Komisja Europejska nie zdecydowała się formalnie czy choćby nieformalnie wskazać, że ustawa o Sądzie Najwyższym realizuje „kamień milowy” dopiero z senackimi poprawkami. Na kilka dni przed głosowaniem w Sejmie komisarz do spraw sprawiedliwości Didier Reynders przysłał prezesom europejskich organizacji sędziowskich odpowiedź na ich pismo do szefowej KE Ursuli von der Leyen. Dotyczyło obaw co do dalszego funkcjonowania upolitycznionej neo-KRS oraz przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o SN. Odpowiedź jest bardzo dyplomatyczna i można ją streścić tak, że Unia zdecyduje o pieniądzach z KPO, gdy wpłynie konkretny wniosek.
Czytaj też: Milion euro kary dzień w dzień. PiS chciałby to zatrzymać
Gdzie jest źródło zatrucia
W liście są też zapewnienia, że „Unia musi chronić rządy prawa, jeśli ma stanąć w obronie sprawiedliwości i podstawowych wartości UE”, że będzie „uważnie śledzić rozwój sytuacji w Polsce, w tym w kontekście corocznego sprawozdania na temat praworządności” w krajach UE. Przypomina, że w zeszłorocznym sprawozdaniu wyrażono „poważne obawy dotyczące jej niezależności [neo-KRS]”. I że „pozostają nierozwiązane, mimo że zostały podniesione w szeregu orzeczeń TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”.
Ale jednocześnie Reynders przypomina orzeczenie TSUE: „fakt, że organ taki jak Krajowa Rada Sądownictwa, który uczestniczy w procedurze mianowania sędziów, składa się w przeważającej części z członków wybranych przez ustawodawcę, nie może sam w sobie budzić wątpliwości co do niezależności sędziów powołanych w wyniku tej procedury”. I że trzeba wykazać jeszcze „inną okoliczność”, która „prowadzi do powstania takich wątpliwości”. Tak więc komisarz Reynders potwierdził, że Komisja Europejska nie stawia warunku reformy sposobu wyboru sędziów do neo-KRS, choć to właśnie fakt, że składa się ona z wybrańców władzy politycznej, jest źródłem zatrucia systemu sądownictwa w Polsce.
„Komisja musi być przekonana, że na szczeblu krajowym istnieje solidny system zarządzania i kontroli w celu ochrony interesów finansowych Unii. W przypadku Polski wyzwaniem jest niezależność sądownictwa” – dodał. A czy Polska realizuje praworządnościowy „kamień milowy”? To „będzie oceniane na podstawie obowiązującego prawodawstwa w momencie złożenia przez Polskę pierwszego wniosku o wypłatę środków. (…) Konieczne jest, aby nowe przepisy były zgodne z prawem UE”.
Ten dyplomatyczny język pokazuje, że ocena, czy Komisja uzna praworządnościowy „kamień milowy” za zrealizowany, będzie się odbywać przy każdorazowym wniosku polskiego rządu w sprawie pieniędzy z KPO.
Czytaj też: Walka o KPO. PiS szantażuje opozycję i próbuje nie urazić Dudy
Gonitwa psa za własnym ogonem
Unia zostawia więc sobie przestrzeń na dyplomację. Tymczasem minister-prokurator Zbigniew Ziobro skomentował list Reyndersa niezwykle ostro – że „mądre, silne państwa nie negocjują z szantażystami, bo wiedzą, że każda uległość tylko potęguje żądania”.
Natomiast już po odrzuceniu poprawek Senatu komisarz Reynders napisał na Twitterze: „Przyjmuję do wiadomości przyjęcie przez Sejm nowej ustawy o sądownictwie. Będziemy teraz monitorować kolejne etapy procesu legislacyjnego”. Te kolejne etapy to podpis prezydenta i wdrożenie ustawy, która przenosi postępowania dyscyplinarne sędziów do NSA. Robi to wbrew opinii prezesa tego sądu i większości prawników, którzy wieszczą „zatkanie” NSA sprawami dyscyplinarnymi i oceniają, że dodanie mu takiej kompetencji łamie konstytucję.
Nawet jeśli pieniądze z KPO nie wpłyną bardzo szybko (czytaj: przed wyborami), władza może swoim wyborcom obiecywać złote góry i przekonywać, że dałaby od razu, ale Unia wstrzymuje fundusze. I nie będzie się musiała już bronić przed zarzutami, że nie postarała się o pieniądze z KPO.
Całą tę dyplomatyczną grę może zakłócić TSUE, przed którym zawisła skarga czterech europejskich stowarzyszeń sędziowskich na akceptację przez Brukselę polskiego KPO. Przypomniał o tym w opinii dla Forum Idei działającej w ramach Fundacji Batorego prof. Maciej Taborowski, były zastępca RPO. Jeśliby europejski trybunał orzekł zgodnie ze skargą, wywróciłby polityczny stolik.
Tyle że cała ta gra przypomina gonitwę psa za własnym ogonem. Jedynym jej korzystnym efektem jest czasowe złagodzenie represji władzy wobec sędziów.
Jerzy Baczyński: Między kompromisem a kompromitacją