Angelika jest samotną matką. Jej syn Bruno, zwany Tyciem (bo jak mówi jego mama, „jest taki tyci”), od ponad dwóch lat ma zdiagnozowany głęboki autyzm. Wymaga nieustannej opieki i ciągłej terapii. Angelika całe życie przestawiła na inne tory, całkowicie poświęciła się Tyciowi. Dziecko bez swojej mamy nie potrafi funkcjonować, tylko z nią ma dobry kontakt, tylko przy niej zasypia spokojne. Tylko ona wie, jak Bruna, niejadka, karmić, jak go zabawiać, jak uspokajać. Po długich staraniach udało jej się załatwić miejsce w przedszkolu specjalnym. Dzięki temu mogła podjąć pracę i zarabiać niewielkie pieniądze, aby zapewnić dziecku i sobie minimum potrzebne do przeżycia.
Angelika od lat zmaga się z depresją, korzysta z pomocy psychiatrycznej, ale w życiu sobie daje radę, jest twarda i waleczna. Dopóki u synka nie wykryto jeszcze autyzmu, brała aktywny udział w ulicznych protestach przeciwko zawłaszczaniu sądów i TK, w marszach „czarnych parasolek”, stawała na drodze wykrzykujących nienawistne hasła nacjonalistów spod znaku Roberta Bąkiewicza. To właśnie Bąkiewicz brutalnie zepchnął ją ze schodów podczas jednej z ulicznych burd, którą zorganizował (sprawa jest w sądzie). Policja wiele razy zatrzymywała Angelikę, spisywała i oskarżała o próby zakłócenia legalnych zgromadzeń, bo za takie uważane są wiece i marsze nacjonalistów. To chyba jasne, że policja warszawska miała na Angelikę oko, bo zalazła funkcjonariuszom mocno za skórę.
Wpis na Facebooku
Okazja do policzenia się z niepokorną aktywistką nadarzyła się 1 marca. Angelika, jadąc tramwajem do pracy, po zostawieniu Bruna w przedszkolu dla zabicia czasu otworzyła w telefonie Facebooka i trafiła na czyjś post opisujący samobójczą śmierć człowieka w warszawskim metrze.