa, a bardzo boi się obecna władza.

Granica

Uciekinierów wojennych z Ukrainy polskie władze – nieoczekiwanie – potraktowały humanitarnie i zgodnie z prawem polskim i międzynarodowym. To znaczy wpuściły i pozwoliły się w Polsce urządzić. Choć większość pomocy świadczą zwykli ludzie, organizacje społeczne i samorządy lokalne.

Natomiast na polsko-białoruskiej granicy trwa permanentne bezprawie, w tym tortury i „wymuszone zaginięcia”, które bywają skutkiem pushbacków. „Wymuszone zaginięcia” są jednym z wymienionych w statucie Międzynarodowego Trybunału Karnego rodzajów „zbrodni przeciwko ludzkości”. Polskie sądy wydały już kilka wyroków, w których oceniają działania funkcjonariuszy na granicy jako bezprawne. Żaden z nich nie odpowiedział jednak za nadużycie władzy ani karnie, ani służbowo. Oni sami mają nadzieję, że od konsekwencji uchroni ich działanie „na rozkaz” czy w ramach sprzecznych z konstytucją nowych przepisów ustawy o cudzoziemcach.

Na razie sądy oceniają, że żadne przepisy czy rozkazy nie legalizują narażania na śmierć czy okrutnego traktowania.

Czytaj też: Stan wyjątkowej obłudy. Co się dzieje z uchodźcami na granicy

Inwigilacja

Zawisła w martwym punkcie afera inwigilowania programem szpiegującym Pegasus osób uważanych za wrogie przez władzę polityczną: Krzysztofa Brejzy, szefa kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej w 2019 r., działaczki stowarzyszenia prokuratorów Lex Super Omnia Ewy Wrzosek, która wszczęła postępowanie w sprawie zlecenia przygotowań do wyborów kopertowych przez premiera Mateusza Morawieckiego, oraz Romana Giertycha, adwokata niektórych polityków opozycji (w tym wypadku inwigilujący mieli dostęp do prawem chronionych tajemnic obrończych). A także Michała Kołodziejczaka, szefa zagrażającej PiS na wsi Agrounii, oraz byłego prezydenta organizacji Pracodawcy RP Andrzeja Malinowskiego.

Władza twierdzi, że podsłuchy były legalne, bo zgodziły się na nie sądy. Eksperci prawni mówią, że jeśli nawet była taka zgoda, to bezprawnie, bo Pegasus ma funkcjonalności, których używania polskie prawo w ogóle nie przewiduje (np. możliwość fałszowania esemesów).

Prokuratura została zmuszona skargami pokrzywdzonych do wszczęcia postępowania „w sprawie”, ale nie ma możliwości zmuszenia jej, żeby cokolwiek realnie zrobiła. Na razie jedynym jasnym punktem w tej sprawie jest to, że obnażyła całkowity brak niezależnej kontroli nad działaniami operacyjnymi służb specjalnych i jakichkolwiek zabezpieczeń przed używaniem inwigilacji do sprawowania władzy.

„Afera hejterska”

Minął trzeci rok bezczynności w sprawie tzw. afery hejterskiej wymierzonej w sędziów broniących niezależności sądownictwa. Do dzisiaj nikt, oprócz byłego wiceministra Łukasza Piebiaka, nie poniósł odpowiedzialności. Opinia publiczna generalnie nie ma wątpliwości, kto hejtował, kto to organizował i dostarczał materiały. Media (OKO.press, Onet, TVN24) zdobyły wypowiedzi skruszonych hejterów: sędziów Arkadiusza Cichockiego i Tomasza Szmydta oraz byłej żony Szmydta Emilii, a także więcej korespondencji między członkami grupy hejterskiej. Prokuratura nie przesłuchała skruszonych, nie zgłosiła się do dziennikarzy w sprawie tych dowodów. Mimo że w grę wchodzi przestępstwo stalkingu, naruszenia tajemnicy służbowej, bezprawnego ujawnienia danych osobowych i nadużycia uprawnień.

Tak głębokiej demoralizacji prokuratury (posłuszeństwo polityczne za awanse i pieniądze lub ze strachu) nie pamiętam od początku III RP. Pytanie, czy przy takich kadrach – a przez siedmioletni okres rządów Zbigniewa Ziobry nastąpiła głęboka zmiana kadrowa – w ogóle uda się przywrócić prokuraturę do normalnego działania i podźwignąć jej autorytet w opinii publicznej.

Niezależność wymiaru sprawiedliwości

To był kolejny rok prześladowań sędziów broniących niezależności sądownictwa. Ale też przedziwnego tańca władzy: raz wte, raz wewte, do muzyki pisanej z jednej strony przez instytucje unijne, a z drugiej ministra/prokuratora Zbigniewa Ziobrę. Rzecznicy dyscyplinarni i niektórzy prezesi sądów posuwają się do coraz to nowych aktów represji, które omijały stworzoną przez PiS Izbę Dyscyplinarną SN (jak przeniesienie niepokornego sędziego do innego wydziału), bo nawet w tej Izbie coraz częściej dochodziło do orzekania nie po myśli ministra/prokuratora.

Rząd i prezydent chcieli poluzować represje, żeby dostać pieniądze na KPO, Ziobro nie chciał oddać ani centymetra imperium. Efektem przepychanki jest „ustawa prezydencka” zamieniająca Izbę Dyscyplinarną na Izbę Odpowiedzialności Zawodowej, do której Duda sam dobrał sędziów – w większości nominowanych przez neo-KRS. To oni mają orzekać o winie sędziów, którzy kwestionują legalność nominacji z udziałem neo-KRS. Prezydent konfliktu interesów w tym nie widzi. A wybierał spośród osób wylosowanych z maszyny à la totolotek przez pierwszą prezes SN Małgorzatę Manowską, która wdzięcznie przy tym dowcipkowała. Całość transmitowano w internecie, dzięki czemu ten spektakl zachowany zostanie dla przyszłych pokoleń.

Komisja Europejska poniewczasie odkryła, że prezydencka ustawa niewiele zmienia, i pieniędzy na KPO wciąż nie daje. Czeka na nową ustawę. Jej projekt już został oprotestowany przez Ziobrę z jednej i sędziów z drugiej strony. Obraził się też prezydent – że nikt z nim niczego nie uzgadniał, a zawarty w ustawie nowy „test niezależności” sędziego pozwoli zakwestionować legalność jego mianowań sędziowskich. Ustawę wycofano, nowa się chyba pisze, do pieniędzy z KPO Polki i Polacy wciąż nie mają dostępu.

Jest jednak jakiś postęp: z sześciu odsuniętych od orzekania sędziów do pracy wróciło czterech, w tym zawieszeni najdłużej Paweł Juszczyszyn i Igor Tuleya. Dwóch: Maciej Ferek i Piotr Gąciarek, nadal nie orzeka. I jeszcze jeden krok do przodu, czyli cztery wyroki Trybunału w Strasburgu (ETPCz) dotyczące skarg represjonowanych sędziów i polskiej firmy Advance Pharma – w sprawie wyroków wydanych przez neosędziego. Można powiedzieć, że w Strasburgu wykształciła się linia orzecznicza stwierdzająca, że neosędziowie nie dają gwarancji niezawisłości i bezstronności. Z kolei TSUE (z siedzibą w Luksemburgu) w swoich orzeczeniach stwierdza, że sam fakt nominacji przez neo-KRS nie wystarczy, by zakwestionować niezależność i bezstronność sędziego. Wyroki obu trybunałów stanowią unijne prawo – odmienność orzecznictwa to pewien kłopot.

A polscy sędziowie robią swoje. Wciąż kwestionują legalność orzeczeń wydanych z udziałem neosędziów. Siedmioosobowy skład Izby Karnej SN powtórzył uchwałę trzech połączonych IZB SN sprzed kilku lat określającą, czym się kierować, badając legalność powołań neosędziów. Sędziowie coraz liczniej podpisują uchwały kwestionujące legalność neo-KRS i jej sędziowskich mianowań, a deklaracje odmowy orzekania z neosędziami złożyło na ręce pierwszej prezes 35 sędziów SN. Do dziś nie zostali za to ukarani, co też świadczy o zmianie klimatu politycznego wokół niepokornych.

Trybunał Julii Przyłębskiej

Jak uznał trzyosobowy skład NSA, „obecność w składzie TK nieprawidłowo powołanych sędziów powoduje, że cały polski sąd konstytucyjny został niejako »zainfekowany« bezprawnością, a zatem utracił w sensie materialnym zdolność do zgodnego z prawem orzekania”.

W tym samym orzeczeniu NSA ocenił, że Trybunał Przyłębskiej „rozpoznaje sprawy niezwykle opieszale”. Rzeczywiście, w tym roku padł antyrekord liczby orzeczeń: 67. To trzykrotnie mniej, niż orzekł w ostatnim roku (2015) swojej normalnej działalności (wtedy wydał ich 188). Trudno nie mieć wrażenia, że sędziom w Trybunale Przyłębskiej orzekać się po prostu nie chce. Częściowo winna jest nieprzyjemna atmosfera, którą stwarza prezes Przyłębska, której szczególnie zależy na jednomyślności. O naciskach napisał na swoim blogu wiceprezes TK Mariusz Muszyński. Jeśli okazałoby się to prawdą, byłoby to przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości. Julia Przyłębska naciskom zaprzecza. Prokuratura tradycyjnie nie zajęła się sprawą, choć Muszyński zachęcał, że opowie więcej po zwolnieniu go z tajemnicy służbowej.

„Gwiazda” prezes Przyłębskiej nieco przygasła, bo w tym roku nie było – poza jednym – spektakularnych politycznie wyroków Trybunału. Ten jeden, wydany na wniosek prokuratora Ziobry w reakcji na wyroki ETPCz kwestionujące legalność powołań neosędziów, stwierdza, że w Polsce nie obowiązują jego wyroki dotyczące prawa do bezstronnego sądu.

Prezes musiała się też tłumaczyć z tzw. maili Dworczyka ujawniających jej kontakty z rządem w sprawach rozpatrywanych przez TK. W Polsce może nie zrobiło to większego wrażenia (przyzwyczailiśmy się, że TK odgrywa rolę usługową w stosunku do władzy), ale w UE zrobiło jak najgorsze. I przekłada się na zaufanie do orzecznictwa gremium pod rządami Przyłębskiej.

Rok w wymiarze sprawiedliwości kończymy bez pieniędzy na realizację KPO, za to z 422 mln euro kary za niewykonanie orzeczenia tymczasowego TSUE w sprawie przywrócenia sędziów do orzekania, reformy systemu dyscyplinarnego tak, by nie służył represjom politycznym, i zawieszenia ustawy „kagańcowej”. Kara jest potrącana z przyznanych Polsce dotacji.

Czytaj też: Dlaczego prezes Julia tkwi na czele TK. Szczególnie popularna nie jest

Kary i „obrona chrześcijan”

W tym roku wróciliśmy – z inicjatywy Zbigniewa Ziobry – do peerelowskiej filozofii represji karnej: ma służyć odstraszaniu społeczeństwa, a nie sprawiedliwemu ukaraniu jednostki. Karane mają być też dzieci od 14. roku życia. Więźniom odebrano de facto prawo do skarg na traktowanie w więzieniu – można je wyrzucać bez rozpatrzenia jako „oczywiście bezzasadne”. Wprowadzono też ograniczenie kontaktów z bliskimi i obrońcą. A funkcjonariusze więzienni mogą być poddawani inwigilacji (z podsłuchami włącznie) przez specjalną służbę podległą Ziobrze.

W pracach sejmowych jest też wniesiony jako obywatelski projekt „o obronie chrześcijan”, który upraszcza i zaostrza ściganie za krytykę Kościoła i religii. I jeszcze projekt obywatelski z inicjatywy niestrudzonej Kai Godek, który ma zakazać pod groźbą więzienia nie tylko pomocy w dokonaniu aborcji, ale także informowania o możliwości jej dokonania, nazwanego w projekcie „propagowaniem przerywania ciąży”. Zakazuje się pod groźbą kary do dwóch lat więzienia „publicznego propagowania jakichkolwiek działań dotyczących możliwości przerwania ciąży na terenie kraju i poza jego granicami”, „nawoływania” do tego i „publicznego informowania o możliwości przerwania ciąży”. A także produkowania i rozprowadzania materiałów informacyjnych na temat dostępności aborcji.

Bezkarność władzy

Władza przeciwnie: chce dać funkcjonariuszom gwarancje bezkarności za łamanie prawa. W 2022 r. próbowała znowu wcisnąć takie przepisy – tym razem nie za nadużycia w ramach walki z pandemią, a za „wybory kopertowe”. Najpierw chodziło o wszystkich, łącznie z premierem, który wydał zarządzenie o przygotowaniach do nich, zanim odpowiednie przepisy weszły w życie. Mając w tej sprawie „złą prasę”, rządzący ograniczyli bezkarność tylko do samorządowców, którzy przekazali Poczcie Polskiej dane wyborców.

Bezkarny i nadal dotowany z publicznych pieniędzy jest Antoni Macierewicz i jego „podkomisja smoleńska”. Choć dziennikarz TVN24 Piotr Świerczek ujawnił, że jego „raport końcowy” w nierzetelny i wprowadzający w błąd sposób przedstawia wyniki badań amerykańskich ekspertów. Manipulacja ma przekonać opinię publiczną, że w rządowym samolocie miał być wybuch, a zatem także zamach.

Teraz w planach władzy jest powołanie specjalnej komisji do zbadania wpływów rosyjskich w polskiej polityce i gospodarce. W projekcie przewidziano nieodpowiedzialność jej członków za wszystko, co w ramach komisji będą robili, a więc np. za naruszenia dóbr osobistych i zniesławianie polityków opozycji.

Czytaj też: Klęska Węgier i Polski. Można ciąć fundusze

RPO

Rok zamknął spektakularny i symboliczny gest urzędującego od ponad roku rzecznika praw obywatelskich prof. Marcina Wiącka – pozbył się z Biura RPO swojej zastępczyni dr Hanny Machińskiej, ostatniej powołanej przez prof. Adama Bodnara. Zdaniem złośliwych dlatego, że to ona, a nie on był „twarzą” urzędu RPO. Na pewno była osobą od niego popularniejszą, bo broniącą praw obywatelskich nie tylko zza biurka, ale też na ulicy, na granicy, w ośrodkach dla uchodźców, więzieniach, komendach policji.

Pozbywając się Machińskiej, prof. Wiącek zamknął rozdział kontynuacji pracy swojego poprzednika. Zapowiedział, że teraz zajmie się bardziej działalnością naukowo-badawczą Biura RPO. Pytanie, jak to się ma do konstytucyjnej roli RPO. Prof. Wiącek natychmiast zresztą zaczął zapowiedź realizować. 21 grudnia, w 20. rocznicę przyjęcia protokołu fakultatywnego do Konwencji ONZ w sprawie zakazu stosowania tortur, zamieścił na stronie RPO miniwykład o jego treści i znaczeniu. Nie uczynił ani jednego odniesienia do sytuacji w Polsce: braku rzetelnego wyjaśniania nadużyć siły przez policję w stosunku do demonstrantów czy osób zatrzymanych, odebrania więźniom nowym prawem Ziobry możliwości kierowania skarg, niekontrolowanej sytuacji w domach opieki, domach dziecka czy w pieczy zastępczej.

Hanna Machińska dla „Polityki”: Dymisja mnie zaskoczyła. RPO nie podał powodów

Co przyniesie 2023?

To będzie rok wyborczy, więc wszystko – także w dziedzinie praworządności – będzie się kręcić wokół kampanii. Wyborcze są pieniądze na KPO, bo władza musi pokazać, że stać ją na rozdawnictwo, a poza tym mamy kryzys gospodarczy i te środki będą szansą na rozpoczęcie procesu wychodzenia z niego. Skoro tak, to raczej będzie skłonna iść na ustępstwa. Problem w tym, że musiałaby ustąpić całkowicie, żeby zachęcić opozycję do poparcia ustawy naprawczej oczekiwanej przez Komisję Europejską – inaczej jej nie uchwali. A jak już ustąpi i uchwali – to zawetować może ją prezydent, broniąc swojej prerogatywy mianowania sędziów. Niestety, interpretuje ją nie w sposób prawny, ale magiczny: że ma moc uzdrawiania czy też zmywania grzechu pierworodnego, jakim jest wyłanianie kandydatów na sędziów przez neo-KRS. Jednak PiS z opozycją będą mieli potrzebną większość trzech piątych głosów do obalenia weta. Pytanie, czy rząd zechce iść tą drogą, okrzyczany w kampanii przez ludzi Ziobry jako rząd zdrady, co brata się z wrogiem dla pieniędzy i gra, jak mu Bruksela zagra.

Dlatego prawdopodobne jest, że nie zdoła zawrzeć wystarczająco szybko takiego kompromisu, który spowoduje odblokowanie miliardów z KPO.

Jeśli prognozy wyborcze będą wróżyły PiS utratę władzy – do wyborów może nie dojść. Pretekst? Na przykład stan klęski żywiołowej w postaci masowych infekcji, sytuacja na granicy polsko-białoruskiej lub wojna w Ukrainie, która nagle może zostać uznana za takie zagrożenie dla Polski, że władza wprowadzić może stan nadzwyczajny, co z kolei wymusi odłożenie elekcji. Już raz władza nadużyła prawa, ogłaszając stan wyjątkowy na pograniczu z Białorusią tylko dlatego, że po lasach błąkało się kilkuset, a potem kilka tysięcy migrantów.

PiS przygotowuje się do obrony swoich foteli systemowo. Zgromadził miliardy złotych w różnych funduszach celowych, instytutach i fundacjach, z których może finansować kiełbasy wyborcze. A jak przegra wybory – może z nich długo i tłusto żyć.

Wprowadza zmiany w ordynacjach – wydłużył o rok kadencję samorządowców, teraz pracuje nad wprowadzeniem dodatkowych lokali wyborczych w „miejscowościach kościelnych”, jak je określił sam prezes. Władza próbuje sobie też zapewnić monopol informacyjny w tzw. terenie. Ale prawdziwym rydwanem wyborczym ma być planowana komisja ds. tropienia wpływów rosyjskich na gospodarkę i politykę. Ma być złożona z osób wyłonionych – tak jak neo-KRS – przez sejmową większość, a więc być może nawet z wykluczeniem kandydatów opozycji. Sama będzie decydować, czym się zająć i kogo przesłuchać, będzie miała moc zakazywania pełnienia funkcji publicznych związanych z wydatkowaniem pieniędzy. Jej orzeczenia będą zaś „ostateczne”. Taką komisją można wyborczo wykończyć każde ugrupowanie. Choć uchwalenie ustawy, która ją powoła, nie jest już pewne – dziennikarze „Gazety Wyborczej” i TVN24 ujawnili skandaliczne szczegóły sprzedaży udziałów w Lotosie koncernowi Saudi Aramco przez szefa PKN Orlen Daniela Obajtka. PiS może stracić zapał do pomysłu – opinia publiczna od komisji oczekiwałaby zapewne, by wyjaśniła przede wszystkim tę najświeższą sprawę: sprzedaży Lotosu.

O swoje interesy dba też Zbigniew Ziobro, doprowadzając do uchwalenia przepisów, które uczynią jego protegowanego prokuratora krajowego Dariusza Barskiego nieodwołalnym w razie przegranej PiS. Żeby się go pozbyć, rząd opozycji musiałby uzyskać zgodę prezydenta Andrzeja Dudy, co dziś nie wydaje się prawdopodobne. Ale jutro – kto wie?

Możemy się spodziewać, że powtórzy się sytuacja z 2019 r., kiedy władza użyła służb specjalnych do inwigilowania opozycji i siania zamętu z pomocą prokuratury i gromadzonych przez nią „haków”. Próbkę mieliśmy niedawno, kiedy „Newsweek” ujawnił zeznania Marcina W., że Falenta sprzedał swoje nagrania z „afery taśmowej” Rosjanom. Kiedy opozycja podniosła krzyk, natychmiast pojawił się Ziobro, wyciągając z innej sprawy inne zeznania Marcina W. – o synu Donalda Tuska – co miało go skompromitować jako wiarygodnego świadka. Ziobro ma bowiem dostęp do każdego śledztwa, do wszystkich akt i rządzi w prokuraturze najdłużej w historii nie tylko III RP, ale też w powojennej historii Polski, więc musiał zgromadzić ogromną i unikalną wiedzę o ludziach – tak opozycji, jak rządzącej koalicji. Może użyć jej np. po to, żeby dostać dla swoich ludzi dobre miejsca na listach wyborczych PiS i wykosić konkurentów. A w razie gdyby PiS przegrał i nowa władza zabrała się do rozliczania starej – aby zapewnić sobie możliwie daleko idącą nietykalność.

Widać, że przewag PiS ma multum. A w razie przegranej może – śladem Donalda Trumpa – urządzić rebelię pod hasłem „ukradzione wybory”. Choć tu akurat sam utrudnił sobie sytuację, bo proceduje teraz zmiany w prawie wyborczym, które przewidują taki poziom transparentności liczenia głosów, że jeśli nie ujawni się konkretnych oszustw, to ludzie w „kradzież wyborów” raczej nie uwierzą.

Tzw. Zjednoczona Prawica liczy też na lojalność swojej Izby Kontroli Nadzwyczajnej (IKN), która będzie rozpatrywać protesty wyborcze. Ta Izba to może być powód, dla którego władza nie będzie zainteresowana uchwaleniem zmian oczekiwanych przez Unię w zamian za odblokowanie pieniędzy na KPO. A w szczególności nie będzie zainteresowana podważaniem legalności powołań neosędziów. Sama IKN składa się wszak wyłącznie z nich.

Zanim sytuacja się ustali, przyjdzie 2024 – kolejny rok upadku praworządności. Albo rok prób jej odbudowy – co będzie bodaj trudniejsze niż przejmowanie jej od komunistów w 1989 r.

Czytaj też: TK wymierza policzek prawom człowieka. W takim momencie!

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną