Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Gdzie jest Bruno? Skandaliczna akcja warszawskiej policji. Cierpi dziecko

Angelika Domańska i jej syn Bruno Angelika Domańska i jej syn Bruno Angelika Domańska / Arch. pryw.
Angelice Domańskiej w biały dzień ukradziono pięcioletniego synka. Ukradła policja, a kradzież usankcjonował sąd.

Angelika jest samotną matką. Jej syn Bruno, zwany Tyciem (bo jak mówi jego mama, „jest taki tyci”), od ponad dwóch lat ma zdiagnozowany głęboki autyzm. Wymaga nieustannej opieki i ciągłej terapii. Angelika całe życie przestawiła na inne tory, całkowicie poświęciła się Tyciowi. Dziecko bez swojej mamy nie potrafi funkcjonować, tylko z nią ma dobry kontakt, tylko przy niej zasypia spokojne. Tylko ona wie, jak Bruna, niejadka, karmić, jak go zabawiać, jak uspokajać. Po długich staraniach udało jej się załatwić miejsce w przedszkolu specjalnym. Dzięki temu mogła podjąć pracę i zarabiać niewielkie pieniądze, aby zapewnić dziecku i sobie minimum potrzebne do przeżycia.

Angelika od lat zmaga się z depresją, korzysta z pomocy psychiatrycznej, ale w życiu sobie daje radę, jest twarda i waleczna. Dopóki u synka nie wykryto jeszcze autyzmu, brała aktywny udział w ulicznych protestach przeciwko zawłaszczaniu sądów i TK, w marszach „czarnych parasolek”, stawała na drodze wykrzykujących nienawistne hasła nacjonalistów spod znaku Roberta Bąkiewicza. To właśnie Bąkiewicz brutalnie zepchnął ją ze schodów podczas jednej z ulicznych burd, którą zorganizował (sprawa jest w sądzie). Policja wiele razy zatrzymywała Angelikę, spisywała i oskarżała o próby zakłócenia legalnych zgromadzeń, bo za takie uważane są wiece i marsze nacjonalistów. To chyba jasne, że policja warszawska miała na Angelikę oko, bo zalazła funkcjonariuszom mocno za skórę.

Wpis na Facebooku

Okazja do policzenia się z niepokorną aktywistką nadarzyła się 1 marca. Angelika, jadąc tramwajem do pracy, po zostawieniu Bruna w przedszkolu dla zabicia czasu otworzyła w telefonie Facebooka i trafiła na czyjś post opisujący samobójczą śmierć człowieka w warszawskim metrze. Napisała komentarz, w którym wyznała, że sama często myśli o samobójstwie, i dodała, że rozszerzonym. Później wyjaśniła, że o tym rozszerzonym samobójstwie wspomniała, bo jako matka autystycznego dziecka nie była w stanie znieść myśli, że po jej śmierci Bruno trafiłby pod opiekę w jakimś domu opieki czy sierocińcu, gdzie nikt nie wiedziałby, jak mu pomóc.

To trzeba podkreślić. Nie napisała, że planuje samobójstwo, a jedynie, że o nim myśli. Tysiące osób codziennie myśli o samobójstwie, ale go nie popełnia. Za myślenie o czymkolwiek prawo nie przewiduje żadnych sankcji. Ale nie w przypadku Angeliki Domańskiej.

Jak wpis mamy Tycia trafił do policjantów, nie wiemy. Być może monitorowali aktywność Angeliki w mediach społecznościowych. Jakby nie było, zareagowali błyskawicznie. Przyjechali po Angelikę do miejsca jej pracy i zabrali młodą kobietę na badanie psychiatryczne w pobliskim szpitalu. Lekarz psychiatra wydał zaświadczenie, że z Angeliką wszystko jest dobrze i nie jest niebezpieczna ani dla siebie, ani dla dziecka. Na policjantach ta opinia specjalisty nie wywarła wrażenia, po prostu kwit od psychiatry schowali głęboko i złożyli do wydziału rodzinnego Sądu Rejonowego dla Żoliborza wniosek o ustanowienie dla pięcioletniego Bruna opieki zastępczej, bo jego matka grozi mu śmiercią. Prawdopodobnie nie przedstawili w sądzie opinii biegłego lekarza. I nie czekając na werdykt sądu, powiadomili przedszkole Bruna, aby nie wydawano dziecka matce, bo niebawem sąd orzeknie na niekorzyść Angeliki.

Czytaj też: Problemy psychiczne dzieci i rodzicielskie zaniedbania

Wszystko w środku płakało

Kiedy Angelika stawiła się w przedszkolu po synka, dyrektorka odmówiła jej wydania dziecka, a nawet kontaktu z nim. Zrobiła to bezprawnie, bo bez sądowego nakazu, a jedynie na życzenie policjantów. Funkcjonariusze wyprowadzili Bruna tylnymi drzwiami, Angelika o wywiezieniu dziecka dowiedziała się po fakcie.

Pojechała na komendę policji przy ul. Żeromskiego (Bielany) i tam razem z niżej podpisanym i red. Krzysztofem Boczkiem z OKO.press próbowała dowiedzieć się, gdzie trafił Bruno. Dyżurny zbywał ją, ale nieustępliwie pytała. Oświadczyła, że nie wyjdzie, póki się nie dowie. – Czy pan nie rozumie, że mój synek jest chory, wymaga mojej opieki?! – prawie krzyczała ze łzami w oczach. Dyżurny wreszcie poszedł z kimś się skonsultować. Wkrótce inny policjant przyniósł kartkę z adresem placówki, do której odstawiono Bruna – Dom Dziecka nr 15 im ks. Gabriela Piotra Baudouina przy ul. Nowogrodzkiej 75.

Do sierocińca nie wpuszczono jej, ale przyjęto do wiadomości informacje, jakie przekazała: co Bruno jada, co go uspokaja i jak trzeba nim się zajmować. Następnego dnia pozwolono jej spotkać się z małym i zobaczyła synka w kompletnej desperacji. Kulił się i drżał, uderzał się rękoma w głowę. – I patrzył na mnie z wielkim wyrzutem, że go tu oddałam – opowiada Angelika. – Nie mogłam przy nim ryczeć, ale w środku wszystko we mnie płakało.

Czytaj też: Brutalne interwencje policji. Cały system wymaga naprawy

Tycio się błąka, mamy przy nim nie ma

Złożyła w sądzie odwołanie od decyzji, ale prawnicy ostrzegają, że odkręcenie sprawy może potrwać tygodnie, a nawet miesiące. Sądy rodzinne są jak wolno mielące młyny. W tym przypadku sąd zadziałał błyskawicznie, bo policjanci przedstawili swoją wersję o niebezpiecznej matce. Jak napisał sąd w orzeczeniu, posiedzenie było niejawne i odbyło się z udziałem Angeliki Domańskiej. Ale to nieprawda. Angeliki w sądzie nie było, nikt jej nie wysłuchał. Sąd odebrał jej dziecko, ale nie zabrał praw rodzicielskich. Nadal je ma w stosunku do Bruna, tyle że synka przymusowo od matki izolowano.

Ta historia jest zupełnie niebywała i prawdopodobnie ma drugie dno. Gdyby Angelika Domańska nie dała się poznać policji jako aktywna działaczka tzw. opozycji ulicznej, prawdopodobnie wydarzenia przebiegłyby inaczej. Na jej wpis internetowy być może zareagowano by interwencją sprawdzającą, ale po wydaniu opinii przez psychiatrę żaden funkcjonariusz nawet nie pomyślałby o odbieraniu dziecka matce. A sąd, gdyby jednak złożono wniosek o zabezpieczenie małego Bruna, byłby wnikliwszy i nie zadziałał z automatu, bezdusznie i bezrefleksyjnie.

Angelika jest teraz na skraju rozpaczy. Nie sypia po nocach, wciąż myśli o dziecku, o jego osamotnieniu, o jego tęsknocie, o tym, jak Tycio błąka się w swoim autystycznym świecie, a mamy przy nim nie ma.

Czytaj też: Jak policja zrobiła ze zwykłego obywatela przestępcę

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną